Elvira
patrzyła się smętnie na swoje długie szczupłe palce, oplecione
wokół szklanki z sokiem. Czuła się potwornie z dwóch powodów.
Po pierwsze, zawiodła zaufanie Oliviera, a to oznaczało, że nikt
już jej nie zaufa. Po drugie, wiedziała, że tym razem straciła
siostrę na zawsze. Wczoraj niepotrzebnie się na nią wściekła.
Mogła pomyśleć, zanim powiedziała to, co powiedziała. Harriet
była przecież taka delikatna i bardzo łatwo było ją zranić. Nic
dziwnego w tym, że w końcu postanowiła się zemścić. Elvira
była pewna, że Harriet celowo rozpowiedziała o zakładzie, żeby
narobić siostrze kłopotów. Jak Gryfonka miała teraz coś takiego
wybaczyć?
Karą
się nie przejmowała. Nie raz, nie dwa robiła głupie rzeczy, za
które traciła punkty i dostawała szlabany. Co mogą jej zrobić
tym razem?
Olivier
odczuwał odrobinę mocniej powagę sytuacji. Ojciec nie raz
opowiadał mu o wojnie i starych czasach, kiedy jeszcze sam chodził
do szkoły. Wiedział, jak drażliwym tematem było Demelium dla
każdego, komu dane było się z nimi zetknąć. A dyrektorka
Hogwartu z pewnością należała do takich osób.
Gryfon
był zły na siebie, że zaufał Elvirze. Gdyby nie ona, nikt by nie
wiedział o zakładzie, i nie musiałby teraz drżeć ze strachu, że
dyrektorka zaraz wstanie i obwieści, że Olivier Weasley zostaje
wyrzucony z Hogwartu.
- Chyba
jednak wszystko w porządku. Zaraz zaczną się zajęcia, a
McGonnagall nadal nic..
- Nathan,
daj spokój. Ona czeka, żeby zaatakować w najmniej spodziewanym
momencie.
- Może
Norman nic jej nie powiedział – wtrącił się Elliot, który dziś
był jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Wściekający się blondyn nie
pozwolił współlokatorom zasnąć przez całą noc.
- Tak?
To niby dlaczego był taki zadowolony z siebie, kiedy wczoraj wrócił?
Od razu schował się w swoim pokoju. A teraz nawet nie zszedł na
śniadanie. To padalec – podsumowała Charlize, wymachując w
powietrzu łyżką. - On nie odpuściłby okazji, żeby zaszkodzić
komukolwiek, a już Olivierowi w szczególności.
- To
prawda. Po ostatnim treningu był na ciebie strasznie wściekły.
Okazja spadła mu z nieba.
- Dzięki,
Spencer i Charlize – zwrócił się do dziewczyn Olivier. - To jest
właśnie to, czego teraz potrzebuję. Miło wiedzieć, że można na
was liczyć.
Gryfonki
rzuciły mu tylko przepraszające spojrzenia i przy stole znowu
zapanowała cisza. Kiedy pierwsi uczniowie zaczęli opuszczać Wielką
Salę, przy stole nauczycielskim wstała dyrektorka. Skierowała
różdżkę na swoje gardło, a jej głos poniósł się echem po
całym pomieszczeniu.
- Olivier
Weasley i Elvira Weasley, proszeni do mojego gabinetu. Natychmiast!
***
Minęły
dwa dni, odkąd Olivier i Elvira zostali wezwani do dyrektorki.
Ponieważ zostali przyłapani, zanim cokolwiek zrobili, nie mogli
zostać ukarani. Zmuszeni zostali za to do wysłuchania tyrady
profesor McGonnagall oraz pozbawieni po trzydzieści punktów za
knucie i spiskowanie przeciwko pokojowi w kraju.
Ach,
no i oczywiście, o wszystkim zostali poinformowani ich rodzice.
Olivier
wysłuchał swojego wyjca z kamienną twarzą, po czym wrócił do
konsumowania śniadania. Dla niego sprawa była już zamknięta.
Ale
nie dla Elviry. Ona dostała długi list od ojca, który groził, że
zabierze ją z Hogwartu. Pisał, że tylko ciotce Fleur zawdzięcza
to, że jeszcze jest w szkole. To ona przekonała George'a, że
Elvira lepiej będzie się sprawowała w Hogwarcie, gdzie jest
otoczona rodziną, która będzie jej pilnowała i w odpowiednim
momencie przywróci ją do porządku.
Tak
więc teraz Elvira była na cenzurowanym – jedno potknięcie i
mogła pożegnać się z Hogwartem. A to wszystko przez Harriet.
Upust
swojej złości Elvira mogła dać już tego samego dnia, tuż po
ostatnich zajęciach. Wracała właśnie z lekcji wróżbiarstwa,
kiedy przed sobą na korytarzu zobaczyła siostrę. Przyspieszyła by
ją dogonić, w myślach układając sobie obelgi, którymi obrzuci
Ślizgonkę.
- Zaczekaj,
ty... Ślizgonko – warknęła, i szarpnęła siostrę za rękę.
Zaskoczona
Harriet uśmiechnęła się lekko na widok siostry. Od ostatniej
sprzeczki nie rozmawiały ze sobą, a starsza Weasley naprawdę miała
już dość tej ciszy między nimi.
W
Slytherinie nie rozmawiano o Gryfonach, dlatego też praktycznie nikt
nie wiedział, że Olivier i Elvira zostali zrugani przez dyrektorkę.
Elias o zakładzie powiedział tylko Melanie, a Jeremy wiadomość
zachował dla siebie. Harriet nie zwierzyła się przyjaciółkom,
one nigdy nie lubiły Elviry i zawsze, kiedy siostry się kłóciły,
Kara i Charisma starały się przekonać przyjaciółkę, że powinna
zerwać, przynajmniej w Hogwarcie, wszelkie kontakty ze siostrą.
- Hej,
Elvira. Dobrze, że cię widzę. Nie chcę się z tobą kłócić,
pogódźmy się.
- Ty
wredna żmijo! Rozpowiedziałaś w Slytherinie co ja i Olivier
planujemy! Dyrektorka się o wszystkim dowiedziała i napisała do
ojca. A on prawie zabrał mnie z Hogwartu! Gdyby nie ciotka Fleur,
już by mnie tu nie było!
- Co?
- Harriet zamrugała zdziwiona. Nie tego się spodziewała. Myślała,
że Elvira jak zwykle powie, że przecież są siostrami i nie ważne
w którym są domu, bo więzy krwi i tak są ważniejsze. - O czym
tym mówisz? Nie rozpowiedziałam nikomu o tym zakładzie. To znaczy
– nagle przypomniała sobie tamten dzień - powiedziałam tylko
Jeremy'emu i Eliasowi. Ale oni na pewno nie mówili tego nikomu, nie
są plotkarzami.
- A
te twoje przyjaciółeczki? - spytała Elvira, mierząc siostrę
nienawistnym spojrzeniem. - Mam rozumieć, że im nic nie
powiedziałaś?
- Ani
słowa. Przysięgam!
- Nie
wierzę ci. Ty im zawsze o wszystkim mówisz. Byłaś zła na mnie o
to, co ci powiedziałam, i chciałaś się odegrać. Wiedziałaś, że
nauczyciele są przewrażliwieni na punkcie Demelium, dlatego też
rozpowiedziałaś po szkole o tym, a Norman doniósł o tym
dyrektorce.
- Norman?
On na was doniósł? - spytała Harriet, starając się zapanować
nad łzami. Nie chciała płakać na korytarzu pełnym uczniów, ale
wiedziała, że ta rozmowa i tak do tego doprowadzi.
Elvira
kiwnęła głową.
- Dlaczego
więc wyżywasz się na mnie? To nie moja wina. To Norman jest podły
i na niego powinnaś być zła. Ja mu nie powiedziałam. Moi
przyjaciele na pewno też nie. Roth jest w Gryffindorze, pewnie
podsłuchał ciebie i Oliviera.
- Wiesz
co, Harriet? Nie bądź żałosna. To twoja wina, bo nie potrafiłaś
utrzymać języka za zębami. Powiedziałam ci, bo jesteś moją
siostrą. A dlaczego ty powiedziałaś o naszych zamiarach tym swoim
Ślizgonom?
Elvira
odeszła, zostawiając załamaną Harriet. Ciężko było jej
przyznać, ale Ślizgonka miała trochę racji. Nic by się
oczywiście nie stało, gdyby trzymała język za zębami, ale z
drugiej strony...
Jeremy
nie był plotkarzem. Mógł być Ślizgonem, który wierzy w te
wszystkie bzdury o czystości krwi i wiecznej wojnie między
Slytherinem i Gryffindorem, ale miał honor i nie niszczył nikogo w
taki sposób. On i Olivier mieli już ze sobą zatargi, ale nigdy
żaden z nich nie wmieszał w to nauczycieli. Elias też nie był
takim typem człowieka. Powiedział Melanie, żeby jej zaimponować
informacją, o której jeszcze nikt nie wiedział. Ale bardzo
wątpliwym było, żeby rozpowiadał o tym komuś jeszcze.
Co
do Margolis, to było bardzo w jej stylu – plotkowanie. Ale nie tym
razem. Gdyby chodziło tylko o Elvirę, Melanie nie spoczęłaby,
dopóki dziewczyna nie zostałaby wyrzucona ze szkoły. Ale ponieważ
zamieszany był w to Olivier, jej była ofiara, nie zrobiłaby nic
takiego.
Wszystkiemu
więc winna była Leslie. Gdyby nie zrobiła im awantury w pokoju
wspólnym, przy wszystkich Gryfonach, Norman o niczym by się nie
dowiedział (ponieważ ani Melanie, ani żaden ze Ślizgonów z nim
nie rozmawiali) i nie mógłby na nich donieść.
Elvira
zasępiła się. Z Harriet mogła się wykłócać. Ale zaczynać
wojnę z Leslie, to była po prostu głupota.
Tak
więc, zostawał jej tylko Norman.
***
Obrazy
wodziły wzrokiem za Irmą, kiedy ta po raz czwarty przechodziła tym
samym korytarzem. Dziewczyna zagryzała wargi i nerwowo szarpała
szatę, ciągle niepewna, czy powinna zrobić to, co zamierzała. Co
chwila zmieniała zdanie, to uciekając, to znów spiesząc pod drzwi
sali, w której odbywały się zajęcia z transmutacji dla Krukonów
z siódmego roku.
Właśnie
podjęła decyzję, że jednak tego nie zrobi.
Tak,
była tchórzem. Tak, była przeciwieństwem swojego rodzeństwa.
Tak, do końca życia będzie sama, bo nie ma odwagi odezwać się do
chłopaka, w którym kocha się od ósmego roku życia.
Zanim
jednak zdążyła dobiec do schodów, drzwi otwarły się i z sali
zaczęli wychodzić uczniowie. Irma przełknęła ślinę,
zatrzymując się w miejscu. Czyżby to był znak od losu?
- Jestem
Weasley, muszę chociaż spróbować – szepnęła sama do siebie i
odwróciła się z szerokim uśmiechem na twarzy.
Evan
właśnie pożegnał się z kolegami i ruszył w kierunku schodów,
które prowadziły wprost do Sali Wejściowej.
Irma
dokładnie wybrała ten moment. Wiedziała, że Evan jest jedynym
siódmoklasistą, który gra w drużynie Ravenclawu. Więc od swojego
brata dowiedziała się, kiedy krukoni mają trening, bo tylko wtedy
mogła spotkać Margolisa bez jego przyjaciół i po prostu zaczekała
na niego.
Tysiące
razy zastanawiała się jak zacząć tę rozmowę, aby różniła się
ona od ich poprzednich rozmów. Wiedziała, że nie może mówić o
nauce, bo to zabiłoby konwersację już po kilku minutach. Evan nie
był prymusem, tak jak Irma. On był graczem i imprezowiczem, który
tylko patrzył, jakby tu się wymigać od nauki – czyli kompletnym
przeciwieństwem Weasley. O quidditchu nie chciała z nim rozmawiać,
bo prędzej czy później albo na jaw wyszłaby jej niewiedza, albo
Evan zacząłby podejrzewać, że próbuje wyciągnąć od niego,
kapitana Krukonów, taktykę zaplanowaną na najbliższy mecz, i
przekazać ją później bratu. A temat Nathana należało unikać
jak ognia.
Nie
mogła mu też powiedzieć, że martwi się o któregoś z ich
wspólnych przyjaciół, bo takich po prostu nie mieli.
Co
więc jej zostawało? Ravenclaw, oczywiście.
- Hej,
Evan – przyłączyła się do niego, kiedy zaczął schodzić po
schodach. - Dobrze, że cię widzę. Właśnie miałam porozmawiać z
tobą. Wiem, że dzisiaj w nocy organizujesz nocne rozgrywki ze
Ślizgonami. Pomyślałam więc, że tym, którzy pójdą, przyda się
ktoś, kto będzie ich krył. Poćwiczyłam kilka uroków, więc
mogłabym zostać w Wieży, żeby podtrzymywać zaklęcia
kamuflujące.
Gdyby
drzwi wejściowe były kilkadziesiąt kroków bliżej, być może
Irma szybciej zorientowałaby się, że Evan w ogóle nie zwraca na
nią uwagi.
Była
tak zdenerwowana, że prawie dostała w twarz potężnymi drzwiami.
Zamrugała zdziwiona i jednocześnie okropnie zraniona tak ogromną
ignorancją ze strony chłopaka.
Zakryła
dłonią usta i wbiegła z powrotem po schodach, szlochając w rękaw
szkolnej szaty.
Nie
mogła powstrzymać łez. Po siedmiu latach wzdychania do swojego
ideału, wpatrywania się wieczorami w ich jedyne wspólne zdjęcie,
tysiące kłótni z bratem, kiedy to stawała po stronie Margolisa,
jak on mógł ją tak potraktować? Jak powietrze?
To
prawda, nigdy się nie przyjaźnili. Mieszkali w jednym miasteczku,
latem widywali się, przypadkowo oczywiście, prawie codziennie. W
Hogwarcie zamienili od czasu do czasu kilka słów, zawsze jednak
były to takie bezosobowe, chłodne rozmowy.
Załamana
dziewczyna zamknęła się w swoim dormitorium i wypłakiwała oczy w
poduszkę. Nagle poczuła, że ktoś siada obok niej.
- Hej,
mała. Co się dzieje? - Brandice pogładziła ją po plecach.
Weasley
powoli odsunęła od siebie zupełnie mokrą poduszkę i usiadła na
łóżku. Minęło prawie pół godziny, zanim wreszcie udało jej
się wszystko opowiedzieć przyjaciółce.
***
Brandice
przytupywała ze zniecierpliwienia. Już dwadzieścia minut czekała
na brata pod pokojem wspólnym Ślizgonów. Jakiś drugoklasista
obiecał jej, że przekaże Jeremy'emu, kto na niego czeka. Ale
ponieważ Ślizgoni dalej słynęli z nieuprzejmości, szczególnie
ci najmłodsi, domyśliła się, że żadna informacja nie została
przekazana.
- Brandice?
- zdziwił się Ślizgon, widząc swoją siostrę opartą o ścianę.
- Co ty robisz w lochach?
- A
ty co tu jeszcze robisz? Od piętnastu minut masz lekcje historii,
zapomniałeś?
I- dziemy
z Harriet na spacer. Zresztą, co ci do tego? Przyszłaś sprawdzić,
czy nie wagaruję?
Krukonka
popatrzyła na obejmowaną przez chłopaka Harriet. Wahała się, czy
może powiedzieć cokolwiek przy niej. Weasley była w porządku, ale
jej przyjaciółki były prawdziwymi zołzami. Nie chciała
zaszkodzić Irmie.
- Dzisiaj
w nocy są rozgrywki, Ravenclaw przeciwko Slytherinowi – zaczęła.
- I
przyszłaś tu po to, żeby mi przypomnieć? Nie bój się, będę.
Jestem kapitanem, beze mnie się nie odbędą.
Blondynka
przygryzła wargę zastanawiając się, czy na pewno powinna o
cokolwiek prosić brata. Latem byli nierozłączni, wspólnie grali w
quidditcha, razem chodzili na imprezy. Dopiero w Hogwarcie wyrastał
między nimi mur, którego nie potrafili zburzyć. Nie dość, że
byli w różnych domach, to jeszcze grali przeciwko sobie w szkolnych
rozgrywkach. Moment, w którym Brandice dostała się do drużyny,
był chyba właśnie tym momentem, po którym pojednanie było już
niemożliwe. Jeremy nie chciał walczyć z własną siostrą, dlatego
więc przez dziesięć miesięcy w roku, z małymi przerwami, nie
uważał jej za siostrę.
Te
małe przerwy następowały tylko wtedy, gdy Brandice go o coś
prosiła. A robiła to niezmiernie rzadko.
- Dziś
w nocy nie będzie żadnych sędziów ani nauczycieli. Tylko
uczniowie. Nikt o niczym nie doniesie, bo sam wpadnie. To, co się
stanie na boisku, nigdy nie dojdzie do uszu naszych opiekunów.
- Czyli
jak zawsze, kiedy Margolis organizuje swoje „wielkie akcje”. Do
czego ty zmierzasz? - chłopak zmrużył oczy, robiąc się
podejrzliwy.
- Właśnie
do Margolisa zmierzam. Wiem, że gra w mojej drużynie, ale chcę,
żeby dzisiaj w nocy dostał łomot. Niekoniecznie na boisku, chcę
wygrać. Ale może w drodze powrotnej do zamku. Tak nie bardzo, tylko
żeby wiedział, że takie zachowanie nie jest fair. Da się zrobić?
Nie doniesie, jestem tego pewna.
Harriet
odsunęła się od swojego chłopaka, patrząc na niego niepewnie.
Nie mogła uwierzyć, że spokojna i miła Brandice może prosić o
coś takiego. Pobić kogoś w nocy, poza murami zamku? Niby za co?
- O
jakim zachowaniu mówisz?
- Powiedzmy,
że potraktował jedną z moich koleżanek nieelegancko. Sama bym mu
dołożyła, ale ty masz mocniejszy prawy sierpowy.
- Jeremy,
nie możesz tego zrobić – wtrąciła się Ślizgonka. -
Przepraszam, Brandice, ale to nie jest w porządku. Jeśli Margolis
zrobił coś niezgodnego z regulaminem, niech ta twoja przyjaciółka
zgłosi to komuś. Nie można tak po prostu napadać kogoś i go bić.
- Wyjątkowo
się z tym zgadzam – powiedział Jeremy.
Brandice
popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć, że jej
odmówił. Tak rzadko go o cokolwiek prosiła, ale zawsze jej
pomagał. Nawet kiedy poprosiła go o podmienieni jej egzaminu z
zielarstwa, nie odmówił.
- Chyba
sobie żartujesz – warknęła, przez zaciśnięte zęby.
- Evan
to mój kumpel, nie pobiję go tylko dlatego, że puścił kantem
Irmę Weasley.
Obydwie
dziewczyny popatrzyły na niego zaskoczone.
- Nie
mówiłam o Irmie – powiedziała w końcu Brandice.
- Oczywiście,
że o niej. Nietrudno było się domyślić. To twoja jedyna
przyjaciółka, dla innej nie chciałoby ci się nawet schodzić tu
do mnie do lochów.
- Co
on zrobił Irmie? - wtrąciła się nagle Harriet.
Irma
była jej kuzynką, a to zmieniało wszystko. Jeśli Margolis ją
skrzywdził, należało mu się coś dużo gorszego niż postraszenie
przez grupkę Ślizgonów.
- Olał
ją. Totalnie ją olał. Jakby była przezroczysta. Nawet na nią nie
spojrzał, kiedy do niego mówiła – Brandice zwróciła się do
Harriet, w niej widząc nadzieję na przekonanie brata do swojego
pomysłu. - Nie mówię, że od razu powinien rzucić się jej na
szyję, ale chyba kultura wymaga, żeby chociaż głupie „cześć”
powiedzieć. A on kompletnie nic. No jakby jej tam nie było. Jeszcze
prawie drzwiami wejściowymi od niego dostała.
Harriet
zbladła nagle straszliwie, kiedy dotarło do niej, co się stało. I
z czyjej winy to się stało. Wymamrotała
szybko jakieś usprawiedliwienie i pędem wróciła do pokoju
wspólnego, szukając swoich wspólniczek.
***
Olivier
szedł jak na ścięcie. Denerwowała go krocząca obok, rozluźniona
i pewna siebie Elvira. Przecież to wszystko była jej wina, jej
groziło opuszczenie Hogwartu bardziej niż jemu. Dlaczego więc była
taka radosna?
Dziewczyna
po prostu nigdy wcześniej nie robiła nic na tyle złego lub
głupiego, by potrzebna była interwencja Harrego Pottera. Olivier za
to nie raz i nie dwa musiał zmierzyć się ze srogim mężem ciotki,
kiedy on, Nathan i bliźniaczki narozrabiali podczas wspólnych
wakacji u Potterów.
Harry
Potter przybył do Hogwartu na prośbę dyrektorki, profesor
McGonnagall, która nie bardzo wiedziała, co zrobić w tej sytuacji.
Z jednej strony, żaden punkt regulaminu nie został złamany. Jednak
z drugiej, nie mogła tego tak po prostu zostawić. Poprzednie
pokolenia Weasley'ów i Potterów pokazały jej, że z nimi nie ma
żartów, i że kiedy sobie coś postanowią, prędzej czy później
do tego dojdą.
- Dzień
dobry, wujku – przywitał się Olivier, zatrzymując się w
drzwiach.
Harry
Potter siedział w starym fotelu w nieużywanym gabinecie. Poprzedni
nauczyciel, który z niego korzystał, zostawił w nim mnóstwo
książek, pergaminów i map, oczywiście czarodziejskich, po których
pływały statki i na których nadal toczyły się stare wojny.
- Proszę,
usiądźcie. Chcecie herbaty? Skrzaty przed chwilką przyniosły,
jeszcze gorąca.
Gryfoni
zaprzeczyli i usiedli na podniszczonej kanapie pod ścianą. Żadne z
nich nie chciało przedłużać rozmowy. Chcieli tylko wysłuchać
kolejnych wspomnień z czasu wojny, pokiwać smutno głowami,
obiecać, że już nigdy więcej nie przyjdzie im do głowy tak głupi
pomysł, i wyjść.
- Przepraszamy,
dobrze? - nie wytrzymał w końcu panującej ciszy Olivier. - To był
szczeniacki pomysł, już wiemy. Profesor McGonnagall nam to
wytłumaczyła dosadnie.
- Czyżby?
- No,
tak – zawahał się chłopak. - Już nam to z głowy wybiła.
Więcej nie pomyślimy o szukanie Demelium.
Harry
wpatrywał się w dwójkę nastolatków. Jak miał wytłumaczyć tym
dzieciakom, czym tak naprawdę było Demelium? Co powiedzieć, by
zrozumieli, jak źli byli Cienie*?
Cienie!
A co z prawdziwymi Demelijczykami?
- Po
co chcieliście znaleźć tę komnatę?
Głos
znów zabrał Olivier.
- To
był mój pomysł. Chciałem zrobić coś, co by nas wyróżniło.
- Nas?
- Gryfonów,
Weasley'ów. No, ale najbardziej to chyba jednak mnie. W quidditcha
ciągle przegrywamy, oprócz Elliota i Wendy w Gryffindorze to sami,
przepraszam za wyrażenie, imbecyle. Nie ma żadnych geniuszy,
pupilów nauczycieli. Wszyscy są jacyś tacy przeciętni, nikogo
wybitnego. A przecież kiedyś było inaczej. Kiedy mój ojciec
chodził do szkoły, moje siostry. Gryffindor zawsze był najlepszy.
- Ale
później do szkoły przyszliśmy my i nasz dom obniżył loty –
wtrąciła Elvira.
- Myśleliście,
że znalezienie pokoju wspólnego Demelium przysporzy wam sławy,
tak?
- Tak.
Przecież tam musi być tyle ksiąg, magicznych przedmiotów. Tyle
rzeczy, potężnych rzeczy. Leżą tam przez wieki, zapomniane przez
wszystkich, i tylko czekają, aż ktoś je znajdzie.
- Może
to co jest zapomniane, powinno takie pozostać? Nie pomyśleliście,
że to może być puszka Pandory? Demelijczycy wierzyli w inne
ideały niż my. Co inne było dla niech najważniejsze, ich
moralność prawie w ogóle nie istniała. Niewiele o nich wiemy, ale
to, co się zachowało po wielkiej czystce, jest przerażające
bardziej, niż wszystkie wiarygodne opowieści o Voldemorcie.
Olivier
i Elvira popatrzyli na siebie zrezygnowani. Czyli jednak nie obejdzie
się bez wspomnień.
- Nie
mogli być aż tacy źli – mruknęła Elvira.
- Byli.
Stworzyli większość zaklęć czarnomagicznych. Testowali je na
innych uczniach albo na niewolnikach, w domu. Tej części historii
nie słyszeliście, prawda? Ginny mało wiedziała o prawdziwym
Demelium. To, co pozwalali zobaczyć, to była niewielka część
potwornego dziedzictwa ich przodków. Dawni, prawdziwi Demelijczycy,
mugoli uznawali za podludzi. A ponieważ należeli do
najpotężniejszych rodów, Rada Stu, dawny odpowiednik Ministerstwa
Magii, niewiele mogła im zrobić. Mieli więc swoich niewolników –
mugoli, którzy pracowali dla nich jak dla nas dziś skrzaty. Jedni
traktowali ich lepiej, inni gorzej.
- Testowali
na nich zaklęcia czarnomagiczne? - spytał przerażony Olivier.
- Tak.
Wolno im było, ci mugole byli ich własnością. Ich dzieci nie
miały w szkole swoich niewolników, więc z czasem jak niewolników
zaczęli traktować innych uczniów. Za to w końcu zostali ukarani.
Ale tę część historii już znacie.
- Co
to jednak ma wspólnego ze skarbami z ich pokoju wspólnego? -
spytała Claudia.
- Jakie
rzeczy można znaleźć w wieży Gryffindoru, hm? Podręczniki z
których się uczycie, wasze prace domowe, może własne projekty
zaklęć czy eliksirów, gry, zaczarowane monety, kubki czy buty.
Wszystko to ma coś wspólnego z wami, odzwierciedla to, kim
jesteście. To, czego was nauczono na zajęciach, to, jak spędzacie
wolny czas, co was bawi, co was interesuje. A teraz wyobraźcie sobie
te same przedmioty w komnatach Demelium. Czarnomagiczne księgi,
receptury nowych zaklęć, być może kolejnych niewybaczalnych,
zaklęte przedmioty, które nie do końca służyły do zabawy. Wśród
normalnych, nieszkodliwych staroci czaić się może coś, co będzie
przysłowiową puszką Pandory. Naprawdę jesteście gotowi wyciągnąć
to na światło dzienne?
***
Elliot
dyskretnie oddalił się spod drzwi. Gdyby ojciec nakrył go, że
podsłuchiwał, znowu by się na niego wściekał. Podsłuchiwanie
było oznaką złego wychowania, jak zawsze powtarzała mu babcia, i
w normalnych okolicznościach nigdy by się do tego nie zniżył.
Ale
to nie były zwyczajne okoliczności. Jeśli jego ojciec specjalnie
wziął wolne w pracy, żeby przyjechać do Hogwartu i porozmawiać z
Olivierem i Elvirą, to musiało być coś naprawdę ważnego.
- Robaczywa
śliwka – rzucił szybko do Grubej Damy i przeskoczył przez
dziurę, kiedy tylko obraz zaczął się odsuwać. Rozejrzał się po
pokoju wspólnym, szukając swojego kuzyna. Dostrzegł go siedzącego
przy stoliku pod oknem, pochylonego nad podręcznikiem do
transmutacji.
- Musimy
porozmawiać – klepnął Nathana w ramię i, nie oglądając się
na niego, poszedł do dormitorium.
Po
chwili Weasley dołączył do niego.
- Co
jest? Wyglądasz, jakbyś Voldemorta zobaczył.
- Mój
ojciec jest w Hogwarcie. Podsłuchałem jego rozmowę z Olivierem i
Elvirą.
- I
teraz masz wyrzuty sumienia? Pocieszę cię, kuzynku – Nathan
położył rękę na klamce, chcąc wyjść z sypialni – za drugim
razem będzie łatwiej, a za trzecim już w ogóle nic się w obie
nie będzie buntowało.
- Przymknij
się, Nathan, i posłuchaj, co mam ci do powiedzenie. I odejdź od
tych drzwi, jeszcze nigdzie nie wychodzisz.
Weasley
zmarszczył brwi ale posłusznie odsunął się od drzwi. Usiadł na
swoim łóżku i popatrzył na Elliota, dopiero teraz zauważając,
że ten jest naprawdę zdenerwowany.
- Wycofuję
się – powiedział w końcu Potter. - I tobie radzę zrobić to
samo.
Nathanowi
zajęło chwilę zrozumienie, o czym Elliot mówi. Kiedy jednak
wreszcie to do niego dotarło, zerwał się jak oparzony.
- Czy
ty oszalałeś? Teraz chcesz się wycofać? Nie bądź durniem.
- Będę
durniem, jeśli dalej będę ci pomagał w poszukiwaniach. To było
naprawdę głupie. Cudem nikt nas nie nakrył do tej pory.
- Elliot,
nie wymiękaj. Jeszcze kilka godzin i znajdziemy tę komnatę.
Zostało nam kilka korytarzy do przeszukania. Nie możesz się teraz
wycofać! Przecież to zrządzenie losu, że Olivier i Elvira wpadli.
Teraz to im wszyscy patrzą na ręce. Mamy czas, żeby...
- Nie
– przerwał mu Elliot. - Czy my się tak właściwie
zastanowiliśmy, co my chcemy znaleźć?
- Tak
– Nathan skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał wyzywająco na
kuzyna. - Rozmawialiśmy o tym, zgodziłeś się, że nie ma w tym
nic złego. I dalej tak myślisz, tyle tylko, że teraz boisz się,
że cię złapią i znowu okażesz się rozczarowaniem dla ojca. On
zawsze potrafił wszystko doprowadzić do końca. Nie to co ty.
Wieczny nieudacznik.
Weasley
trzasnął drzwiami i zbiegł głośno po schodach.
Elliot
usiadł na łóżku i zwiesił głowę. To prawda, był
nieudacznikiem. Nic mu się nie udawało, nie potrafił sprawić,
żeby ojciec był z niego dumny.
Ale
nie mógł pozwolić, by pragnienie zaimponowania ojcu, zaprowadziło
go tam, gdzie od setek lat mogło drzemać zło.
* Istnieje rozróżnienie między prawdziwymi Demelijczykami a Cieniami. Demelijczycy to uczniowie Hogwartu, którzy dostali się do Demelium, piątego domu. Cienie to potomkowie tych, którzy byli kiedyś w Demelium, i którym udało się przezyć masowe egzekucje. Dopiero po tym, jak zlikwidowano piąty dom w Hogwarcie, Demelium nabrało nowego znaczenia - stało się czymś w rodzaju Zakonu Feniksa, który cały czas mścił się za dawne krzywdy.
***
Ogólnie rozdział nie wydaje mi się zły, tylko scena spotania Irmy z Evanem jest nie do końca taka, jaka chciałam, żeby była. Nabierze ona sensu po przeczytaniu kolejnego rozdziału, dlatego też musiałam ją dodać.
Dziękuję serdecznie za opinie pod poprzednim postem. Naprawdę się postarałyście - uwielbiam długie komentarze. Jak chyba każdy pisząy bloga. Ogromnie mnie one motywują do pisania. Jeszcze raz dziękuję.
zacznę od tego, że mały poślizg w komentowaniu wynika z tego, że jakoś nie lubię być pierwsza... nie wiem czemu. takie zboczenie zawodowe :)
OdpowiedzUsuńogólnie rozdział był bardzo dobry. sporo było w nim dialogów, ale to właśnie z nich najlepiej odszukiwałam się w akcji.
podoba mi się ten pomysł z zapomnianym pokojem wspólnym Demelium. Z tego co zauważyłam, pisałaś już wcześniej blogi właśnie z tym wątkiem. Na początku nie do końca się łapałam o co w tym wszystkim chodzi, ale teraz już jest dobrze, rozumiem.
a teraz do treści:
uważam, że Elvira trochę przesadzała. rozumiem jej rozgoryczenie, ale nie powinna aż tak naskakiwać na siostrę. w pewnym sensie powinna się cieszyć, że razem z Olivierem nie dostali żadnej strasznej kary. Choć pogadanka z Harrym do przyjemnych raczej nie należała :)
Brandice i Irma strasznie mnie denerwują. Ja rozumiem, że można się załamać jak chłopak kogoś oleje, ale bez przesady. Jeremy nie powinien się zgadzać na to całe zamieszanie.
W ogóle jestem ciekawa co wyniknie z tych tajnych meczy quidditcha. podoba mi się ten pomysł :) nie spotkałam sie jeszcze z takim.
No i końcówka. Nathaniel i Eliot. Dobrze, że ten drugi chce zrezygnować z poszukiwań, ale coś czuję, że Nathan tak łatwo mu nie odpuści i wyniknie z tego jakaś kołomyja... w ogóle nie mogę się doczekać znalezienia tego pokoju wspólnego :D bo znajdą go kiedyś, prawda?
pozdrawiam i czekam na nowy rozdział !
Informuję, że Twój blog został przyjęty do mojej kolejki!
OdpowiedzUsuń[teatralna-nagana]
Mistic.
Uf, na reszcie mam czas! ;) Wybacz, że dopiero teraz komentuję, ale w tygodniu miałam taką ładną pogodę, że normalnie czułam się jakbym popełniała jakiś grzech, siedząc w domu. A jeszcze musiałam się uczyć.. masakra xD.
OdpowiedzUsuńNo w każdym razie, robi się coraz ciekawiej, a ja w końcu nie mam już problemów z rozróżnieniem postaci! ^^. Teraz, kiedy ich poznałam, Twoja historia podoba mi się jeszcze bardziej ;).
Rozdział fajnie i interesująco napisany, a przeczytałam go chyba jednym tchem ;). Całe szczęście, że Elvira i Oliver nie mają jakiś większych problemów, a rozmowa z Harry'm ich czegoś nauczyła. Wgl, cieszę się, że w tym rozdziale pojawił się, choć na krótko, Harry <3 ;D.
O rany, ten chłopak naprawdę nie za dobrze potraktował Irmę i rozumiem, dlaczego jej przyjaciółka jest taka wkurzona, no ale... jednak uważam, że nie powinno się robić aż takiej afery. Ja na jej miejscu bym uznała go za kompletnego dupka i w życiu bym już na niego nie spojrzała, bojąc się, że nawet wzrokowo zarażę się głupotą ;).
Hm, podoba mi się ten pomysł z tajemniczymi meczami i jestem ciekawa, co wyniknie z tego Ślizgoni-Krukoni ^^.
Wątpię, aby Nathan posłuchał Elliota, a i jestem ciekawa, co zrobi potem Elliot. No i... mam jakieś niejasne przeczucie, że Elvira i Oliver mimo ostrzeżeń Harry'ego, też łatwo nie odpuszczą... Ale o tym przekonam się w następnym rozdziale, na który czekam z niecierpliwością ;D.
Pozdrawiam :)
Kurczę, komentuję dopiero teraz... Ech.
OdpowiedzUsuńW każdym razie wreszcie zaczęłam orientować sie w bohaterach!
Ten rozdział bardzo pomógł, przynajmniej mnie, rozeznać się w historii. Dzięki niemu więcej rozumiem xd
Tak, Irma mnie denerwuje. Z jednej strony rozumiem jej rozgoryczenie, z drugiej jednak mnie denerwuje no xd
Z kolei moją ulubioną postacią jak na razie jest chyba Elvira.
Właśnie, super, że w tym rozdziale pojawił się Harry. Brakowało go tutaj <3
Nie sądzę, by Nathan posłuchał Elliota. Na bank będzie chciał kontynuować poszukiwania. Coś mi mówi, że Elvira i Oliver też się zbytnio słowami Harry'ego nie przejmą i coś z tego wyjdzie...
W ogóle, to zazdroszczę Ci wyobraźni, nic tylko sie wzorować. Bo mimo, że bazujesz na ksiązce wymyślonej paręnaście lat temu, to jesteś oryginalna, masz własne pomysły i własny świat i to jest świetne :)
Pozdrawiam cieplutko i czekam na następną notkę :p