poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 12

   Nowy przeciwnik
(c) Nathalie Parsons xD

 Biel kartki powoli zaczynała ją już oślepiać. Poranne słońce wpadało przez wysokie okno, zalewając swoim blaskiem szeroki parapet, na którym siedziała Ślizgonka. Od ponad dwudziestu minut Harriet próbowała napisać list. Na śniadaniu nie mogła nic przełknąć – cały czas myślała o tym, co poprzedniego dnia powiedziała jej Ayanna. Na konfrontacje z Jeremym nie była jeszcze gotowa, tak samo jak na spojrzenie w twarz Claudii. Ale do Elviry mogła napisać. Podziękować za prawdę, chociaż przekazaną w tak brutalny sposób. Przeprosić za własną oziębłość i domagać się przeprosić za okrucieństwo siostry. Dość milczenia.

     Znalazła w miarę pusty korytarz, rozłożyła wszystkie swoje rzeczy na parapecie, i pochyliła się nad arkuszem pergaminu. Żadne słowa tłukące jej się w głowie nie wydawały się odpowiednie. Droga siostro?
    -Kochana Elviro?

    - Elviro, po prostu Elviro – mruknęła pod nosem, kreśląc pierwsze słowo.

    Ale co dalej? Ma być miła, starać się wziąć całą winę na siebie i potulnie błagać o wybaczenie? Czy zachować się raczej jak Elvira – obwinić ją, zarzucić wymówkami?

Elviro,
Powinnam podziękować Ci za to, że jako jedyna powiedziałaś mi o tym, o czym tak wielu szeptało za moimi plecami. Wiem, że nie zrobiłaś tego z miłości do mnie, ale z zawiści, mimo wszystko jednak muszę podziękować.
To, co się stało między nami, nie stało się bez mojej winy. Wiele razy Cię zawiodłam, ale Ty robiłaś to częściej. Ja popełniałam głupie błędy, przez które Ty cierpiałaś, i za to Cię przepraszam. Nigdy jednak nie zapomnę, że Ty krzywdziłaś mnie rozmyślnie. 
Wątpię, żebyśmy kiedyś znowu mogły nazwać się siostrami. Bo nigdy nie wróci to co było między nami, zanim poszłyśmy do Hogwartu. Żałuję, oczywiście, że tego żałuję. Ale nie mam zamiaru kajać się przed Tobą i błagać o łaskę. Ty powinnaś to robić.
Mam nadzieję, że dobrze wiedzie Ci się w nowej szkole.
Harriet.

     Ani razu nie przeczytała tego co napisała. Nie chciała niczego poprawiać, inaczej ujmować. To miało być jak rozmowa – a w rozmowie żadnego wypowiedzianego zdania nie można cofnąć.
Zwinęła pergamin w rulonik i pobiegła do sowiarni. Miała tylko kilka minut, by wysłać wiadomość przed porannymi zajęciami.

***
    Natychmiast zejdź z tej miotły. Nie można latać na miotle po szkole – upomniał jakiegoś Krukona Elliot. Gdyby nie to, że tak bardzo się spieszył, na pewno nie skończyłoby się tylko na tym krótkim upomnieniu.
Za dziesięć minut zaczynał transmutację, a zapomniał zabrać z dormitorium swojej pracy domowej. Pędził więc teraz na złamanie karku do wieży Gryffindoru.

    - Hej, Potter! Dokąd ci tak spieszno? - dobiegł go czyjś szyderczy głos.

     Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Po wąskich schodkach wchodzili właśnie dwaj Ślizgoni – Jeremy Harmon i jego najbliższy przyjaciel, Elias Blake. Elliot szybko wymacał w kieszeni różdżkę, zaciskając na niej dłoń. Nie mógł zaatakować pierwszy, jeśli jednak którykolwiek z nich wyjąłby swoją różdżkę, Gryfon nie pozostałby dłużny. Nie pozwoli, żeby wczorajsza sytuacja się powtórzyła. Już nigdy nie da się tak haniebnie zaskoczyć.

    - Taki pilny uczeń, pierwszy musi być w klasie – zadrwił Elias, uśmiechając się paskudnie.

     Jeremy niby od niechcenia wyjął z kieszeni różdżkę i bawił się nią, przetaczając ją między palcami.

     - To w końcu Potter. We wszystkim chce być pierwszy. Największy odludek, największy dziwoląg, największy donosiciel.

     - Za to tytuł największego zdrajcy należy się tobie – warknął Elliot, mocniej zaciskając palce na trzonku różdżki. Miał dziką ochotę wyszarpnąć ją i rzucić jakieś paskudne zaklęcie. Co za różnica czy wyrzucą go ze szkoły czy nie? Przecież i tak niedługo miał umrzeć, przed śmiercią mógł jeszcze...

    Nie! Uspokój się! To nie jesteś ty!

     Wściekły Jeremy w dwóch susach znalazł się przy Gryfonie, zamierzając się na niego. Dziś postanowił nie używać różdżki – widział, że Potter cały czas zaciska dłoń na swojej. Dzisiaj dołoży my tradycyjnie, po mugolsku.

    - Może jak wybiję ci kilka zębów będziesz mniej gadał – warknął, z całej siły uderzając Elliota w twarz, tak że ten przewrócił się na posadzkę.

     Z otwartej torby wysypały się jego książki i kałamarz, brudząc wszystko atramentem. Łokieć ręki, którą próbował się podeprzeć, przeszyła igła bólu. Nagle Gryfon poczuł, że ktoś nadepnął jego dłoń, w której ciągle ściskał różdżkę, ciężkim butem. Krzyknął krótko z bólu, wypuszczając spomiędzy palców magiczny patyk. Usłyszał śmiech Eliasa a później zobaczył, że pochyla się nad nim Jeremy.

     Próbował wstać, ale Ślizgon popchnął go mocno z powrotem. Uderzył głową o podłogę, a przed oczami zawirowały mu ciemne plamy. Nie udało mu się powstrzymać jęknięcie. Poczuł, jak ktoś chwyta go za podbródek unosząc jego głowę do góry. Otwarł oczy widząc przed sobą twarz Jeremy'ego – jego zmrużone oczy błyszczały groźnie, a zaciśnięte usta upodabniały go do wściekłej McGonnagal.

     - Nie lubię, kiedy ktoś wchodzi mi w paradę. A już szczególnie ktoś taki, jak ty.

     - A ja nie lubię, kiedy ktoś dręczy moją rodzinę – rozległ się czyjś mocny głos. Zaskoczony Jeremy obejrzał się przez ramię i chwilę później leżał z rozwalonym nosem obok Pottera.

     Wściekły Nathan szykował się do kolejnego ciosu, kiedy Olivier położył mu dłoń na ramieniu, osadzając go w miejscu.

     - Załatwmy to jak czarodzieje – powiedział chłodno, mierząc różdżką w leżącego na ziemi Ślizgona. - Urit totalus! - Biały promień trafił w Jeremy'ego, który zaczął krzyczeć z bólu. Jego twarz momentalnie pokryła się potwornymi pęcherzami i zaczerwieniami.

     - Uuu, pomysłowe – Nathan z uznaniem pokiwał głową. - Poparzenie słoneczne. A on co dostanie? - wskazał podbródkiem na drugiego Ślizgona.

     Elias popatrzył na nich, w jego oczach przerażenie mieszało się z wściekłością. Machnął szybko ręką a w kierunku Gryfonów błysnęło żółte światło zaklęcia niewerbalnego. Olivier bez wysiłku odbił je.

     - Skotadi! - powiedział Nathan, a cienka smużka ciemnego dymu oplotła twarz Eliasa. Chłopak zamachał rękoma przed twarzą i cofnął się, wpadając na ścianę. Po chwili stał z szeroko otwartymi oczami, niewidzącym wzrokiem wpatrując się przed siebie. - Działa – zdziwił się Nathan. - Moje własne zaklęcie – cieszył się jak dziecko.

     Elliot z przerażeniem patrzył na to co rozgrywa się przed jego oczami. Co to były za zaklęcia?! Pierwszy raz takie słyszał. To Nathan i Harriet... Tak, na pewno oni je wymyślili. O zamiłowaniach tej dwójki do tworzenia własnych czarów wiedział od dawno – ale nigdy nie przypuszczał, że mogą to być tak niebezpieczne zaklęcia.

     - Co wyście zrobili? - wymamrotał, gramoląc się z podłogi. Stłuczony łokieć zdawał się palić ogniem, tak samo jak nadepnięta dłoń. Z rozbitego, a możliwe że nawet złamanego nosa, cały czas lała się krew. Przyłożył do niego dłoń, nieporadnie rozsmarowując krew po całej twarzy. - Czy to czarna magia?

     - Jaka tam czarna magia – mruknął Olivier, kucając przy nim. Wyciągnął z torby chusteczkę i wsadził ją Elliotowi w dłoń.  - Zwykłe zaklęcie na szybką opaleniznę, tylko trochę mocniejsze.

     - A to drugie? - Elliot spojrzał w kierunku Eliasa, który właśnie palcami badał swoją twarz. - Co mu jest?

     - Utrata wzroku – odpowiedział mu Nathan, kucając z jego drugiej strony. - Chwilowe – dodał szybko. - Za godzinę będzie z nim wszystko w porządku. - Odwrócił się w stronę Ślizgona. - Ale jeśli jeszcze raz zobaczę, że choćby patrzysz krzywo na Elliota, zmodyfikuję trochę to zaklęcie.

     Elliotowi udało się w końcu wstać. Chusteczka Oliviera pomogła zatamować krwawienie, a ból w przyciśniętej do boku ręce odrobinę zelżał. Chłopak nie wierzył, że to wszystko stało się naprawdę.  Jego kuzyni naprawdę zaatakowali innych uczniów? Okaleczyli ich?

     - Zmywajmy się stąd zanim ktoś tu przyjdzie – powiedział Nathan.

     -  Zemszczę się, Weasley – warknął z ziemi Jeremy. Jego twarz nadal była potwornie poparzona, ale chłopak nie krzyczał już bólu. - Dorwę cię, a wtedy mnie popamiętasz.

     Nathan uśmiechnął się drwiąco i odwrócił do Elliota.

     - Możesz iść?

     Potter bez słowa rzucił zaklęcie sprzątające i zapakował książki do torby. Zarzucił ją sobie na ramię i ruszył w kierunku wieży Gryffindoru, żeby w spokoju doprowadzić się do porządku.

     Co oni sobie myśleli? Po co się wtrącali? To była sprawa między nim a Jeremym. Nie był kompletną ofiarą, jeszcze do zeszłego roku regularnie ćwiczył. W końcu udałoby mu się zepchnąć z siebie Jeremy'ego i chwycić różdżkę. Obezwładniłby ich obydwu. Może nawet odważyłby się rzucić na nich zaklęcie powodujące wysypkę albo zmieniające kolor włosów. Lub dał szlaban.  Sam by sobie poradził.

     A tak? Teraz nikt mu nie da żyć. Cała szkoła dowie się, że biednego Pottera musieli ratować jego kuzyni, bo sam nie potrafił się obronić. Co za katastrofa...

     A Nathan i Olivier? Będą chodzić jak bohaterowie. Jeremy i Elias słowa nie pisną nauczycielom, sami będą próbowali się odegrać. Ale Weasley'owie będą już mieli gotowe nowe zaklęcia.

     Tak, oni nie mieli się czego bać. Cokolwiek by nie zrobili zawsze wychodzili z tego zwycięscy. Nawet kiedy przegrywali mecz, Gryfoni dalej ich kochali i dopingowali podczas następnych rozgrywek.

     Nagle wizja rychłej śmierci przestała mu się wydawać taka potworna. Biorąc pod uwagę to, jakim miało się teraz stać jego życie, stwierdził, że bardzo chętnie się z nim pożegna.

***

     Opary unoszące się znad kociołków uczniów powoli wędrowały sobie pod sufit, gdzie mieszały się i kłębiły, tworząc fantastyczne kształty. Leslie zapatrzyła się na nie, przypominając sobie gorące letnie popołudnia, kiedy to razem z siostrami leżała na łące za domem dziadków i wpatrywała się w obłoki.

     - Leslie, kipi! - usłyszała nagle tuż przy uchu krzyczącą Wendy. Momentalnie oprzytomniała, w ostatniej chwili gasząc ogień pod własnym kociołkiem i ratując jego zawartość przed wydostaniem się na wolność. Profesor Moon popatrzył na nią krytycznie, ale widząc, że sytuacja została opanowana, na powrót odwrócił się w stronę Rebeci, tłumacząc jej coś.

     - Nie odlatuj więcej na eliksirach, dobrze? - powiedziała urażonym tonem Wendy, krojąc jakieś korzonki.

     Potter popatrzyła z uwagą na swoją kuzynkę. Czasami jej nie poznawała. Od ostatnich wakacji Wendy bardzo się zmieniła. Leslie oczywiście słyszała, że wujek Ron ma zamiar rozwieść się ze swoją żoną, ale czy to naprawdę był powód, żeby Wendy tak się zachowywała? Nigdy na nic się nie skarżyła, nie mówiła o swojej rodzinie. Ale wiecznie miała o coś pretensje. Boczyła się, obrażała i zwracała wszystkim uwagę. Wytrzymać z nią nie można było.

     Nagle drzwi klasy otwarły się i do środka wpadła spóźniona Alexandra.

     - Panno Potter, czy pani wie która jest godzina? Lekcja zaczęła się dwadzieścia minut temu – profesor Moon podszedł do uczennicy, patrząc na nią srogo. Gryfonka uśmiechnęła się słodko, lekko przechylając głowę, na co jej siostra udała, że robi jej się niedobrze.

     Alex zawsze potrafiła robić słodkie minki. Na zawołanie w jej wielkich oczach pojawiały się łzy, usta zaczynały jej drgać i ...puf! Każdy robił to co chciała. Jeszcze nigdy nie dostała szlabanu za spóźnianie się na lekcje, chociaż był taki okres, kiedy robiła to notorycznie – dzień w dzień.

     - Proszę mi wybaczyć, panie profesorze. Czekałam w sowiarni na bardzo ważną wiadomość. To sprawa życia i śmierci.

     - Czyżby?

     - Nigdy nie spóźniłabym się na pana zajęcia, gdyby to nie było coś bardzo ważnego. Przysięgam – położyła dłoń na sercu i wpatrzyła się w twarz nauczyciela, ani razu nie mrugając. Ten w końcu machnął ręką i kazał jej usiąść.

     Zadowolona  z siebie Alexandra ruszyła w kierunku jednej z wolnych ławek. Zajrzała do książki Tiffany, żeby zobaczyć jaki eliksir dzisiaj przygotowują i, wiedząc, że profesor Moon cały czas ją obserwuje, ruszyła do szafki w poszukiwaniu składników. Po powrocie ustawiła równiutko wszystkie buteleczki, ułożyła obok siebie korzonki i suszone zioła, a następnie zabrała się do pracy, nic a nic się nie spiesząc.

     Leslie prychnęła, starannie mieszając swój wywar.

     - A tobie o co chodzi? - spytała ją siostra.

     - O nic – mruknęła. - Gdzie znowu byłaś? - spytała.

     - W sowiarni, tak jak mówiłam. Czekałam na bardzo ważną wiadomość.

     - Przecież dostałaś wiadomość dzisiaj przy śniadaniu. Kto niby tak często do ciebie pisze?

     - W tym właśnie tkwi problem.

     Jakaś dziwna nuta w głosie Alexandry kazała drugiej pannie Potter oderwać się na moment od pracy i spojrzeć na siostrę. Widząc grymas złości na jej twarzy zmarszczyła brwi. Nie zdążyła o nic spytać, kiedy Alex wyciągnęła w jej kierunku dłoń, podając jej starannie poskładaną karteczkę. Leslie szybko odebrała wiadomość i rozwinęła ją pilnując, żeby nauczyciel niczego nie zauważył. Przebiegła tekst wzrokiem, bezwiednie coraz szerzej otwierając usta. Wendy, widząc jej reakcję, zajrzała jej za ramię.

     - Masz, czytaj. - Leslie podała kuzynce kartkę i spojrzała na Alexandrę. - Dostałaś to rano?

     - Tak. Niestety nie zwróciłam uwagi na sowę, która to przyniosła.

     - To oburzające! - powiedziała Wendy, z niedowierzaniem patrząc na Leslie i Alex. - Ten ktoś nas zwyczajnie szantażuje!

     - Ale kto to może być? - Leslie znowu zapatrzyła się w wiadomość. - Jakiś dzieciak, chyba. Pismo jest chwiejne a i styl jeszcze dziecinny. Pamiętnik mam ja – zacytowała. - Jak komuś powiecie to go zniszczę.  Toż to jakiś, najwyżej, trzynastolatek.

     - Albo ktoś starszy, kto udaje dziecko – powiedziała Alex. - Dlatego byłam dzisiaj rano w sowiarni. Szukałam czegoś.... podejrzanego. Innego.

     - I znalazłaś coś? - spytała Alex.

     -Niestety nic. Ale mamy dostać następną wiadomość, tak jest napisane w liście. Musimy po prostu dokładnie zapamiętać sowę, która ją przyniesie.

     - Czyli teraz co, czekamy?

     - Dokładnie, czekacie – odezwał się nagle za nimi profesor Moon. - Po zajęciach, w tej klasie.

***

     Zeschnięte liście zawirowały w powietrzu, kiedy dwie miotły ze świstem przeleciały tuż nad ziemią. Olivier wydał okrzyk, który w zamyśle miał brzmieć jak indiański, i gwałtownie zawrócił, z powrotem lecąc nad boisko. Pochylił się mocno nad trzonkiem miotły, próbując jeszcze więcej z niej wydusić – niestety, podczas poprzedniego wyścigu, kiedy to dość gwałtownie zderzył się z ziemią, jego Kometa mocno ucierpiała. Mocniej niż on. Przeważnie zachowywała się normalnie, ale zdarzało jej się nagle skręcać, hamować albo okręcać wokół własnej osi.

     Tak też stało się tym razem. Olivierowi niebo mignęło przed oczami, później zastąpiła je trawa, i zanim zdał sobie sprawę z tego co się dzieje, toczył się po murawie boiska, odbijając się boleśnie. To dlatego zawsze on i Nathan latali tak nisko – woleli nie wznosić się wysoko, tylko rozwijać większa prędkość, i nie martwić się tym, że któryś z nich spadnie.

     - Wygrałem, znowu – obok leżącego nieruchomo blondyna wylądował Nathan. Usiadł na trawie i klepnął kuzyna w ramię. - Wszystko w porządku?

     - Chyba brakuje mi kilku zębów.

    Nathan ryknął śmiechem i zdjął rękawice. Nagle zauważył, że w ich stronę ktoś idzie. Irma.

     - Matko, Olivier, co ci jest? Co mu jest?  - spytała przestraszona, patrząc na pasmo wydartej darni ciągnące się mniej więcej przez jedną trzecią długości boiska.

     - To nie my – powiedział Nathan, widząc jej spojrzenie. - To znaczy my, ale nie teraz.

     Olivier powoli usiadł, rozmasowując sobie kark i barki. Wypluł na trawę krew, którą płynęła mu z przygryzionego języka, i poszukał wzrokiem swojej miotły. - Dobrze, że za niecały miesiąc mam urodziny.

     - Myślisz, że rodzice znowu kupią ci nową miotłę?

     - Myślę, że ty mi ją kupisz. Pracowałeś we wakacje, masz chyba jeszcze trochę kasy.

     Irma parsknęła śmiechem i popukała się w czoło. Brat obdarzył ją urażonym spojrzeniem.

     - Czego ty tak właściwie chcesz, co?

     - Bądź milszy – upomniała go. - Znalazłam coś w bibliotece.

     - Mów! - powiedzieli jednocześnie Gryfoni.

     - Może tak wejdziemy do szatni?

     Ponieważ pogoda rzeczywiście nie zachęcała do przesiadywania na dworze, trójka Hogwartczyków przeniosła się do nisko sklepionego drewnianego budyneczku, w którym zawodnicy przygotowywali się przed meczami. W środku hulały przeciągi, a wąskie ławeczki, stojące w rzędzie pod ścianą, były straszliwie zimne. Irma, która była tutaj pierwszy raz w życiu, poczuła rozczarowanie.

     - Zawsze tu tak zimno? - spytała, postanawiając jednak usiąść.

     - Tylko zimą. - Olivier bez oporów usiadł na drewnianej podłodze, wpatrując się w Krukonkę. - Mów, co znalazłaś.

     - Pomyślałam, że po likwidacji Demelium sporo w szkole musiało się zmienić. O zasadach mówię. Na pewno wprowadzono mnóstwo nowych zakazów, tak na wszelki wypadek, żeby nikomu nie przyszło do głowy naśladować Demelijczyków. Dlatego poszperałam w starych regulaminach szkoły. Niestety, tych spisanych bezpośrednio po ukryciu pokoju wspólnego Demelium już nie ma, albo zostały gdzieś przeniesione. Znalazłam jednak jeden, którego fragment mnie zainteresował. Był on dosyć zniszczony, nie był też oznaczony żadną datą.

     - Ale co w nim było? - zniecierpliwił się Nathan. Zaczynał robić się głodny i dość miał wysłuchiwania przemądrzałej gadki swojej siostry. - Pisało tam, gdzie jest Demelium?

     - Chyba tak.

     - Chyba?

     - Podano tam dokładną lokalizację korytarza, do którego wstęp uczniom był zabroniony. Byłam tam i znalazłam kilkanaście par drzwi – wszystkie zabezpieczone silnymi zaklęciami. Wypróbowałam kilka czarów, ale żaden nie podział. Mam jednak pomysł, kto może nam pomóc. Kto musi znać odpowiednie. - Irma zamilkła na chwilę, zadowolona, że udało jej się przykuć uwagę Gryfonów. Tak wiele udało jej się odkryć – jej, zawsze odsuwanej i grającej drugie skrzypce prymusce z Ravenclawu. - Hermiona. Musimy wezwać jej ducha.
***

    Nathan nie mógł sobie wybaczyć, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Duch Hermiony! Przecież on musiał wiedzieć wszystko – gdzie jest ukryty pokój wspólny Demelium, jak się do niego dostać, co się w nim znajduje. Cały czas rozwiązanie mieli pod nosem, i w ogóle go nie widzieli. Szukali jak głupi, włóczyli się po lochach, prawdopodobnie z kilka razy mijając wejście do Demelium.

     Tak był pochłonięty własnymi myślami, że nawet nie zauważył, kiedy do Wielkiej Sali wleciały sowy. Zorientował się dopiero wtedy, gdy na jego talerz upadła śnieżnobiała koperta z wypisanym na niej jego imieniem i nazwiskiem. Odetchnął z ulgą, nie rozpoznając pisma swojej matki, i zaintrygowany wyjął wiadomość.

     - To chyba jakieś żarty... - wymamrotał, zdumiony wpatrując się w trzymaną w ręku kartkę.

     Po chwili złożył ją na pół i wcisnął do kieszeni szaty. Dopił sok i wstał od stołu, ruszając na poszukiwania Oliviera. W drzwiach natknął się na wchodzącą do Wielkiej Sali Alexandrę, która tylko obrzuciła go jednym spojrzeniem i już wiedziała.

     - Dostałeś drugą wiadomość.

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 11

     Zguba

Kradzież była wtedy, kiedy właściciel danej rzeczy za nic by się z nią nie rozstał. Kiedy jednak było się pewnym, że i tak by się to dostało, śmiało można było to zabrać.

     Po prostu wziąć, nie ukraść.

     W ten sposób usprawiedliwiając własne zachowanie, Maude wspięła się po schodach i weszła do sypialni Gryfonów z czwartego roku. Jako pierwszoklasistka miała najmniej lekcji z całej swojej rodziny, z powodzeniem mogła więc, bez obaw, że ktoś ją na tym przyłapie, przeszukiwać sypialnie bliźniaczek, swojego brata i Martina w poszukiwaniu smakołyków. Sama nie traciła na słodycze ani  knuta, a zawsze miała ich całkiem spory zapas.

     Tym razem polowanie udało jej się wyjątkowo dobrze. Jej matka i ciotki dały swoim pociechom takie ilości ciasta, cukierków i ciasteczek, że ledwo to teraz dźwigała po schodach. Właściwie, to wystarczyłoby jej już to, co wygrzebała w kufrach Elliota i Nathana, nie mogła jednak odpuścić pysznej szarlotce ciotki Amber, której spory zapas z pewnością dostał Martin.

     W sypialnie chłopaka panował idealny porządek. Nie to co w dormitorium siódmoklasistów, którzy w ciągu jednej nocy narobili takiego bałaganu, że biedne skrzaty będą to sprzątały przez pół dnia. Dziewczynka z zadowoloną miną podeszła do stojącego w nogach łóżka kufra i podniosła wieko. Jak się okazało, Martin zdążył się już rozpakować i w środku były tylko jego ubrania. Zamknęła więc kufer i uważnie rozejrzała się po komnacie.

     Na stoliku nocnym leżał zwinięty w kulkę szary papier do pakowania żywności, a obok niego stał termos – zapewne z kompotem śliwkowym. Maude w kilku susach znalazła się obok łóżka i zajrzała do małej szafeczki. Oczy jej się zaświeciły na widok stosu paczuszek, ułożonych w równy stosik. Zgarnęła dwie z nich, a po namyśle wyciągnęła dłoń po jeszcze jedną.

     Nagle jej wzrok padł na gruby błękitny zeszyt, ze złotymi literami tworzącymi na okładce napis „pamiętnik”.Obejrzała się przez ramię, czy aby na pewno nikogo nie ma, i wyciągnęła znalezisko z szafki. Była pewna, że to Martin pisze pamiętnik, i miała nadzieję znaleźć w nim coś, co pozwoli jej później dręczyć, a może nawet szantażować kuzyna. Kiedy jednak zajrzała do środka od razu zorientowała się, że nie jest to pismo Martina.

     Delikatne i pochyłe linijki musiała zapisać jakaś dziewczyna. Tak samo jak dziewczyna musiała wykonać staranne szkice kwiatów ozdabiające prawie każdą stronę. Gryfonka szybko przekartkowała zeszyt do samego początku, szukając podpisu właścicielki.

     Otwarła szeroko usta, a drops, którego właśnie jadła, upadł na kamienną posadzkę i potoczył się gdzieś pod łóżko.

     Na pierwszej stronie, starannie wykaligrafowane, widniały dwa słowa.

     Hermiona Granger.

***
    Leslie z uwagą wpatrywała się w schody prowadzące do sypialni chłopców. Ze swojego miejsca pod oknem widziała je doskonale, tak samo jak dziurę za portretem oraz cały pokój wspólny. Naprzeciwko niej siedziała Wendy, zaciskając ze złości usta i co chwila rzucając jej pełne wyrzutu spojrzenia. Pióro, którym pisała wypracowanie na starożytne runy, ryło głębokie bruzdy w pergaminie, tak mocno go dociskała.

     - Wendy, daj już spokój z tą swoją złością. Przecież to nie moja wina, że Jackson i Martin zabrali Arianie ten pamiętnik.

     - Ukradli go, oni go ukradli – poprawiła ją rudowłosa, jeszcze mocniej dociskając pióro.

     - Jak zwał, tak zwał – Leslie zbagatelizowała sprawę. - Ja i moje rodzeństwo też ciągle sobie coś podbieramy.

     - To nie to samo.

     - Posłuchaj, Ariana nigdy nie pozwoliłaby nam zajrzeć do niego, gdyby wiedziała co chcemy zrobić.

     - I słusznie.

     - To już chyba przedyskutowałyśmy, prawda? Kontynuując. Chcemy ten pamiętnik tylko przeczytać. Nie mamy zamiaru sprzedać go na aukcji i zbić na nim fortuny. Kiedy już znajdziemy w nim, albo i nie, to co jest nam potrzebne, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Martin oddał go z powrotem swojej siostrze.

     Wendy westchnęła i sięgnęła do swojej torby po kolejną rolkę pergaminu. Rodzice dobrze ją wychowali, i teraz nie mogła pogodzić się z tym, że jej młodszy brat zrobił coś takiego. To było podłe i samolubne. Jak ona miała mu wytłumaczyć, że to nie był niewinny żart? Granica między byciem urwisem a zwykłym złodziejem i intrygantem była naprawdę cienka. Gryfonka obiecała sobie, że od teraz będzie zwracała więcej uwagi na zachowanie Jacksona – kto jak nie ona miał go uchronić przed wejściem na złą drogę? Szczególnie teraz, kiedy ich rodzina się rozpadała, a rodzice już prawie w ogóle nie zwracali na nich uwagi.

     - Idzie – szepnęła Leslie, pochylając głowę nad książką. W drugim końcu pokoju Alexandra też nagle zainteresowała się trzymaną w rękach gazetą, rzucając tylko jedno szybkie spojrzenie  w kierunku Martina.
Jak zwykle wieczorem w pokoju wspólnym zebrali się prawie wszyscy Gryfoni. Jak na złość, Elliot również postanowił posiedzieć dzisiaj przed kominkiem zamiast w bibliotece. I choć wydawał się nieobecny duchem, Leslie był pewna, że gdyby tylko ona i Alexandra przysiadły się do Oliviera i Nathana, czekając na Martina, jej brat od razu coś by zwąchał. Siedziała więc cichutko z boku, obserwując tylko wymianę.

     - Co on znowu kombinuje? - mruknęła sama do siebie, kiedy zobaczyła, że Olivier z wściekłą miną wywleka kuzyna z pokoju wspólnego.

     Wendy obróciła się zaciekawiona na krześle, marszcząc brwi. Czyżby jej rozmowa z Jacksonem przyniosła jakieś efekty? Może chłopcy jednak postanowili naprawić swój błąd i odesłali pamiętnik Arianie?

     Nathan kiwnął nieznacznie głową bliźniaczkom i ruszył ku dziurze za portretem. Leslie szybko porzuciła podręcznik do eliksirów i prawie pobiegła za nim. Zaczekała chwilę na korytarzu na siostrę, i razem ruszyły po schodach w dół.

     - Co się stało? - spytała Alex, kiedy dogoniły Nathana.

     - Ten idiota zgubił pamiętnik – mruknął Gryfon, przepuszczając je w drzwiach.

     W pustej klasie, w której Gryfoni nieraz ćwiczyli zaklęcia po zajęciach, byli już Olivier i Martin.

     - Gdzie pamiętnik? - spytała od progu Leslie. - I nawet nie próbuj podnosić teraz ceny.

     - Nie mam go, zniknął – powiedział zrozpaczonym głosem Martin. - Zostawiłem go w sypialni, rano jeszcze był. A teraz go nie ma.

     - Może Jackson go ma? - zasugerował Nathan.

     - Nie, na pewno nie. Wendy zrobiła mu taką awanturę, że powiedział, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. - Martin zrobił żałosną minę. - Żałuję, że w ogóle pomyślałem o czymś takim. Ten pamiętnik jest przeklęty. To na pewno duch Hermiony po niego przyszedł.

     Leslie poczuła na plecach zimny dreszcz. Ale ten Martin był głupi. Co ducha może obchodzić co się dzieje z jego pamiętnikiem? Jej to nie mogło już w żadne sposób zaszkodzić, nie miała powodu, żeby interweniować w działania żywych.

     - Znajdź go, po prostu go znajdź – powiedział Olivier.- To tylko zwykły zeszyt, na pewno gdzieś jest. Może któryś z twoich współlokatorów go wziął? Przeszukaj dormitorium swoje i Jacksona, znajdź go. Nie muszę ci chyba mówić, że jeśli znajdzie go ktoś postronny...-

     - Elliot, na przykład – wtrąciła Alexandra, na co Martin zbladł gwałtownie.

     - ...będziesz miał kłopoty – dokończył blondyn.

***

    Zazwyczaj wieczna ciemność panująca w pokoju wspólnym Slytherinu strasznie przeszkadzała Harriet, tym razem jednak cieszyła się, że do komnaty nie wpada ani jeden promyk słońca. To byłoby okropne patrzeć na słońce, kiedy w środku czuje się tylko mrok.

     Ślizgonka nie mogła pozbyć się uczucia beznadziei, które opanowało ją pamiętnego wieczoru w domu wujka Billa. Kiedy Elvira wykrzyczała jej w twarz, że nawet jej własny chłopak nie potrafi jej powiedzieć prawdy o nim i Claudii, cały świat jej się zawalił. Miłość Jeremy'ego, jego przywiązanie i zaufanie, którym go darzyła, były jednymi z niewielu rzeczy, których była pewna. A teraz okazywało się, że cały czas była okłamywana i zdradzana.

     Gdyby to jeszcze była jakaś inna dziewczyna, Melanie, na przykład. Łatwiej byłoby jej zrozumieć i wybaczyć. Panna Margolis potrafiła każdemu zawrócić w głowie. Świętego zmusiłaby do grzechu. Ale Claudia? Jej cicha i potulna kuzynka? Blada kopia swojej starszej siostry, nie mająca prawie nigdy własnego zdania, zawsze stojąca z boku i tylko przyglądająca się życiu innym? Czy to była jakaś zemsta?

     Harriet nie mogła iść na zajęcia. Nie mogła spojrzeć w oczy Jeremy'emu, słuchać jego przeprosin. Bała się rozmowy z nim i odkładała ją tak długo, jak tylko mogła. Nie chciała wtedy płakać. Chciała sobie najpierw wszystko spokojnie poukładać w głowie, a później rzeczowo i możliwie jak najmniej emocjonalnie oficjalnie z nim zerwać. Przez Karę i Charismę przekazała mu tylko wiadomość, że wie o wszystkim i żeby nie ważył się nawet próbować z nią kontaktować.

     Chłopak oczywiście nie posłuchał i tylko dzięki uporowi Kary udało się go odegnać spod drzwi ich dormitorium.

     Teraz siedziała przed dającym przyjemne ciepło kominkiem, otulając się ciepłym swetrem i starając się powstrzymać płynące łzy. Z marnym skutkiem.

     Nagle usłyszała, że otwierają się drzwi prowadzące do korytarza z dormitoriami dziewcząt. Szybko obejrzała się przez ramię, ocierając twarz z łez.

     - O, nie wiedziałam, że jest tu ktoś jeszcze – powiedziała na jej widok Ayanna.

     Dziewczynka uśmiechnęła się i już chciała wrócić do pokoju, kiedy zobaczyła, w jakim stanie jest Harriet.

     - Wszystko w porządku?

     - Tak, pewnie – Weasley uśmiechnęła się niemrawo, na powrót odwracając się w kierunku kominka.

     Ayanna wahała się przez moment, aż w końcu powoli podeszła do starszej koleżanki. Usiadła obok niej na dywanie, kładąc sobie na kolanach książkę z jakimiś baśniami, i delikatnie dotknęła dłoni Harriet.

     - Kiedy mojej matce przytrafiło się coś takiego, udawała, że nic się nie stało – powiedziała cichutko. - Nie zrobiła mu żadnej awantury, nic nie powiedziała mnie ani Marschallowi. Wszyscy o tym wiedzieli i mówili o tym – nasza rodzina, sąsiedzi, służba. Tylko ona milczała. - Harriet popatrzyła załzawionymi oczami na młodszą dziewczynę, nie do końca pojmując, co ona do niej mówi. - A później odeszła. Wyjechała na dwa miesiące, zostawiła nas.

     - Twoja matka? - spytała, przypominając sobie historię, o której głośno było kilka lat temu.

     Ayanna pokiwała głową, uśmiechając się lekko.

     - Uciekła, bo nie miała na tyle odwagi, żeby powiedzieć, że nie zgadza się na coś takiego. Kiedy wróciła, było tylko gorzej. Obydwoje udawali, a w końcu zmusili też do tego mnie i mojego brata. Nawet kiedy się rozwiedli mówili tylko o tym, że nie mogą się już porozumieć. Ani razu nie użyli słowa „zdrada”.

     - Po co mi to mówisz?

     - Milczenie to przyzwolenie. Ucieczka niczego nie rozwiąże. Wiem, co się stało. Cały Slytherin już chyba wie. Ale to przecież nie twoja wina, nie ty powinnaś się ukrywać. Jeremy musi wiedzieć co czujesz. I Claudia. I twoja siostra.

     - A co Elvira ma do tego?

     Ayanna tylko uśmiechnęła się smutno i objęła Harriet.

     - Chcesz być skłócona z całym światem? Jeśli nie, to zacznij wreszcie działać.

     - Nie chcę ich znać. Jeremy'ego i Claudii.

     - Więc im to powiedz. Wykrzycz im to w twarz. Nie pozwól, żeby czas zrobił wszystko za ciebie. Nie pozwól im zapomnieć o wszystkim.

     Harriet pociągnęła jeszcze kilka razy nosem i odsunęła się od Ayanny. Zabini miała rację – jeśli nic nie zrobi, Jeremy i Claudia po prostu zapomną. Wszyscy zapomną, tylko nie ona. Musi im powiedzieć, jak się czuje. I skończyć z nimi, po prostu się od nich odgrodzić.

     Ale czy będzie potrafiła?

***

    Wendy właśnie kończyła pakować książki do swojej torby, kiedy do pokoju wspólnego weszły Leslie i Connie, wracające z wieczornego biegu. Młodsza z dziewczyn pożegnała się i poszła do swojej sypialni.

     Potter podeszła do stolika, przy którym stała Wendy, i opadła na krzesło.

     - Teraz, kiedy znalezienie Demelium znowu wydaje się nierealne, muszę chyba jeszcze więcej ćwiczyć.

     - Nie wierzę, że ktoś go ukradł. Jaki Gryfon byłby do tego zdolny? - Wendy pokręciła głową. Przez cały wieczór rozglądała się po pokoju wspólnym przypatrując wszystkim obecnym, w jednym z nich próbując rozpoznać złodzieja.

     Kiedy Leslie powiedziała jej, że pamiętnik najprawdopodobniej został skradziony, nie mogła w to uwierzyć. To było potworne, żeby w wieży Gryffindoru doszło do czegoś takiego.

     - Łatwo przyszło, łatwo poszło. Jeszcze dwa dni temu nie mieliśmy pojęcia o istnieniu tego pamiętnika, więc dzisiaj możemy o nim zapomnieć – stwierdziła Leslie, ziewając rozdzierająco. - Lecę z nóg. Idziemy spać?

     Wendy pokiwała głową i podniosła swoją torbę. Ruszyła za kuzynką w kierunku schodów. Nagle zauważyła, że w głębokim fotelu siedzi jakaś mała postać, z twarzą na pół ukrytą za wielką książką.

     - Maude? - zdziwiła się. - Dlaczego jeszcze nie śpisz? Wiesz, która to godzina?

     - Spokojnie, już kończę. Przeczytam jeszcze kilka stron i kładę się spać. - Dziewczynka obrzuciła kuzynki szybkim spojrzeniem i na nowo zagłębiła się w lekturze.

     Wendy wzruszyła ramionami i weszła po schodach.

     Kiedy na piętrze trzasnęły drzwi od sypialni szóstoklasistek,  blondynka zerwała się z fotela, wyciągając spod poduszki kawałek pergaminu i przybory do pisania. Przysuwając sobie lampę szybko nagryzmoliła kilka zdań i zwinęła wiadomość w rulonik. Swoje rzeczy położyła w fotelu i nakryła je poduszką, a sama wymknęła się na korytarz.

     Pędząc na złamanie karku ruszyła w kierunku sowiarni, nie mogą przestać się uśmiechać.

***

    Elliot z niepewną miną wpatrywał się w rzędy książek. Znajdował się dziale „Magicznych chorób” i nie był pewien, czy da radę to zrobić. Na pewno chciał wiedzieć? Czarno na białym przeczytać o tym, czego teraz mógł się tylko domyślać?

     Zgodnie z  własnymi obawami intensywne ćwiczenia, by zmienić się w zwierzę, wyrządziły mu krzywdę, czuł to, chociaż ani Spencer ani Calvin, na jego uporczywe pytania, czy aby nic się w nim nie zmieniło, nie odpowiadali twierdząco pocieszając go, że przecież dopiero zaczęli i to normalne, że mu jeszcze nie wychodzi.

     Ale Potter starał się nie dołować.  Nie mógł cofnąć tego, co już się stało, ale na pewno mógł jakoś zapanować nad tym, co go jeszcze czekało. Musiał istnieć jakiś sposób, i na pewno opisano go w jednej z tych książek.

     Nagle chłopak poczuł, jak ktoś z całej siły popycha go na regał. Uderzył w niego boleśnie łokciem, zrzucając kilka książek na ziemię. Syknął, kiedy poczuł, jak czyjaś różdżka wbija mu się tuż poniżej szczęki.

     - Ostrzegałem, żebyś się nie wtrącał. Nie zrozumiałeś czegoś? - warknął Ślizgon, z całej siły zaciskając dłoń na swetrze Elliota.

     - Jeremy – powiedział tamten czując, że nie może przełknąć śliny. Szarpnął się, próbując się uwolnić, ale uchwyt Jeremy'ego był zaskakująco silny.

     - Ja rozumiem, że takie kujony jak ty nie mają własnego życia, ale to jeszcze nie powód, żeby wtrącać się do życia innych. Ale ja cię już nauczę, żebyś trzymał się ode mnie z daleka. - Ręka trzymająca różdżkę cofnęła się odrobinę, jak gdyby przygotowując się do rzucenia czaru.

     Elliot wstrzymał oddech, gorączkowo starając się wymacać we własnej torbie magiczny patyk. Jego ruchy były jednak ograniczone i nie mógł sięgnąć na samo dno. Jeszcze chwila, a Ślizgon uderzy w niego zaklęciem, a on nawet nie może się obronić. Gdyby tak znał magię Demelium! Gdyby umiał czarować bez różdżki. Wtedy już nigdy żaden typ pokroju Harmony'ego nie mógłby mu zagrozić.

     - Zostaw go, Jeremy – zza regału wyszła nagle Kara. W wyciągniętej przed siebie ręce trzymała pewnie różdżkę. - Powiedziałam, zostaw go – powtórzyła z uporem.

     - Nie wtrącaj się, Kara – Jeremy nie zwróciła na nią większej uwagi. - To sprawa między mną a nim.

     - Slytherin traci przez ciebie dziesięć punktów – powiedziała chłodno. - Jeśli nie opuścisz różdżki, będę musiała cię ogłuszyć.

     - Co?! - chłopak z wyrazem ogromnego zaskoczenia na twarzy obrócił się w kierunku koleżanki. - Odejmujesz punkty własnemu domowi?!

     - Przynosisz ujmę naszemu domowi. Opuść różdżkę.

     Jeremy zacisnął usta i ponownie wycelował w Elliota, teraz już jednak z mniejszą pewnością siebie.

     - Kolejne minus dziesięć punktów dla Slytherinu.

     Ślizgon żachnął się i wreszcie schował różdżkę. Rzucił pełne pogardy spojrzenie Karze i wycofał się, na odchodne popychając Elliota. Chłopak znowu się zatoczył, a na ziemię posypały się kolejne książki.

     - Nic ci nie jest, Potter? - spytała Ślizgonka, obrzucając go uważnym spojrzeniem.

     - Nie, wszystko w porządku. - Potter poprawił sweter i rozmasował bolący łokieć.

     - Jeremy to palant, nie powinien był atakować prefekta.

     - Hm – mruknął Gryfon. Było mu strasznie głupio, że musiała go ratować dziewczyna. I to na dodatek Ślizgonka! Przecież sam był prefektem, powinien mieć jakiś posłuch w szkole. A tymczasem co? Był zwyczajną ofiara losu, jego siostry miały rację.

     - Ok, to ja spadam. Uważaj na siebie. I lepiej trzymaj różdżkę w pogotowiu. On tak łatwo nie odpuści. Następnym razem będzie z kolegami. Nie chodź lepiej sam na po szkole.

     Tylko tego mu jeszcze brakowało – żeby bał się wyjść z pokoju wspólnego.

     Ze złością wyciągnął różdżkę z torby i wsunął ją w rękaw swetra. Niech Ślizgon teraz spróbuje mu stanąć na drodze. Regulamin regulaminem, ale jeśli jeszcze raz spróbuje go zaatakować, rozniesie go na strzępy.




.........................................................................
Czy i u Was czuć już w powietrzu wiosnę? Pewnie za szybko wpadam w euforię, ale dzisiaj naprawdę czułam się, jakby zima się skończyła. Tymczasem mnie zaczęły się ferie. Tygodniowe, ale to i tak coś. A ferie plus takie ciepełko na dworze muszą zaowocować dobrym humorem.
Oglądałam ostatnio zwiastuny na różnych blogach i zapragnęłam też coś takiego stworzyć. Mam mnóstwo materiałów do filmiku, teraz jeszcze potrzebuję mnóstwo cierpliwości, żeby choć trochę poznać odpowiedni program.
Gdyby ktoś znał się na tym i byłby chętny podzielić się radami, byłabym bardzo szczęśliwa. Pozdrawiam każdą zbłąkaną duszyczkę, która jakimś cudem tutaj trafi.

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 10

   Dear diary

Wesoło podśpiewująca brunetka starannie zapakowała w szary papier wielki kawał ciasta, po czym odłożyła go na stos jemu podobnych pakunków. Przeliczyła coś pod nosem, zmarszczyła brwi i zabrała się za krojenie i pakowanie kolejnej porcji ciasta.

     Przerwa świąteczna minęła Amber zdecydowanie za szybko – nawet nie zdążyła nacieszyć się dziećmi, a tu już Martin wracał do Hogwartu, Ariana do Coventry, a Angela z Tedem i Camillą do Londynu. Od następnego dnia zaczynała się szkoła i praca, i znów będzie musiała czekać kilka miesięcy, żeby zobaczyć się z dziećmi. Teraz przynajmniej miała pewność, że Martin i Ariana wrócą do domu w czerwcu. Ale za kilka lat? Rozjadą się pod świecie, każde z nich będzie miało swoją własną rodzinę, pracę – słowem, nowe życie, w którym dla niej, matki, zostanie już bardzo niewiele miejsca. 

     Te smutne rozmyślania Amber przerwał nagły pisk jej wnuczki, a następnie doniosły płacz dziewczynki. Kobieta odrzuciła trzymany w ręku kawałek sznurka i popędziła do saloniku. Jej najstarsza córka, Angela, strofowała płaczącą wniebogłosy Camille.

    - Angela, co się stało? Nie krzycz na nią. Nie widzisz, że jest przestraszona?
    - Przestraszona? To złe dziecko! Nie mam pojęcia po kim ona to ma. - Blondynka chwyciła córeczkę za rękę, wyprowadzając ją z pokoju. - Za karę zostaniesz na górze aż do wyjazdu.

     Amber popatrzyła za nimi zrezygnowana. Chociaż serce jej się krajało na widok płaczącej wnuczki, nie chciała otwarcie wtrącać się w jej wychowanie. Swoje dzieci wychowała, teraz pora by to one się wykazały. 

    - Ariano, co zrobiła Camilla?

     Młodsza z sióstr odwróciła się od płonącego kominka, patrząc na matkę. Powoli odłożyła różdżkę na stolik i westchnęła.

    - To nie jej wina. To tylko dziecko, skąd mogła wiedzieć? Nie powinnam była zostawiać tego pamiętniku w zasięgu rąk dzieci.

    - Pamiętnika? Mówisz o pamiętniku Hermiony, tym, który podarowali ci państwo Granger?

    - Pożyczyli, tylko pożyczyli. A teraz on spłonął. - Dziewczyna smętnie popatrzyła w ogień. 

    - Nie przejmuj się, Ariano. Na pewno zrozumieją, przecież to nie twoja wina.

    - Może nawet to i dobrze, że spłonął, że nikt go już nie przeczyta? Niech to wszystko stanie się kiedyś legendą, którą ludzie pokochają. Prawda nie wszystkim mogłaby się spodobać.

***

   Martin z uwagą wpatrywał się w ciemny krajobraz za oknem pędzącego pociągu. Słońce zaszło już dawno temu, i według jego obliczeń za mniej niż godzinę powinni dojechać do Hogsmeade. A to oznaczało, że mieli coraz mniej czasu na poufną rozmowę. Lada chwila prefekci zaczną chodzić po przedziałach i przypominać uczniom o włożeniu szat szkolnych. Tylko tego brakowało, aby wparował im tu Elliot albo Irma.

    Nagle drzwi do przedziału skrzypnęły przeraźliwie i do środka weszli Jackson i Olivier.

    - Dłużej się nie dało? Przecież zaraz będziemy na miejscu. - Martin zaciągnął zasłonki, szczelnie zasłaniając brudną szybę w drzwiach. - Proszę, kuzynie, usiądź.

     Olivier, przez chwilę się wahając, usiadł w końcu na wytartym siedzeniu. To, że Jackson coś knuł, nie było niczym dziwnym. Krukon wiecznie musiał „coś” robić, najczęściej ze swoimi przyjaciółmi z Ravenclawu, Libby i Aaronem, inaczej po prostu się nudził. Ale ze Martin przyłączył się do niego? To był niepojęte.

     Martin był kiedyś żywiołowym i bardzo niespokojnym dzieckiem. Ale od kiedy na biwaku zaatakował go wilkołak, zaszła w nim diametralna zmiana. Tamtego dnia Ted Lupin zdążył go uratować, to wydarzenie jednak odebrało chłopcu pewność siebie. Teraz był spokojny, ostrożny i cichy. Jeśli istniało nawet najmniejsze prawdopodobieństwo niebezpieczeństwa, wycofywał się.

    - Jackson mówił, ze macie dla mnie propozycje. I że nawet nie będzie mnie to dużo kosztowało. Słucham więc. - Oparł się wygodnie, patrząc to na jednego to na drugiego chłopca.

    - Zdobyliśmy unikatowy przedmiot. Coś w rodzaju mapy skarbów – powiedział Jackson, uśmiechając się szeroko.

    - Mapa skarbów?

    - Dokładnie. Mamy coś, co pozwoli ci dotrzeć do pokoju wspólnego Demelium.

     Olivier roześmiał się nagle, co wywołało grymas złości na twarzy Jacksona.

     - Nie wierzysz? Dobrze, drwij sobie dalej. To wcale nie musisz być właśnie ty. Chętnych jest wielu.

     - Och, no dobrze. Przepraszam. Skąd więc macie tę „mapę”?

     - Od rodziców Hermiony. To jej pamiętnik.

     Martin zagryzł wargi. Stało się. Jackson powiedział to i teraz już nie mogli się wycofać. Odkąd wyjechali z Londynu, chłopak bił się z myślami. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. Po raz pierwszy w życiu zrobił coś tak paskudnego. Ukradł własnej siostrze ten pamiętnik, a później podłożył na jego miejsce inny zeszyt, w podobnej okładce, i podpuścił Camillę, żeby wrzuciła go w ogień. A wszystko po to, żeby prawdziwy pamiętnik sprzedać później Olivierowi. 

     Oczywiście nie chodziło tylko o pieniądze. Liczyło się też to, jak później będą na nie patrzyli inni. Już nie jak na wiecznie wystraszonego dzieciaka, ale jak na jednego z nich. Tego, który pomógł Gryffindorowi odzyskać sławę.

    - Rodzice Hermiony dali wam ten pamiętnik? - zdziwił się Olivier.

    - Nie nam, ale co to za różnica? – odpowiedział szybko Jackson, zanim Martin zdążył się odezwać. - Arianie on już nie jest potrzebny, więc wzięliśmy go my.

    - I postanowiliście dać go mnie.

    - Sprzedać, nie dać. Nie ma nic za darmo.

    - Dlaczego właśnie mnie? Czemu nie Nathanowi, na przykład?

    - Bo ty masz najbogatszych dziadków, a właśnie była Gwiazdka. Na pewno zebrałeś więcej kasy od Nathana. - Jackson powiedział to w taki sposób, jakby to była rzecz oczywista.

     Przez następne kilkanaście minut Jackson i Olivier targowali się o cenę, a następnie ustalali gdzie i kiedy dojdzie do wymiany. Właśnie doszli do porozumienia i Olivier miał wychodzić, kiedy drzwi się otwarły i pojawił się w nich Elliot. Obrzucił ich zdziwionym spojrzeniem, szukając czegoś, do czego mógłby się przyczepić. Kiedy nic takiego nie znalazł, rzucił im tylko wrogie spojrzenie pewien, że dzieje się tu coś, o czym powinien wiedzieć.

    - Załóżcie szaty szkolne. Za dwadzieścia minut będziemy w Hogsmeade.

***

   Pociąg zatrzymał się z przeciągłym zgrzytem na malutkiej stacyjce. Uczniowie wysypali się z niego, mącąc idealną ciszę, jaka panowała w tym miejscu przed ich przybyciem. Grupka roześmianych Gryfonek , przekrzykując się nawzajem, zeszła po zaśnieżonych schodkach prowadzących na peron, i ruszyła w kierunku rzędu stojących powozów.

    - Wendy, pospiesz się! - krzyknęła Leslie. - Nie chcę na tym zimnie czekać na powóz. Zaraz wszystkie odjadą.

     Rudowłosa zaczęła szybciej przebierać nogami, co i rusz zapadając się w świeżym śniegu. Nagle ktoś minął ją biegiem, o mało co nie przewracając ją. Zaskoczona dziewczyna pisnęła, odskakując w bok.

    - Przepraszam, Wendy.

     Zaciekawiona Leslie wychyliła się z powozu, w którym już zdążyła się usadowić. W ich kierunku biegł Olivier, z przedniej kieszeni kurtki wystawała mu różdżka. Dziewczyna właśnie miała mu powiedzieć, że w ten sposób bardzo łatwo może ją zgubić, kiedy nagle poczuła jak dłoń chłopaka zaciska się na jej ramieniu, a ona sama zostaje wyciągnięta siłą z powozu.

    - Olivier! - krzyknęła za nimi Lydia, oburzona tym, ze po raz kolejny została zignorowana przez swojego chłopaka.

     Weasley prawie zawlókł kuzynkę do jednego z ostatnich powozów. Przed nimi, tam gdzie były niewidzialne dla dziewczyny testrale, stał Nathan, karmiąc zwierzęta karmelkami. 

     - W samą porę – powiedział na ich widok. - Skończyły mi się karmelki. Powóz zaraz ruszy.

     Leslie, poganiana przez chłopców, wdrapała się do powozu. Z zaskoczeniem odkryła, ze w środku znajduje się jej siostra.

     - Czyli chodzi o Demelium – domyśliła się.

     - A o cóż by innego? - spytał blondyn, oglądając się, czy nikt nie czai się za ich powozem. - Czujcie się wybrańcami. O niczym nie musiałem wam mówić, a jednak postanowiłem was wtajemniczyć.

     - Mnie musiałeś powiedzieć. Mieszkamy razem – przypomniał mu Nathan. - I tak bym się dowiedział.

     - Chwila, chwila. - Alexandra zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś. - Olivier, skąd ta nagła zmiana? O ile mi wiadomo, w święta strasznie wzbraniałeś się przed jakąkolwiek wzmianką o Demelium. Portret Darcy w ogóle cię nie zainteresował. Tak po prostu zmieniłeś zdanie?

     - Powiedzmy, że zmieniły się okoliczności. Każdy z nas chce odkryć pokój wspólny z innych powodów. Ty, Alex, wcale nie chcesz go znaleźć. Zależy ci tylko na tym, żeby być lepszą od Leslie. Elvira chciała narobić zamieszania, zmusić wyznawców Demelium do ujawnienia się. Elliot chce tego co zwykle – wiedzy. Gdyby on go znalazł, nikt by się o tym nie dowiedział, dopóki nie zostałaby skopiowana każda kartka papieru, którą by tam znalazł.

    - A ty? Czego ty chcesz? - spytał Nathan.

     - Tego co ty i Leslie. Tego, czego powinien pragnąć każdy członek naszej drużyny.

     Alexandra jęknęła, zakrywając dłońmi oczy, przypominając sobie nagle podsłuchaną kilka tygodni temu rozmowę. Jeszcze niedawno dziwiła się, że zarówno chłopcy jak i jej siostra tak szybko odpuścili sobie naukę nowej magii. 

     - A tobie co się dzieje? - spytała podejrzliwie Leslie. Nigdy nie powiedziała siostrze o swoim pomyśle. Nie uważała za konieczne wtajemniczanie jej. - Przecież nie wiesz o czym Olivier mówi. Nie było cię z nami wtedy. Chyba, że – zawiesiła głos, patrząc groźnie na Alex - podsłuchiwałaś.

     - Ja jej powiedziałem – odezwał się nagle Nathan. - Przecież i tak w końcu by się dowiedziała. Koniec tematu, nawet nie próbuj na mnie wrzeszczeć, bo cię wykopę z powozu i będziesz wracała do zamku na piechotę.

     Leslie z oburzoną miną oparła się o siedzenie, ale się nie odezwała. Alexandra popatrzyła z wdzięcznością na kuzyna – od przygody w lesie bardzo dobrze dogadywała się z siostrą i nie chciała, żeby coś się między nimi zepsuło. 

     Nathan, natomiast, miał dość słownych przepychanek, ciągłego planowania, zmieniania stron, sojuszników. Chciał wreszcie zacząć działać. Zostało tylko pięć miesięcy i będzie musiał opuścić Hogwart na zawsze. Jeśli teraz nie zostanie się do ukrytej komnaty, straci tę szansę na zawsze. Nigdy nie nauczy się wyższej formy magii.

     - Wiecie, że nauka czarowania bez różdżek zajmie nam mnóstwo czasu? - zauważyła Alexandra, której cały ten pomysł nie bardzo się podobał. - Zakładając, oczywiście, że w ogóle uda nam się odnaleźć pokój wspólny Demelium. Nie zdobędziemy pucharu quidditcha, po prostu nie zdążymy.

     - My dwaj nie – powiedział Olivier. - Ale wy zdążycie. Komnatę musimy znaleźć do egzaminów. Później zostanie nam kilka dni na przeszukanie jej i zabranie tego, co nam się przyda. W wakacje będziemy się uczyć.

     - W twoich ustach to wszystko wydaje się takie proste – Alex dalej była nieprzekonana.

     Nie chciała zostać z tym wszystkim tylko z Leslie. W przyszłym roku nie będzie już w Hogwarcie Elliota ani Harriet. Kto pomoże im odkręcić zaklęcia, jeśli coś pójdzie nie tak? Kto im wtedy pomoże?

     - Damy radę – stwierdziła pewnym głosem Leslie. - Znajdziemy Demelium do końca roku szkolnego. Przecież wiemy gdzie go szukać.

     Przez resztę drogi do zamku Nathan i Olivier tłumaczyli dziewczynom magiczną teorię czasu, o której czytali od czasu wizyty w dziwnym korytarzu nieoznaczonym na mapie. Według książek, które znaleźli na ten temat, był to Temporalny Kocioł – miejsce, które powstawało samo na skutek rzucenia silnego zaklęcia na czas. Temporalny Kocioł zapewniał równowagę w czasoprzestrzeni i zapobiegał rozpadowi całego wszechświata, kiedy ktoś podróżował w czasie. Ktoś, kto rzucił zaklęcie na lustro w pokoju wspólnym Demelium, zamieniając je w portal pozwalający podróżować w czasie, celowo odseparował korytarz od reszty lochów. 

     O samej strukturze Kotła niewiele wiedziano – powstawał samorzutnie, nie składał się z zaklęć ani nie reagował na żadną magię. Na czas istnienia czaru ingerującego w czas, stawał się osobnym wszechświatem, umieszczonym w tym wymiarze, ale niemającym z nim nic wspólnego. 

     - I co? To już wszystko? - spytała z rozczarowaniem Leslie.

     - Tylko? - oburzył się Olivier.

     Odkąd razem z Nathanem i Leslie znaleźli się w ukrytym korytarzu, spędził długie godziny przeglądając swoje podręczniki i te książki w bibliotece, wypożyczenie których nikomu nie wydałoby się dziwne. Najwięcej jednak informacji udało mu się zdobyć, przeglądając biblioteczkę w domu swojej najstarszej siostry. Mąż Anabelle, Myron, był prywatnym detektywem i udało mu się zgromadzić całkiem pokaźną kolekcję książek na temat dziwnych i niewyjaśnionych zjawisk, które z racji swojego zawodu bardzo często spotykał na swojej drodze. Olivier był pewien, że gdyby zapytał go o Kocioł Temporalny, dowiedziałby się znacznie więcej szczegółów. Nie chciał jednak niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi – do tej pory poza quidditchem nigdy nie interesował się niczym na tyle, żeby sięgać z tego powodu do książek. Książki to byłą działka Elliota, nie jego.

     - Właściwie, to wiemy bardzo dużo – powiedział zamyślonym głosem Nathan. Przez chwilę milczał, a później podjął na nowo przerwany wątek. - Przecież informacje o tym całym Kotle Temporalnym nie są nam do niczego potrzebne. Właściwie, to on nas w ogóle nie interesuje.

    - Nie? - spytał ze zdziwieniem Olivier, nic z tego nie rozumiejąc. - To po co spędziliśmy tyle czasu z nosami w książkach?

    - Bo potrzebowaliśmy informacji na temat tego korytarza.

    - A teraz już nie potrzebujemy?

    - Nie potrzebujemy – odpowiedział Nathan takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz po słońcem. 

    - Nie rozumiem – stwierdziła w końcu Leslie. - Odkryłeś coś nowego? Ktoś ci coś powiedział? Wyczytałeś coś z tej płyty, którą znaleźliśmy w ruinach Wolf's Lair?

    - Znalazłem i zrozumiałem z niej tyle samo co ty, czyli praktycznie nic. Chodzi o to, czego dowiedział się Olivier z książki Myrona. Temporalny Kocioł nie jest żadnym zaklęciem i żadne czary na niego nie działają. Tam nie ma magii, nie może jej być. Nie ma tam więc wejścia do pokoju wspólnego Demelium. I nie tam ląduje się po podróży w czasie.

    - A niby dlaczego nie? - zdziwiła się Alexandra. - Przecież to byłoby idealne miejsce na zabezpieczenie wejścia. Pomyślcie tylko: Gryffindor ma Grubą Damę i hasło, Ravenclaw zagadki, a Demelium Kocioł Temporalny. Demelijczycy musieli mieć jakąś specjalną cechę, zdolność albo po prostu informacje, jak przejść korytarze bez tego ciągłego zacinania się i cofania w czasie. - Alexandra uśmiechała się szeroko. Wyglądała, jakby dokonała bardzo ważnego odkrycia i była bardzo z siebie dumna.

    - Pomyśl sama – przedrzeźniał ją Nathan. - Pokój Wspólny został ukryty przez dyrektorów Hogwartu za pomocą magii, a nie mogliby tego zrobić w Temporalnym Kotle. Nie mogliby też w żaden sposób wykorzystać jego właściwości, jakoś go dostosować do własnych celów. Kocioł jest niezmienny, odkąd rzucono zaklęcie na lustro. A skoro kiedyś nie ukrywał on Demelium, nie może też robić tego teraz. A co do powrotu z podróży w czasie... Powrót jest częścią zaklęcia, wraca się za sprawą magii. A w Kotle nie może być żadnej magii.

    - Fantastycznie – sarknął Olivier. - Miesiąc babrania się w książkach i jedyne co wiemy to to, że Demelium nie ma w tym korytarzu.

    - Wiemy znacznie więcej. Podsumujmy – komnata jest w lochach. Nie ma jej w Kotle, a ponieważ on był w całej nieoznaczonej na mapie części zamku, Demelium w znanej części. Wiemy, że jest w dość sporej odległości od Slytherinu, w myśl tej samej zasady, która pozostałe domy rozrzuciła po całym zamku. Ja i Elliot rzuciliśmy całkiem sporo zaklęć demaskujących i udało nam się wykluczyć dość spory obszar lochów. Jak więc widać, wiemy całkiem sporo. Teraz wystarczy podejść do tego od strony teoretycznej..-

    - Mam pomysł – wtrąciła nagle Alexandra, nie zważają na urażoną minę Nathana, któremu przerwała. - Popróbuję dzisiaj w dormitorium z jednym zaklęciem. Jeśli się uda, Demelium znajdziemy w tym tygodniu.

***


   Podczas kolacji Olivier zachowywał się jak chmura gradowa. Był zły na Nathana i bliźniaczki, że nie pozwolili mu wygłosić starannie zaplanowanej przemowy, stale mu przerywając. Tak go to zdenerwowało, że prawie zapomniał wspomnieć im o swojej rozmowie z Jacksonem i Martinem. Powiedział im o tym dopiero, kiedy przechodzili przez wielki dziedziniec szkoły. Pech chciał, że wszystko usłyszała Wendy, szukająca Leslie. Zrobiła naburmuszoną minę zła, że nikt nie chciał jej wtajemniczyć i oświadczyła, że to wyjątkowa podłość w stosunku do Ariany, i że ona już sobie porozmawia o tym z Jacksonem.

     Alexandra była tak pewna powodzenia swojego pomysłu, że niespecjalnie się tym przejęła. Nathan za to zaczął go maltretować, że powinien jak najszybciej iść do Martina po pamiętnik, bo bez niego nie zrobią ani kroku dalej. Leslie ograniczyła się „tylko” do wyśmiania jego negocjatorskich umiejętności.

     W efekcie Olivier był wściekły na wszystko i wszystkich i już był gotów po raz kolejny darować sobie poszukiwania, kiedy jego uwagę przykuło dziwne zachowanie Elliota.

     Potter siedział w sporym oddaleniu od swojej rodziny, a więc zupełnie nie tam, gdzie zazwyczaj jadał posiłki. Towarzyszyło mu rodzeństwo Burns.

     - Na kogo się gapisz? - spytał kuzyna Nathan, wędrując za jego wzrokiem.

     - Na naszego świętoszkowatego Elliocika i jego przymulonego kumpla. Co robi tam z nimi Spencer?

    - Calvin to jej brat – Nathan wzruszył ramionami i dopił sok. - Dobra, ja mam już dość. Do śniadania wystarczy. Idę spać.

    - Jakby to kiedykolwiek miało jakieś znaczenie... - mruknął pod nosem Olivier.

    - Mówiłeś coś?

    - Ciebie to nie dziwi? - blondyn wskazał podbródkiem trójkę Gryfonów.

    - Hmm... nie. Idziesz?

     Olivier podniósł się z ławy i ruszył za Nathanem do wyjścia. Kiedy zbliżali się do Elliota i Burnsów, Calvin kopnął mało dyskretnie siostrę, a ta od razu umilkła, uśmiechając się sztucznie do kolegów.

    - Dobrej nocy życzę – powiedziała słodkim głosikiem.

     Elliot odwrócił się zaskoczony, z lekkim przestrachem patrząc na stojących za nim Gryfonów. Olivier nie musiał umieć czytać w myślach, żeby wiedzieć, że w myślach Pottera tłucze się teraz tylko jedna myśl: „ile usłyszeli”.

***

   Pierwszy dzień nauki po przerwie świątecznej był jednym z ulubionych dni Irmy. Zajęcia były wtedy luźniejsze, nauczyciele nie zadawali jeszcze żadnych prac domowych, a wszyscy rozmawiali o świętach.

     Irma z szerokim uśmiechem zasiadła przy stole. Obok Brandice czytała Proroka Codziennego, jak zwykle zaczynając od wiadomości sportowych.

    - Nawet nie zapytam, dlaczego tak się szczerzysz.

    - To nie pytaj.

     Weasley spokojnie jadła śniadanie, cichutko nucąc sobie kolędy, kiedy do jej uszu doszły znajome, podniesione głosy. Po prawej stronie, kawałek od niej, siedział Jackson z Aaronem i Libby. Tuż za tym pierwszym stała czerwona ze złości Wendy, próbująca zwrócić na siebie uwagę brata.

    - Ty głupi smarkaczu! To co zrobiłeś, było okropnie podłe! To... to zwykłe kradzież była.

    - Siostra, spokojnie – Jackson wreszcie odwrócił się do siostry przodem. - To Martin go zabrał, nie ja.

    - Ale ty chcesz go sprzedać! - powiedziała oburzona Wendy.

    - Ja mam cenną rzecz, a Olivier ją chce. Dlaczego mam nie wziąć za to kasy?

    - Bo ta rzecz nie jest twoja.

    - Teraz jest moja. Nie pamiętasz? Hermiona nie żyje. Pamiętnik jest mój.

     Irma nie śmiała odetchnąć głośniej, żeby tylko nie uronić słowa z rozmowy kuzynostwa. Jackson miał pamiętnik Hermiony Colfer? Czy naprawdę właśnie to usłyszała?

     Kiedy tylko skończyły się pierwsze zajęcia, pobiegła w kierunku lochów, gdzie jej brat miał mieć teraz eliksiry. O ile dobrze pamiętała jego plan, oczywiście. Pamięć na szczęście jej nie zawiodła i już po chwili ujrzała Nathana w towarzystwie Rebecci. Chłopak zrobił zbolałą minę na jej widok, zatrzymał się jednak. Gryfonka rzuciła mu rozbawione spojrzenie, kiwnęła głową Irmie i weszła do klasy.

    - Działam pod wpływem chwili i emocji, których nie do końca pojmuję, więc daj mi powiedzieć, zanim wróci mi opamiętanie.

     Zaintrygowany chłopak odszedł posłusznie za siostrą w boczny korytarz, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.

    - Jackson ma pamiętnik Hermiony i zamierza sprzedać go Olivierowi. Tak jest chyba napisane, jak dotrzeć do pokoju wspólnego Demelium.

    - Wiem o tym.

    - Co?

    - Olivier powiedział mi o tym wczoraj. Dzisiaj wieczorem mamy dostać pamiętnik.

    - Powiedział ci... - Irma wydawała się całkowicie zbita z tropu. Zupełnie się tego nie spodziewała. - No, to w porządku. - Odwróciła się i chciała iść na swoje zajęcia, kiedy Nathan ją zatrzymał.

    - Zaczekaj jeszcze chwilę. Chcę wiedzieć, dlaczego mi powiedziałaś.

    - Tak jakoś. - Dziewczyna była zmieszana i uciekała wzrokiem.

    - Tak jakoś? - spytał z rozbawieniem Nathan. - Sama z siebie przyszłaś, żeby mi powiedzieć o czymś, co ma związek z Demelium? O czymś, co pozwoliłoby mi je znaleźć. Bo myślałaś, że Olivier działa za moimi plecami. Wow. Ty jesteś po mojej stronie.

    - Jesteś moim bratem. Strasznie głupim i upartym starszym bratem. Jak raz sobie coś ubzdurasz, nie tak łatwo rezygnujesz. Zamiast więc patrzeć, jak pakujesz się w kłopoty, mogę ci pomóc. Nie zależy mi na Demelium. Zależy mi na tobie. A skoro ty chcesz je znaleźć, pomogę ci. Jestem prefektem i w bibliotece orientuję się o wiele lepiej niż ty. 

     Nathan z niedowierzaniem patrzył na siostrę. Czy ona właśnie dobrowolnie zaproponowała, że będzie zamiast niego przetrząsać bibliotekę w poszukiwaniu wskazówek?

    - I nie chcesz niczego w zamian? - spytał podejrzliwie.

    - Tylko jednej rzeczy.

***

   Elliot wpatrywał się we własne odbicie w lustrze czując, jak ogarniają go czarne myśli. Cóż on najlepszego wyprawiał? Kiedy tak się zmienił?

     Zamknął na chwilę oczy, oddychając głęboko, i zaciskając dłonie na brzegu umywalki. Coś ściskało go w gardle, czuł, że lada chwila się rozpłacze. Albo zacznie krzyczeć. Czuł się jak opętany. Robił zupełnie nie to co chciał. Naprędce mógł wymyślić dziesiątki powodów, dla których miałby przestać. Wiedział, że poczułby tylko ulgę, gdyby do wszystkiego się przyznał. Ale czy to byłby koniec?

     Z nagłą furią, która jego samego zaskoczyła, zrzucił z umywalki wszystkie flakoniki i kosmetyki. Nie usłyszał nawet jak rozbiły się o kamienną podłogę, nie poczuł mocnego aromatu, jakim momentalnie przesiąknęło powietrze.

     Z przerażeniem wpatrywał się w lustro, gorączkowo szukając na swojej twarzy jakichś zmian. Czegokolwiek, co powiedziałoby mu, że śmierć się zbliża. Nagle wyrwał mu się głośny jęk, który szybko przeszedł w szloch. Nie mogąc dłużej ustać na nogach, opadł na posadzkę i zaniósł się płaczem.

***

Powoli zbliżamy się do połowy opowiadania. Nareszcie poukładałam sobie wszysko w głowie i napisałam rozpiskę rozdziałów, której mam zamiar się trzymać. Planuję również zmniejszyć trochę długość rozdziałów. Wiem, że to trochę męczące czytać tak długie teksty, dlatego daruję sobie niepotrzebne opisy czy dialogi, które mało wnoszą do akcji. W końcu to nie powieść, tylko opowiadanie. 
Pozdrawiam wszystkie zbłąkane duszyczki, które tu zawitały. Proszę, piszcie swoje opinie. To naprawdę dużo znaczy dla każdego, kto pisze.