czwartek, 13 czerwca 2013

Rozdział 5


     - Potter traci kafla. Przejmuje go Armitage. Zręcznie omija pałkarzy Gryffindoru, nurkuje tuż pod miotłą Weasley i jeeeeest!!! Kolejne punkty dla Slytherinu! Dom Węża prowadzi 180 do 50!
    Elliot zwiesił głowę, nie mogąc dalej patrzeć na boisko. To było nie do pomyślenia. Tak źle Gryfoni nie grali jeszcze nigdy. Za każdym razem, gdy któremuś z nich udawało się przejąć kafla, Ślizgoni go odbierali. Pałkarze dwoili się i troili, by bronić swoich i atakować przeciwników, ale to nic nie dawało. Drużyna była po prostu w kiepskiej formie. A może to Ślizgoni byli w wyjątkowo dobrej?  

     - Nie mogę na to patrzeć – jęknęła siedząca obok Charlize. - Nathan, łap znicza!
     Chłopak spojrzał na ekscytującą się Gryfonkę. Blondynka podskakiwała na trybunach, krzyczała i skandowała razem z innymi, kiedy tylko ich drużyna przejmowała kafla. Gdyby o wygranej miała decydować skala dopingu, Gryffindor by wygrał.

     Tymczasem mijały minuty, Ślizgoni zdobywali kolejne punkty, a Nathan dalej krążył nad nimi wszystkimi, wypatrując znicza. Elliot domyślał się, że kuzyn musi być zły i coraz bardziej zniecierpliwiony. Zamiast zataczać szerokie koła nad boiskiem miotał się w powietrzu, a to oznaczało, że miał mniejsze szanse na zauważenie znicza.

     - 230 do 50! Gryfoni nie mają szans w tym starciu – podsumował Boswelle. Jako wychowanek Domu Węża miał wielką frajdę, mogąc relacjonować przebieg meczu.
     Nagle Elliot poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił się w stronę Calvina, ale ten nie odrywał wzroku od boiska. Zaczął się rozglądać po trybunach, ale nie zauważył nikogo, kto mógłby mu się przyglądać. Wrócił do oglądania meczu, jednak dziwne uczucie nie mijało. Kiedy dwadzieścia minut później Gryfoni na trybunach zawyli ze szczęści na widok lądującego na ziemi i ściskającego w dłoni znicza Nathana, Elliot jako jeden z nielicznych nie przyłączył się do nich.

     - Czy naprawdę tylko ja potrafię liczyć? - powiedział do Calvina, który skakał i wrzeszczał obok niego.

     - O co ci chodzi?

     - O to, że złapanie znicza to 150 punktów, co daje Gryfonom razem 200. Ślizgoni zdobyli już 250. Przegraliśmy. Znowu.
     Blondyn usiadł na ławce. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że lądujący na boisku Gryfoni wcale się nie cieszą. Wściekły Olivier rzucił pałką o ziemię, aż błoto opryskało stojącego obok Jeremy'ego. Ślizgon zamachnął się na pałkarza Gryffindoru, ten jednak zdążył uskoczyć. Z wysokości trybun Elliot nie mógł usłyszeć, o czym mówią, widział jednak, że między kłócącymi się stanęła Leslie. Po chwili drużyny rozeszły się do swoich szatni. Ślizgoni otoczeni wiwatującymi przyjaciółmi, którzy zdążyli zbiec do nich na boisko. Gryfoni samotni i przygnębieni kolejną porażką.


***

    W szatni zawodników Domu Lwa nikt się nie odzywał. Gryfoni w ciszy przebrali się i zaczęli opuszczać pomieszczenie. Leslie wyjęła z torby szczotkę i zaczęła rozczesywać splątane wiatrem włosy. Kilkanaście minut temu stanęła pomiędzy Jeremym i Olivierem, ale teraz żałowała, że nie pozwoliła kuzynowi uderzyć Ślizgona. Za to, co ten powiedział.

     Ale czy tak właściwie nie miał racji? Przecież sława Gryffindoru naprawdę przeminęła. Nie mieli Pucharu Domów, ani Pucharu Quidditcha. Nie byli zdolni, nikt o nich nie mówił ze strachem, nikt ich nie podziwiał. Czerwień Gryffindoru zblakła, podczas gdy kolory innych domów nabrały żywszych odcieni.

     - Co jest z nami nie tak, że nic nam nie wychodzi? - odezwał się nagle Nathan. Oprócz niego i Leslie w szatni został tylko Olivier. Cała trójka popatrzyła po sobie bezradnie. - Przecież na treningach jesteśmy świetni, mamy dobrą taktykę. Dlaczego więc na boisku nic nie wychodzi nam tak jak na treningach?

     - Może to wina naszej krwi – mruknął Olivier, szukając pod ławką swoich adidasów.

     - Krwi? - zdziwiła się Leslie. - Jesteśmy Weasleyami. Spośród wszystkich uczniów Hogwartu to my mamy największe predyspozycje do tego, by być wybitnymi.

     - A może właśnie najmniejsze? To nasi rodzice byli wybitni. Prefekci, kapitanowie drużyn, świetni zawodnicy i czarodzieje. Może wykorzystali cały przydział zajebistości w rodzinie, a nam już nic nie zostało.
     Leslie uśmiechnęła się lekko. To było nawet logiczne. Jej dziadek i ojciec byli tak sławni, że w przekazanej jej krwi nic już musiało nie zostać z talentów rodziny Potter. A co z Nathanem i Olivierem? Ich ojcowie i matki też nie byli szarymi ludźmi, każde z nich się czymś wyróżniło.

     - Dajcie spokój, genetyka tak nie działa.

     - A skąd tym, Nathan, wiesz jak działa genetyka? Zresztą, co za różnica? Jesteśmy tak czy inaczej upośledzeni, i nic tego nie zmieni. - Olivier wrzucił swoją zmiętą szatę do torby. - Idziecie?

     - Zaczekajcie!
     Leslie odrzuciła szczotkę i stanęła na środku szatni, zastanawiając się nad czymś. Dzisiejsza przegrana i kpiny Ślizgonów przelały czarę goryczy. Dziewczyna nie mogła dłużej znosić ciągłych porażek ich domu.

     - Musimy to zmienić. Nie możemy tylko ciągle narzekać i się dąsać, że coś nam nie wychodzi. Trzeba się wziąć ostro do roboty i to zmienić.

     - Niby jak? - spytał Nathan. Jako kapitan drużyny wiedział, że nie mogą zrobić już nic więcej. Na treningach wyciskali z siebie siódme poty, a i tak nic to nie dawało.

     - Inaczej niż do tej pory. - Leslie uśmiechnęła się znacząco. - Pomyślcie. Chcieliśmy mieć dobre stopnie i zdobywać dużo punktów dla Gryffindoru. Co robiliśmy?

     - Uczyliśmy się? - powiedział niepewnie Olivier.

     - Właśnie. I co nam z tego przyszło? Zarwane noce, nerwy, stres i... punkty dla innych domów. Bo zawsze okazywało się, że oni uczyli się lepiej. Kiedy chcieliśmy wygrać mecz? Trenowaliśmy jak głupi, nabawiali się kontuzji, opuszczali posiłki i część zajęć. I co? I nic! Dalej przegrywamy.  
     Gryfoni popatrzyli na kuzynkę zdziwieni. Nie mieli pojęcia o co jej może chodzić. No bo czy jest inny sposób na wygranie meczu, niż regularne i ciężkie treningi? Jak zdać dobrze egzamin, nie ucząc się na niego?

     - Panowie, byliśmy za uczciwi. Od lat powtarza się, że Gryfoni są sprawiedliwi i odważni. Za bardzo skupiliśmy się na pierwszej cesze, zapominając jednocześnie o drugiej. Może czas najwyższy zmienić priorytety, i zamiast robić wszystko zgodnie z regulaminem zacząć robić tak, żeby były z tego jakieś efekty.

     - Masz na myśli oszustwo?

     - Inteligentne oszustwo – poprawiła blondyna Leslie. - Na co mamy czekać? Aż wszyscy Ślizgoni zapadną nagle na ciężką chorobę i cały skład drużyny będzie musiał zostać zmieniony? Po co czekać, aż szczęście spojrzy na nas łaskawym okiem. Użyjmy wyobraźni i czarów, złapmy szczęście i zamknijmy je w złotej klatce w wieży Gryffindoru.

     - Ty chyba żartujesz?! Mamy używać czarów, żeby wyeliminować przeciwników?

    - Właśnie tak. Nathan, nie rób takiej miny. Czy twój ojciec kiedykolwiek przejmował się regulaminem? Albo moja matka. Nie! Oni go nałogowo łamali. A i tak wszyscy ich kochali i podziwiali.

     - Ale oni nie niszczyli swoich wrogów – wtrącił Olivier. - Poza tym, myślisz, że nas nie złapią? Wywalą nas z Hogwartu i odbiorą różdżki! Skończymy jak Hagrid.

     - Po pierwsze, nie musimy nikogo zabijać czy trwale okaleczać. Miałam na myśli małe świństewka i psikusy, które nie tyle podadzą nam zwycięstwa na tacy, co po prostu ułatwią zdobycie ich własnym wysiłkiem. Po drugie, nie złapią nas, jeśli będziemy uważni i sprytni.

     - Ciekawe jak sprytnie pozbędziesz się śladów użytych zaklęć z różdżki – wypomniał dziewczynie Nathan, ciągle mając w pamięci swoją rozmowę z Irmą sprzed kilku dni.

     - Nie będziemy używali różdżek.

     - Eliksiry?

     - Nie, zaklęcia. - Leslie dała kuzynom chwilę do namysłu. Ponieważ jednak nie należała do cierpliwych osób, już po chwili tłumaczyła im, na czym tak właściwie polegać ma jej plan. - Hermiona Granger, piąta klasa, lekcje z Natalie. Czego Krukonka jej uczyła? Czarować bez pomocy różdżki.

     - To szaleństwo! Przecież do tego potrzeba energii życiowej! Hermiona zabijała, żeby ją zdobyć – przypomniał Olivier.

     - A po co nam aż tak duża moc? Żeby wywołać u kogoś kilkudniową słabość wystarczy kilka martwych roślinek. To nie jest czarna magia. To po prostu zaawansowana formia czarowania, tak jak metamorfomagia.  
     Przez chwilę w szatni panowała cisza. Leslie powiedziała już to, co powiedzieć miała. Nie było sensu namawiać Gryfonów dalej. Teraz każdy z nich musiał sam stoczyć bitwę ze swoim sumieniem. Czy naprawdę zwycięstwo było dla nich na tyle ważne, że gotowi byli sięgnąć po tę zakazaną metodę czarowania? Nie bez powodu przecież nie uczyli się jej w szkole. Linia między dobrem a złem była bardzo cienka, i ktoś o słabszym umyśle nieświadomie mógł ją przekroczyć. A co jeśli ta magia tak bardzo im się spodoba, że porzucą wszelkie skrupuły, i zaczną zabijać jak Hermiona, by zdobyć większą moc?
Gdyby Leslie zaproponowała im coś takiego dzień wcześniej, bez zastanowienia odmówiliby. To była czarna magia, magia Demelium. I żadne tłumaczenia ani obietnice, że skończy się tylko na kilku martwych roślinkach, nie mogły tego zmienić.

     Ale dziś to było co innego. Właśnie po raz kolejny przegrali mecz. Ślizgoni zmieszali ich z błotem, przypomnieli im wszystkie porażki. Tego dnia pragnienie pokazania, że sława Gryffindoru nie przeminęła, było silniejsze niż kiedykolwiek. Nie tylko u członków drużyny, ale u wszystkich Gryfonów.

     - Jak się tego nauczymy? - spytał cicho Nathan.
     - Z książek ukrytych w Pokoju Wspólnym Demelium.

***

    Alex prawie biegła do zamku. Nie mogła pozwolić na to, żeby Olivier, Nathan albo Leslie zobaczyli, że dopiero teraz wraca z boiska. Od razu domyśliliby się, że ich podsłuchiwała.

     W dziewczynie aż gotowało się ze złości. Jej siostra po raz kolejny pokazała, jak wredną zołzą potrafi być. Jak ona mogła wykluczyć ze wszystkiego Alexandrę, swoją bliźniaczą siostrę? Powinny dzielić się ze sobą wszystkimi sekretami.

     - Nareszcie jesteś. Chciałaś wszystkie przygotowania zostawić na mojej głowie? - Lydia popatrzyła krytycznie na wchodzącą do dormitorium przyjaciółkę. - W porządku, ty się teraz szybko wykąp, bo śmierdzisz boiskowym błotem, a później przyjdź na dół. Tiffany zagoniła drugoklasistów do dekorowania Pokoju Wspólnego. Ja i Spencer idziemy zwinąć jakieś jedzenie z kuchni. Jak spotkasz Elliota to poproś go, żeby pokombinował coś ze światłem. Ostatnio fajnie mu to wyszło.
     Alexandra kiwnęła głową i powlokła się do łazienki. Miała ochotę czymś rzucić, najlepiej w swoją siostrę. Podsłuchana rozmowa zepsuła jej humor jeszcze bardziej niż przegrany mecz.
Porażką nie przejęła się za bardzo. Grali dobrze. To nie ich wina, że Ślizgoni byli lepsi. Poza tym, to oni mieli znicza. Coś takiego warto było uczcić. Dlatego też razem z przyjaciółkami organizowały tę imprezę – żeby pokazać wszystkim, że Gryfoni potrafią się dobrze bawić nawet wtedy, kiedy nie wszystko idzie po ich myśli. Puchar Quidditcha? Jak nie w tym roku, to w następnym. To jeszcze nie koniec świata, być na ostatnim miejscu w rankingu.

***

    Harriet miała ochotę pchnąć mocno przyjaciółkę między łopatki i wypchnąć ją z kryjówki.. Już od prawie dwudziestu minut stały między regałami w bibliotece, z ukrycia obserwując Evana. Chłopak dwa dni temu opuścił Skrzydło Szpitalne i teraz nadrabiał zaległości w nauce. Siedział pochylony nad stolikiem, a jego najlepszy przyjaciel kilka minut temu poszedł szukać jakieś książki. To był najlepszy moment, by Charisma wkroczyła do akcji.

     Kiedy Margolis odzyskał wzrok i słuch okazało się, że nie potrafi sobie przypomnieć, z jaką dziewczyną rozmawiał ostatnio. Dyrektorka po raz drugi wezwała anonimową winowajczynię do przyznania się, ale kiedy nikt się nie zgłosił, sprawę uznano za zamkniętą. Trzy Ślizgonki mogły odetchnąć z ulgą. Zapłaciły suto Sencie za milczenie, i teraz czuły się bezpieczne.

     - Jeśli natychmiast tam nie pójdziesz i nie zagadasz do niego, kopnę cię w tyłek i wyskoczysz stąd jak z katapulty – zagroziła Harriet. Miała dość sterczenia jak ostatnia idiotka w bibliotece. Za dwie godziny w Pokoju Wspólnym Ślizgonów zaczynała się impreza po wygranym meczu. Weasley chciała wziąć relaksującą kąpiel w łazience prefektów i na spokojnie się przyszykować. Tymczasem jej przyjaciółka stała i nerwowo obgryzała paznokcie. Bez magii już nie była taka pewna siebie.

     - Char, masz jakieś trzydzieści sekund, zanim ta słodka brunetka przysiądzie się do Margolisa i oczaruje go swoją wiedzą. Dwadzieścia sekund – powiedziała Kara.  
     Ślizgonka jak oparzona wyskoczyła zza regału i, prawie przewracając po drodze Irmę, usiadła na krześle obok Evana.

     - Możemy już iść. Z tego i tak nic nie będzie. - Kara ruszyła do drzwi, ciągnąc za sobą Weasley.

***

    Bardzo łatwo było wymknąć się z zatłoczonego Pokoju Wspólnego, w którym trwała impreza. Leslie uśmiechnęła się i ruszyła biegiem przed siebie. Po chwili dotarła do umówionego miejsca, gdzie już czekali na nią Olivier i Nathan. Mieli ze sobą Mapę Huncwotów, a różdżki trzymali w pogotowiu.

     - Wiecie, że dzisiaj tak naprawdę po raz pierwszy robimy coś niezgodnego z prawem? Wszystkie tamte... wybryki się nie liczą – powiedział Olivier, z szerokim uśmiechem na twarzy.

     - Czyli dopiero teraz tak naprawdę jesteśmy Weasleyami. I Potterami – poprawił się szybko Nathan. - Zaczynamy? Dobrze. Tutaj ja i Elliot skończyliśmy poszukiwania – pokazał miejsce na mapie. - Tutaj nie warto moim zdaniem zaglądać, tak samo jak tutaj i tutaj. Za blisko Slytherinu. A ponieważ wszystkie Pokoje Wspólne nie zmieniły swojego miejsca od otwarcia Hogwartu zakładam, że Demelium nie umieszczono obok Slytherinu w myśl tej samej zasady, która kazała im pozostałe domy rozrzucić po całym zamku.

     - Zostaje więc ta część – Leslie wskazała palcem białą plamę na mapie. - Na przeszukanie tych korytarzy będziemy musieli poświęcić ze dwa tygodnie.

     - A spieszy nam się gdzieś? - spytał Olivier. - To jak, zaczynamy?

     Nathan zwinął mapę i schował ją do kieszeni bluzy. Ruszyli szybkim krokiem w stronę lochów. Odkąd umarł Filch, wędrowanie nocą po zamku było jeszcze bardziej niebezpieczne. Jako duch woźny widział i słyszał więcej niż za życia.

     Tym razem jednak szczęście sprzyjało trójce Gryfonów. Nie napotkawszy żadnego ze szkolnych duchów, dotarli do miejsca, gdzie korytarz kończył się... ścianą.

     - Jesteś, Nathan, pewien, że to tutaj?

     - Według mapy. Skoro Huncwoci zaznaczyli korytarz za tą ścianą to znaczy, że w jakiś sposób odkryli, że dalej coś jest. Tylko nie potrafili tam dotrzeć. Elliot chciał tu wypróbować kilka zaklęć ale nie zdążył, bo się wystraszył i wycofał.

     - Jakich zaklęć? - spytała Leslie, stukając swoją różdżką w ścianę. - Tu nie pomogą zaklęcia – stwierdziła w końcu. - To ściana widmo.

     - Czy tak zachowuje się widmo? - spytała Olivier, opierając dłonie na zimnych kamieniach i naciskając z całych sił.

     - To tak jak z wejściem do Pokoju Życzeń. Ściana istnieje w twojej głowie. Odsuńcie się.
     Gryfoni posłusznie odsunęli się, tymczasem Leslie zaczęła chodzić wzdłuż ściany. Cztery kroki w lewo, cztery w prawo. Nagle kamienie zaczęły się rozmywać, tracić kształty, aż w końcu opadły na ziemię z głośnym plaśnięciem, zamienione w błoto i szlam.
     - Fuj! - Potter odskoczyła do tyłu, próbując uniknąć śmierdzącej brei.
     Nathan skierował różdżkę w widoczny przed nimi korytarz i oświetlił go. Po chwili cała trójka kroczyła nim, drżąc na dźwięk własnych kroków i oddechów. Mieli świadomość, że są prawdopodobnie pierwszymi od setek lat, którzy postawili stopy w tym miejscu.

***

    - Możesz się tak nie guzdrać, Dilshad? - poganiała koleżankę Elvira. - I staraj się oddychać ciszej. Zło nie śpi, więc uważaj.

     - Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne.
     Dilshad podbiegła truchtem do czającej się za załomem korytarza Elviry. Dziewczyny ostrożnie wyjrzały zza ściany. Jakieś trzy metry przed nimi słabe światło księżyca oświetlało wysokie drzwi biblioteki, teraz zamkniętej na cztery spusty.

     - Jesteśmy głupie. Zamiast upić się na imprezie, my włamujemy się do biblioteki – mamrotała Dilshad, kiedy Weasley łamała zaklęcie blokujące drzwi.

     - Nie bądź nudna. Głupie to my byśmy były, gdybyśmy zostały na tej imprezie. Z czego ta Alex się tak cieszy, że urządza zabawę? Poza tym, zostali tam sami gówniarze. Większość drużyny gdzieś zniknęła.
     Dilshad przyznała Elvirze w duchu rację. Właśnie dlatego zgodziła się z nią iść. W Pokoju Wspólnym nie było nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Obrażony na cały świat Norman siedział w swoim dormitorium, Leslie gdzieś zniknęła, nic nikomu nie mówiąc, a Wendy cały czas szwendała się za Alexandrą i jej świtą. Nawet Claudii nie było.
     Gryfonki stąpały cicho po kamiennej posadzce biblioteki, mijając wysokie regały. Po chwili dotarły do grubego złota sznura oddzielającego dział Ksiąg Zakazanych od tego zawierającego powszechnie dostępne książki. Ostrożnie przeszły ponad nim i weszły między półki, z których tylko część była zapełniona książkami.

     - Ciekawe, dokąd wywieźli resztę książek – szepnęła Dilshad. - No wiesz, po wojnie. Mama mi opowiadała, że kiedy pokonano Voldemorta i Demelium, Dumbledore postanowił usunąć z biblioteki część książek. Całkiem sporą część, jak widać.

     - Moim zdaniem wcale ich nie usunął, tylko przeniósł. One na pewno są gdzieś w Hogwarcie.

     - Co takiego mogły zawierać, że postanowił je ukryć?
     Dilshad dotknęła w zamyśleniu skórzanej okładki wielkiej księgi. Tyle tu było zakazanej wiedzy, tyle tajemnic. A jak wiele musiało się ich kryć w prywatnych gabinetach nauczycieli, zamkniętych starych salach, do których uczniom nie wolno było chodzić. Nigdy nie była wielką fanką książek, ale tej nocy poczuła do nich szacunek.

     Szacunek i strach przed tym, co mogą one kryć.

***

    Elliot przenosił się z fotela na fotel. Pomimo trwającej imprezy, w Pokoju Wspólnym nie było dużo osób. Najmłodsi już dawno temu zostali wyrzuceni przez Alex, ci starsi powoli zbierali się do snu. Nikt nie miał dzisiaj nastroju na zabawę.

     Chłopak wypatrzył po drugiej stronie pokoju swoją siostrę. Stała w towarzystwie Lydii, Spencer i Charlize, zła jak osa. Obwiniała wszystkich nieobecnych za rujnowanie jej imprezy. Elliotowi wcale nie było jej żal. Mogła wykazać się większym taktem, w końcu sama należała do drużyny. Naprawdę tak trudno jej było zrozumieć, że Nathan, Olivier i Leslie nie chcą świętować zwycięstwa Ślizgonów?

    - Hej, Elliot. Widziałeś może Elvirę? - Obok jego fotela przystanęła Tiffany, ubrana w jasnofioletową bluzeczkę na ramiączkach i krótką, czarną spódniczkę.
    Potter w pierwszej chwili miał ochotę uciec do swojego dormitorium. Opanował jednak ten odruch. Przecież to była tylko dziewczyna, nie żaden smok kolczasty. Czego się tak bał?

     - Widziałem ją przed kolacją, później już nie.

     - To dziwne. Z kolacji jak zwykle wyszła wcześnie, ale później nikt jej nie widział. Leslie też gdzieś wcięło. Tak samo jak Dilshad.

     - Myślałem, że Leslie jest w swoim pokoju. Nie o to Alex się tak wścieka?

     - Alex wścieka się ogólnie, na wszystkich i za wszystko. Leslie nie ma odkąd zaczęła się impreza. No trudno, może ktoś inny będzie wiedział gdzie je znaleźć.
     W głowie Elliota zapaliła się czerwona lampa. Leslie. Olivier. Nathan. Elvira. To mogło oznaczać tylko jedno.

     - Tiffany, zaczekasz chwilkę? - zawołał do dziewczyny. - Tylko szybko coś sprawdzę.
     Popędził biegiem do swojego dormitorium. Tak jak podejrzewał, było puste. Oliviera i Nathana nie było w nim. Wrócił do Pokoju Wspólnego, do czekającej na niego Tiffany.

     - Mam do ciebie prośbę.
     Dziewczyna zrobiła minę, jakby żałowała, że w ogóle się do Elliota odezwała.

     - Słucham.
     Elliot westchnął. Wiedział, że Tiffany wcale go nie lubi i nie miała ochoty mu pomagać. Ale nie mógł zwrócić się do nikogo innego. Lydia i Wendy trzymały się za blisko Alex, a nie mógł dopuścić, by siostra się o tym dowiedziała. Zaczęłaby się wtrącać tak samo, jak zrobiłaby to Spencer, gdyby to ją poprosił o pomoc.

     - Mogłabyś przynieść mi coś z kufra Leslie? Ja nie mogę wejść do waszego dormitorium.

     - Z kufra Leslie? - Tiffany zmarszczyła brwi, robiąc niepewną minę. - Chyba mogę. Co to takiego?

     - Srebrna pelerynka.  
     Po chwili zastanowienia dziewczyna kiwnęła głową i poszła do swojego dormitorium. Elliot zerkał co chwila na Alex, czy aby dziewczyna nie zauważyła jego rozmowy. Kiedy Tiffany wróciła, szybko jej podziękował i wyszedł z Pokoju Wspólnego.

     Będąc już na korytarzu, zarzucił na ramiona pelerynę niewidkę i ruszył w kierunku podziemi.  
Jako Prefektowi wolno mu było chodzić po zamku nawet po ciszy nocnej, ale wolał, żeby nikt go nie widział. Sam nie wiedział, po co tak właściwie to robi. Chciał się z nimi pokłócić? Siłą zaciągnąć młodszą siostrę z powrotem do wieży Gryffindoru? A może tak naprawdę liczył na to, że któreś z nich zaproponuje mu dołączenie do nich? Zgodziłby się?

     Zanim jednak zdążył dotrzeć do miejsca, które mgliście kojarzył z białą plamą na mapie Nathana, niedaleko pokoju wspólnego Slytherinu ujrzał widok, który kazał mu się zatrzymać.

     - Claudia?! - krzyknął zaskoczony, zrywając z siebie pelerynę niewidkę.
     Jego kuzynka jak oparzona odskoczyła od Jeremy'ego. Spojrzała ze łzami w oczach na Elliota.

     - Elliot, proszę, nie mów Harriet.

     - Czego mam jej nie mówić? Że jej chłopak zdradza ją z tobą? Na Merlina, Claudio, jesteście rodziną! Czy to naprawdę nic dla ciebie nie znaczy?
     Dziewczyna zaczęła płakać. Oczywiście, że rodzina była dla niej ważna, jeszcze do niedawna sądziła, że najważniejsza. Ale kilka miesięcy temu coś się zmieniło. Na urodzinach Nathana poznała Jeremy'ego. Przyszedł z Harriet, i od razu skradł serce młodej Weasley. Od tamtego dnia nie mogła przestać o nim myśleć – kilka zamienionych z nim zdań całkowicie ją odmieniło. Zakochała się tak bardzo, że momentami nie była w stanie racjonalnie myśleć.

     Nigdy nie cieszyła się z powrotu do szkoły tak, jak w tym roku. Będąc w Hogwarcie mogła widywać go codziennie. Mogła do niego zagadać, spotkać się przypadkowo w bibliotece czy na błoniach. A ponieważ była sprytna i inteligentna, udało jej się takich „przypadkowych” spotkań zorganizować całkiem sporo. Na tyle dużo, że udało jej się zaprzyjaźnić z chłopakiem, a wreszcie go w sobie rozkochać.
Jedynym, co ją smuciło, była myśl, że krzywdzą Harriet. Ale czy Harriet była tak naprawdę zakochana w Jeremym? Chodzili ze sobą od ponad dwóch lat i stale się kłócili. Claudia była pewna, że są ze sobą tylko z przyzwyczajenia. Obydwoje byli popularni i piękni, ich wizerunki uzupełniały się. Ładnie razem wyglądali, więc trwali w tym związku bez miłości.

     - To wy sobie może wyjaśnijcie wasze nieporozumienie, a ja tymczasem wrócę na imprezę.
     Jeremy uśmiechnął się bezczelnie. Co go obchodził Potter? Niech się rzuca, wścieka i prawi morały. I tak nikomu nie wygada tego, co zobaczył. Był za szlachetny, żeby w ten sposób zranić Harriet. Będzie nalegał, żeby to on i Claudia się przyznali. Ale czym on ich mógł zastraszyć? Jako prefekt mógł odebrać mu punkty za byle błahostki? Niech spróbuje. Elias i Kara tak zgnębią Gryfonów, że w końcu nie zostanie im nawet marne dziesięć punktów.
   
     - Tak, lepiej wracaj na tę swoją imprezę. Wielki zwycięzca – zadrwił Elliot.
     Chwycił swoją kuzynkę za ramię i zaczął ciągnąć ją za sobą. Zapomniał, po co tak w ogóle znalazł się w lochach. Co go obchodziły sprawy świata, zachwianie magicznej równowagi, kiedy w jego rodzinie lada dzień miało dojść do wojny?

***

    Trójka poszukiwaczy pędziła korytarzami zamku, jakby gonił ich sam Voldemort. Zdyszani zatrzymali się pod portretem Grubej Damy, oglądając się za siebie.

     - Żeby tak się bać Elliota – wydyszała Leslie, kręcą z niedowierzaniem głową.
     Czego się tak właściwie wystraszyli? Przecież jej brat nie mógł im zaszkodzić. Nie doniósłby na nich, nawet rodziców by nie poinformował. O co więc im chodziło?

     Ukryty korytarz okazał się pełen niezwykłości. Nie znaleźli tam żadnych drzwi, obrazów czy posągów, podejrzanych zacieków na ścianach czy stosów kości. Podłoga się pod nimi nie zapadła, a ze ściany nie wyjrzał żaden duch.

     Za to czas... Czas tam szalał. Czasami jedno z nich zaczynało coś mówić, przerywało na kilka minut, zatrzymując się w miejscu, a następnie kończyło jakby nigdy nic swoją wypowiedź. Łapali się na tym, że ciągle i ciągle przeżywają deja vu, jakby cofali się w czasie. Kiedy wreszcie zorientowali się, że to czas jest za wszystko odpowiedzialny, wiedzieli już, gdzie się znaleźli. To musiało być to miejsce, w którym znalazła się Hermiona po powrocie z podróży w czasie. Jak to ujął Olivier, „to tutaj wypluło ją lustro”.  
Leslie wcale a wcale się to nie podobało. Zdawała sobie sprawę z tego, jak mało wiedzą o mechanizmie podróży w czasie. Gdyby nagle jedno z nich po prostu zniknęło, straciliby go prawdopodobnie na zawsze. Dlatego też zaczęła czym prędzej namawiać kuzynów do wycofania się. Nie było sensu kręcić się dłużej po korytarzu. Wiedzieli więcej niż kilka godzin temu, znaleźli jakiś nowy trop. Teraz jednak musieli się nad tym zastanowić w bezpiecznym pokoju wspólnym, opracować strategię.

     Kiedy z powrotem znaleźli się w zaznaczonej na mapie części zamku, usłyszeli odległe echo rozmowy. Wiedzeni ciekawością, kto jeszcze oprócz nich zawędrował tej nocy do lochów, podkradli się bliżej, akurat na czas aby zobaczyć, że to Elliot kłóci się o coś z Claudią i Jeremym. Nie naradzając się nawet między sobą, ruszyli biegiem w stronę wieży Gryffindoru.

     - Jutro, po kolacji – szepnęła Leslie. - Przyniosę zwykłą mapę Hogwartu. Wy poszukajcie czegoś w swoich podręcznikach o czasie. Tylko nie ważcie się iść do biblioteki. Zaraz ktoś by się zorientował, czego szukamy.
     Gryfoni pokiwali w milczeniu głowami i przeszli przez dziurę za obrazem.
W pokoju wspólnym czekała na nich niespodzianka w postaci wściekłej Alexandry. Dziewczyna siedziała jak królowa na fotelu, oświetlona od tyłu przez ogień buzujący w kominku. Dookoła niej walały się puste opakowania po słodyczach, resztki jedzenia, brudne szklanki i talerzyki. Oprócz niej w pomieszczeniu nie było żywej duszy.

     - Zanim zarzucisz nas swoimi żalami – powiedziała Leslie, patrząc ze znudzeniem na siostrę – powiem ci coś. To nie twoja sprawa. Dobranoc.

     - Nawet nie próbuj uciekać – Alex zerwała się z fotela i stanęła na wprost swojej siostry bliźniaczki. - Jesteś najpodlejszą, najwredniejszą, najbardziej chamską siostrą w historii złych sióstr! A wy – zwróciła się do Nathana i Oliviera – właśnie pokazaliście, jak łatwymi do zmanipulowania troglodytami jesteście!
     Nathan właśnie miał jej coś odpowiedzieć o idiotyzmie organizowania imprezy z okazji przegranej, kiedy obraz ponownie się odsunął i w pokoju wspólnym pojawił się Elliot i Claudia. Dziewczyna była cała zapłakana i co chwila podciągała nosem.

     - Przepraszam, Alex, że nie było mnie na twojej imprezie – bąknęła cicho, wciskając dłonie w kieszenie długiego swetra.

     - Och, wybaczam ci – powiedziała jadowitym głosem Potter. - Na pewno masz jakieś wytłumaczenie, prawda? Tak jak wy wszyscy. Każdy z was miał do załatwienia coś równie pilnego, jak Elvira.

     - Elvira? - zainteresował się Olivier. - A co ona ma z tym wspólnego?

     - Otóż nasz kochana kuzyneczka postanowiła..-

     - Czy to jest peleryna niewidka?! - wydarła się nagle Leslie. Rzuciła się w kierunku brata i wyszarpnęła mu z ręki cienki materiał. - Ty złodzieju! Ona była w moim kufrze! W moim dormitorium! Jak tam wszedłeś?! Ktoś ci pomógł. Kim jest ten zdrajca? To ty, prawda? - zwróciła się w stronę Alexandry. Jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Peleryna niewidka była największym skarbem dzieci Harrego. Mapę oddał bliźniakom Weasley z racji tego, że to oni ją znaleźli, i tylko dzięki ich dobrej woli mógł jej używać przez tyle lat. Ponieważ pierworodna córka George'a okazała się całkowicie antyhuncwotem, mapę dostał syn Freda.  
     Zarówno Leslie jak i Alexandra uważały to za wielką niesprawiedliwość. Nie liczyło się dla nich to, że miały praktycznie tylko dla siebie pelerynę (Elliot i Caroline nigdy nie wykazywali ochoty, by zostać huncwotami), tylko to, że nie miały mapy. Potterowie ustanowili kilka zasad, dotyczących bezcennej pamiątki po dziadku. Każdy z nich miał ją na własność przez określony okres czasu, po czym musiał oddać ją następnemu z rodzeństwa. Problem polegał na tym, że tylko Elliot przestrzegał tej zasady. Bliźniaczki przetrzymywały pelerynkę nawet po kilka miesięcy, wiecznie się o nią kłócąc.

     - Nawet nie zaczynaj, Leslie. Peleryna powinna być u mnie od ponad tygodnia.

     - Ale była u mnie!

     - A teraz jest u mnie – zły na wszystkich dookoła Elliot odebrał siostrze przedmiot sporu i upchnął go w kieszeni. - Nie wyobrażaj sobie, że będę tolerował twoje fochy. Ciebie też to dotyczy, Alex. Wykazałaś się ogromnym nietaktem, organizując swoją imprezę w dniu wygranej Ślizgonów. Nie miej teraz pretensji do swojej rodziny, że nikt na nią nie przyszedł.
     Alex otwarła usta w zdumieniu. Nie przywykła do tego, żeby jej starszy brat zwracał jej uwagę. Nathan zachichotał na ten widok.

     - Dla twojej wiadomości, na moją imprezę przyszło mnóstwo osób – odpowiedziała urażona Alex. - A teraz wybaczcie, idę spać. Ten dzień był wystarczająco okropny z tymi wszystkimi kaflami, zepsutymi kranami i nauczycielami robiącymi mi nalot. Żegnam
     Leslie bez słowa poszła w ślady siostry. Nie chciała zaczynać kłótni z Elliotem o pelerynkę. Wolała odzyskać ją później, po kryjomu, i ukryć tak, żeby nikt nigdy jej nie znalazł.
W tej chwili bardzo zatęskniła za Caroline. Przy niej Elliot nigdy nie musiał udawać silnego i krzyczeć na którąkolwiek z sióstr, żeby coś na niej wymusić. Przy ich starszej siostrze w ogóle mniej się kłócili. Najstarsza Potter łagodziła wszystkie spory jeszcze w zarodku. To było naprawdę niesprawiedliwe, że nie mogli się widywać przez wiele długich miesięcy.

     Kiedy kilkanaście minut później leżała już pod kołdrą, temat czasu ciągle do niej powracał. Może w pokoju wspólnym Demelium znajdą zaklęcia, które pozwolą im go kontrolować? Mogłaby wtedy cofnąć się do przeszłości, znowu być na pierwszym roku, zacząć wszystko od początku. Wiele rzeczy mogłaby wtedy zrobić inaczej, podjąć inne decyzje. Jak wtedy wyglądałoby jej życie? Lepiej? A może swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem doprowadziłaby do tego, że nie byłoby żadnego życia?