wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 2


        
Około dwudziestu sów przeleciało z szelestem skrzydeł wzdłuż czterech stołów w Wielkiej Sali, zrzucając zapakowane w brązowy papier paczki, listy i poranne wydania Proroka Codziennego. Elvira poczekała, aż Spencer przeczyta swój horoskop i wzięła od niej gazetę. Przejrzała ją pobieżnie i, nie znajdując nic ciekawego, podała do Connie.
        - Piszą, że dziś przede mną wielkie wyzwanie i muszę się maksymalnie skupić, żeby mi się powiodło. Czyżbym zapomniała o jakimś teście? - Connie podniosła wzrok znad gazety, patrząc przestraszonym wzrokiem po siedzących obok niej znajomych. Nigdzie jednak nie dostrzegła nikogo z jej roku, kto mógłby jej udzielić odpowiedzi.
        - Ja mam pomyśleć o zdrowiu i pozwolić sobie na odpoczynek. Myślicie, że jak nie pójdę dzisiaj na wróżbiarstwo, profesor Doolby uzna takie wytłumaczenie? - uśmiechnęła się Spencer, nalewając mleka do miseczki płatków.
        Do Wielkiej Sali schodziło się coraz więcej osób, więc i gwar robił się coraz większy. Elvira szybko pochłaniała swoje śniadanie, żeby jak najszybciej się stąd wydostać. Dlatego właśnie zawsze jadła śniadanie tak wcześnie – nie lubiła, kiedy towarzyszyło jej wtedy zbyt wiele osób. Nie dało się zjeść spokojnie, bo ciągle ktoś coś do niej mówił, czegoś od niego chciał. Po drugiej stronie sali dostrzegła blond czuprynę swojej siostry. Jak zwykle była w towarzystwie Jeremy'ego. Kiedy Spencer spojrzała na nią pytającą, Elvira udała, że robi jej się niedobrze. Dziewczyna obejrzała się i uśmiechnęła.
- Dzień dobry, kochana kuzyneczko – obok niej na ławce usiadł Olivier, dziwnie szeroko uśmiechnięty.
- Czego chcesz? I darujmy sobie tę część, w której udajesz, że nie wiesz o co mi chodzi, a ja tłumaczę ci, że za dobrze cię znam, żeby dać się nabrać. Co jest?
- Zakład. Musze go wygrać.
- To oczywiste. Z kim się założyłeś?
- Z Nathanem.
Dziewczyna odłożyła łyżkę i usiadła okrakiem na ławce, odwracając się twarzą do Oliviera. Chłopak zrobił to samo.
- Zanim mnie o cokolwiek poprosisz ostrzegam, że nie zrobię nic, co by trwale zaszkodziło Nathanowi, jasne? On też jest moją rodziną.
- Jakbym śmiał cię o coś takiego prosić? - udał oburzenie Gryfon. - A co oznacza klauzula o trwałości?
- Po prostu trwałe skutki uboczne.
- Czy zostanie ofiarą losu zalicza się do takich skutków?
Elvira zmrużyła oczy i popatrzyła uważnie na Oliviera. Jak na jej gust, coś za wesoły był dzisiaj. To nie wróżyło nic innego.
- Ale nie będziesz się brał za czarowanie, prawda? - upewniła się jeszcze.
- Nie wiem, możliwe, że tak.
- No dobra, mów o co chodzi.
Olivier pochylił się i zaczął szeptać Elvirze na ucho o swoim pomyśle znalezienia pokoju wspólnego Demelium i wyniesieniu z niego magicznych artefaktów. Nagle zauważył, że przysłuchuje im się siedząca naprzeciwko Spencer.
- Spencer, kochanie, czy twój ciamajdowaty braciszek nie potrzebuje może natychmiastowej pomocy?
- Wypchaj się, Weasley – powiedziała blondynka i wstała od stołu.
Elvira w milczeniu przetrawiała to, co powiedział jej przed chwilą kuzyn. Pokusa była tak wielka, że aż ją mrowiło w palcach, by zaraz chwycić za różdżkę i ruszać na poszukiwania.
- I jak? Wchodzisz w to? - spytał Olivier.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Wręcz wskakuję.


***


- Czerń, czerń, czerń...
- Przestań. Czerń już nie jest modna. Trochę inwencji.
- Czerń – Alex pokazała Lydii język.
- Biel – wtrąciła Rebeca.
Trzy Gryfonki prowadziły właśnie jedną ze swoich niezmiernie „ważnych” rozmów. Tym razem próbowały ustalić, jakiego koloru powinny być ich sukienki, które włożą w Boże Narodzenie.
- Biel? Zimą? - Alex popatrzyła na Lydię. Zgodnie zaprzeczyły ruchem głowy.
- No to idźmy po najmniejszej linii oporu i ubierzmy się na czerwono - stwierdziła Rebeca, kiedy były już pod Wielką Salą.
- Że niby świątecznie? - Alex zastanowiła się chwilę nad tym.
- No chyba żartujesz?! My i najmniejsza linia oporu?
Alex ruszyła w kierunku środka stołu, czyli miejsca, gdzie zazwyczaj spotykała się jej rodzina w czasie posiłków. Dostrzegła Claudię i Martina, pochylonych nad mapą nieba (dość nieudolnie narysowaną, swoją drogą), a także Nathana, Oliviera i Elliota. Ten ostatni oparł głowę na brzegu stołu, ignorując Charlize, która podtykała mu fiolkę z jakimś eliksirem.
- Cześć, kochanie – Olivier przywitał się ze swoją dziewczyną i zrobił jej miejsce obok siebie. Rebeca usiadła obok, a Alex podeszła do brata.
- Elliot, nie przesadzaj. Nie może być z tobą aż tak źle. Prawda?
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na nią załzawionymi oczami, mrużąc je w jasnym świetle.
- Przyszłaś mnie dobić?
- Oj, kochany – usiadła obok niego i objęła go ramieniem. - Char, co tam dla niego masz? - spytała koleżankę za plecami brata.
- Niezawodny środek. Będziesz po nim jak nowy, Elliot. Zaufaj mi.
Potter popatrzył dziewczynie w oczy udając, że się zastanawia.
- Nie – powiedział w końcu i znowu położył głowę na stole. - Chłopaki, zgarnijcie mnie, jak będziecie już szli na zajęcia.


***


Zniesmaczona Harriet starała się nie patrzeć na swoją nową szatę szkolną, wymazaną brązowym paskudztwem, które tylko pozornie było błotem. Jęknęła cicho i przyspieszyła, poprawiając pasek torby na ramieniu.
Nienawidziła zielarstwa. Nienawidziła wszelkiego brudu, nawozu, a także nudnego głosu profesor Xintry, która uwzięła się na nią już na pierwszych zajęciach siedem lat temu, kiedy Harriet zemdlała na widok mandragory. Od tej pory nazywała ją „paniusią” i ciągle się jej czepiała.
Dzisiaj kazała jej jako jedynej nawozić jakieś rośliny, o których nawet się nie uczyli. Profesor Xintry stwierdziła, że Harriet musi się nudzić, skoro tyle rozmawia.
Ślizgonka wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego przedpołudnia, które spokojnie mogła zaliczyć do jednego z najgorszych w swoim życiu. Na dodatek jej przyjaciółki powiedziały, że śmierdzi i one nie będą z nią wracały do zamku.
Szata nadawała się tylko do wyrzucenia (Harriet nie włożyłaby jej nigdy więcej pamiętając, czym była ubrudzona). Będzie musiała wysłać sowę do mamy z prośbą, by przysłała jej nową, taką samą szatę.
Na dziedzińcu spotkała siedzącą nad książkami siostrę.
- Fuj! - powiedziała Elvira, podchodząc do niej. - Widzę, że miałaś wypadek w szklarni.
- Wypadek? To katastrofa! Charisma i Kara nie chciały ze mną nawet wracać do zamku, tak śmierdzę.
Elvira pociągnęła kilka razy nosem.
- Nie jest tak źle – pocieszyła siostrę.
- A ty co masz taki dobry humor? - spytała podejrzliwie. - Jeśli się dowiem, że maczałaś palce w jakimś świństwie wyrządzonym Ślizgonom...
- Dlaczego ty zawsze podejrzewasz mnie o takie rzeczy? To ci twoi Ślizgoni, których tak bronisz, ciągle robią nam jakieś świństwa.
Harriet nic nie odpowiedziała. Kiedy dostała się do Slytherinu czuła się potwornie. Automatycznie została wyłączona ze swojej rodziny na czas pobytu w szkole. Nathan i Olivier przez pierwszych kilka miesięcy nawet na nią nie patrzyli. Nawet teraz nie o wszystkim jej mówili, mieli przed nią sekrety. Czuła się pokrzywdzona, bo Irmy i Jacksona tak nie traktowali, a oni przecież też nie byli w Gryffindorze.
Elvira podniosła książkę i ruszyła za siostrą w stronę zamku.
- To powiedzieć ci czy nie?
- Ale co?
- Nowinę.
- Mów.
- Ja i Olivier mamy zamiar znaleźć pokój wspólny Demelium – Elvira spojrzała z wyczekiwaniem na siostrę. - No, a gdzie twoja reakcja?
- Łaaaał – powiedziała znudzonym głosem Ślizgonka, idąc dalej korytarzem. - Co w tym takiego cudownego? Naprawdę myślisz, że go znajdziecie?
Elvira spojrzała z nienawiścią na siostrę. Czasami Harriet potrafiła być naprawdę wredna. Nawet specjalnie się nie starając, niszczyła ludzkie marzenia, jak mocniejszy oddech burzy domek z kart. Jednym słowem potrafiła zrazić do siebie nawet najbliższych.
- Idziesz? - Harriet obejrzała się, kiedy zorientowała się, że Elvira nie idzie za nią. - No co jest?
- Jesteśmy Weasleyami, a oni już tak mają, że osiągają niemożliwe. Ale co ty możesz wiedzieć? Nie jesteś jedną z nas. Jesteś Ślizgonką.
Harriet ze łzami w oczach patrzyła za znikającą za zakrętem siostrą. Jej słowa ją zabolały, i to bardzo. Jak zawsze, kiedy jej rodzina przypominała o tym, w jakim domu jest.
- To nie moja wina, że tiara przydzieliła mnie do Slytherinu – szepnęła sama do siebie.
Powachlowała się dłonią, żeby osuszyć łzy, i ruszyła w dalszą drogę. Starała się iść jak najszybciej, z nisko opuszczoną głową. Nie chciała, żeby ktoś zobaczył, że płacze.
Bo teraz już płakała. Nienawidziła tej swojej wrażliwości, która kazała jej wpadać w rozpacz za każdym razem, kiedy ktoś zrobił jej przykrość. Zapomniała o okropnej lekcji zielarstwa i zniszczonej szacie. Choć czasami mogło się tak wydawać, nie była pustą idiotką, która myśli tylko o przyziemnych rzeczach, wcale taka nie była.
Weszła do pokoju wspólnego Slytherinu, i od razu natknęła się na Jeremy'ego i Eliasa.
- Harriet, skarbie, co się stało? Dlaczego płaczesz? - spytał jej chłopak i wykonał gest, jakby chciał ją przytulić, kiedy jednak zobaczył, czym ubrudzona jest jej szata, cofnął się. - To cię tak zasmuciło? Nie płacz – uśmiechnął się do niej. - Chcesz, to wymknę się dla ciebie do Londynu i kupię ci trzy nowe szaty. Co ty na to?
Elias przewrócił oczami i położył się na kanapie, przyglądając się swoim przyjaciołom.
Harriet przestała łkać i spojrzała z furią na Jeremy'ego. Wydała nagle dźwięk, który brzmiał podobnie do warczenia, i odrzuciła dumnie głowę do tyłu.
- Ale z ciebie palant, Jeremy. To tylko głupia szata. Nie obchodzi mnie, że się zniszczyła. Przynajmniej poszłam na zajęcia i nauczyłam się czegoś nowego, zamiast gnić w tym mroku. I, dla twojej wiadomości, to nie brudne ubranie wywołuje u mnie taką rozpacz, tylko moja siostra.
Dziewczyna znowu zaczęła płakać. Już chciała iść do swojego pokoju, kiedy Jeremy złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Nie zważając na jej cuchnące nawozem ubranie, przytulił ją mocno i zaczął gładzić po plecach.
- Co ta wiedźma ci znowu zrobiła, hm?
Powiedziała, że nie jestem Weasley, bo jestem w Slytherinie. Znowu. Ona i Olivier chcą znaleźć pokój wspólny Demelium. Powiedziałam, że według mnie to niemożliwe. I wtedy ona naskoczyła na mnie, że dla nich wszystko jest możliwe, bo taka już jest nasza rodzina. To znaczy ich, bo mnie wykluczyli.
Elias podniósł się gwałtownie z kanapy, wpatrując szeroko otwartymi oczami w Ślizgonkę. Czy on się przesłyszał? Ci Gryfoni naprawdę są na tyle szaleni, by tego spróbować?
- Nikt cię nie wykluczył – pocieszał swoją dziewczynę Jeremy. - Twoja rodzina cię kocha, jest z ciebie dumna. Twoja siostra ci zazdrości, bo wie, że nigdy nie będzie tak dobra jak ty.
- Nie jestem dobra! Jestem strachliwa, pusta i ciągle płaczę. Na dodatek profesor Xintry się na mnie uwzięła.
Przy całym swoim uroku osobistym, popularności i wyjątkowych zdolnościach magicznych, Harriet miała naprawdę niskie poczucie własnej wartości.


***


- Tylko do tamtego drzewa i naprawdę już wracamy – powiedziała Connie, powłócząc nogami.
- Co ty mówisz tam z tyłu? - spytała Leslie, uśmiechając się przez ramię.
Potter w drużynie była od drugiej klasy. Ale do roli gracza przygotowywała się, odkąd nauczyła się słowa „quidditch”. Mając takich rodziców oraz wujków, po prostu nie mogła nie dostać się do drużyny. To było jej przeznaczenie, a latanie miała we krwi.
Oprócz cotygodniowych treningów całej drużyny, często ćwiczyła na boisku sama. I codziennie wieczorem biegała. Nie przeszkadzał jej deszcz, śnieg czy siarczysty mróz. Żeby utrzymać się na miotle, potrzeba było naprawdę silnych nóg. Leslie była obrońcą i czasami musiała nagle zwisać głową w dół, by obronić. Gdyby nie codzienne biegi, już dawno rozbiłaby się na ziemi.
W tym roku do drużyny dostała się Connie, rok młodsza dziewczyna, jak w obraz zapatrzona w bliźniaczki Potter, w której Leslie znalazła wierną towarzyszkę wieczornych przebieżek. Jej siostra wolała biegać rano.
Dziewczyna zatrzymała się obok wielkiego wiązu i oparła dłonie na kolanach, wyrównując oddech. Zaczęła rozciągać mięśnie, czekając na koleżankę.
- Matko, ale mnie palą płuca.
- Nie pal – stwierdziła krótko Leslie, przyciągając lewą stopę do pleców.
- Nie palę – bąknęła Connie, zawstydzona.
Potter uśmiechnęła się pod nosem, ale nie skomentowała tego.
- Ok, możemy już wracać. Jestem głodna. Ale jutro musimy zwiększyć dystans. Zbliża się mecz i trzeba zacząć ostrzej trenować.
Connie nie odezwała się. W końcu to Leslie była ekspertem.
Gryfonki wbiegły po schodach i weszły do zamku. W ciszy przemierzały korytarze, kierując się do wieży Gryffindoru.
- O nie, to ta wywłoka – jęknęła Leslie. - Gdzie ona idzie?
- Pewnie znowu ma z kimś schadzkę.
- Idziemy za nią – zadecydowała Potter. - Jeśli okaże się, że to znowu Nathan, to chyba wydrapię mu oczy. Taki wstyd rodzinie przynosić.
Connie uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie wydarzeń sprzed roku. Nathan właśnie rozstał się z Beth Lennarson, co było bardzo dziwne, bo zawsze stanowili idealną parę. Nagle jednak Gryfon stwierdził, że nie chce mieć z nią nic wspólnego i zerwał wszelkie kontakty. Wtedy właśnie jakaś dziewczyna zaczęła przysyłać mu anonimowe liściki miłosne. Wszyscy byli pewni, że to Beth, chociaż ta wszystkiego się wyparła. Biedna dziewczyna w końcu zaczęła unikać ludzi i stała się kompletnym odludkiem.
A liściki dalej przychodziły. W końcu Nathan odpisał, że zgadza się na spotkanie. Chciał w końcu wyperswadować Beth te dziecinne zagrywki i raz na zawsze się od niej uwolnić.
Kiedy Leslie się o tym dowiedziała stwierdziła, że chłopak ma zbyt miękkie serce by pogonić natrętną dziewuchę, i potrzebuje jej pomocy. Jakie było jej zdziwienie, kiedy na miejscu spotkała swojego kuzyna obściskującego się z Melanie Margolis, największą łamaczką serc w Hogwarcie, i jednocześnie najbardziej znienawidzoną dziewczyną przez wszystkie Weaslyówny.
Co było w Melanie takiego, że wywoływało aż taką zawiść? Puchonka była ładna, dobrze się uczyła i potrafiła zdobyć absolutnie każdego chłopaka.
- Leslie, nie chcę cię rozczarować, ale ona chyba nie ma dzisiaj żadnej randki – stwierdziła po kilku minutach śledztwa Connie. - Zostawmy ją i wracajmy do ..-
- Ććć – uciszyła ją Leslie, po czym pchnęła na ścianę, sama przystając obok.
Do Melanie właśnie podszedł Elias ze Slytherinu, i o czymś zaczął z nią rozmawiać.
- Ok, Leslie, to nie jest żaden z twoich kuzynów. Wracamy.
Dziewczyna już się odwracała, kiedy nagle usłyszała, że Ślizgon i Puchonka rozmawiają o Olivierze i Elvirze. Wstrzymała oddech, wsłuchując się w głos Eliasa.
- ...szukają pokoju wspólnego Demelium. Wyobrażasz sobie? - chłopak zaśmiał się. - To naprawdę żałosne. Za wszelką cenę chcą być jak właśni rodzice. Nie są nawet na tyle kreatywni, żeby wymyślić coś nowego. Demelium, pfff. Też mi coś.


***


- Musisz zrobić to szybciej. Nie przeciągaj sylab, bo buchnie płomień.
- Dzięki, Lara, za rady, ale wiem jak się rozpala ogień – odburknęła przyjaciółce Charlize, celując różdżką w wygasły kominek.
- To dlaczego tu ciągle jest tak zimno?! - krzyknęła z sąsiedniego fotela Alex.
W pokoju wspólnym, po raz pierwszy odkąd Alex pamiętała, nie palił się ogień w kominku. Kiedy przyszła tu z koleżankami po zajęciach, blondwłosa Gryfonka już klęczała na dywanie, próbując rozpalić ogień. Było to jakieś pół godziny temu. Charlize nie pozwoliła nikomu tego zrobić, uparcie mamrocząc zaklęcia.
- Och, odsuń się – Norman bezceremonialnie odsunął dziewczynę i machnął różdżką.
- Oczywiście, taki geniusz musiał użyć zaklęcia niewerbalnego – mruknęła Elvira, która właśnie kończyła pisać esej z eliksirów. - Jak ty możesz się z nim przyjaźnić? - zwróciła się do Alex. - On jest tak nadęty, że jeszcze bardziej od chłopaka mojej siostry.
Gryfon obrzucił ją niechętnym spojrzeniem i wrócił na fotel, stojący w najgłębszym cieniu.
- Co za świr.
- Świr to jesteś ty! - krzyknęła Leslie, która jak spod ziemi wyrosła obok fotela Elviry. - Czy tobie całkiem odbiło?
- A co ci chodzi?
- O co mi chodzi?
Alexandra obrzuciła zdumionym spojrzeniem siostrę i kuzynkę. Już miała powiedzieć, żeby były cicho, bo wszyscy się na nie gapią, kiedy zrozumiała, że naprawę musiało stać się coś złego, skoro Leslie wpadła w taką wściekłość. I to nie na nią.
- Olivier!!! - wydarła się nagle Leslie i podeszła do schodów, prowadzących do dormitoriów Gryfonów. - Olivier, ty imbecyle! Złaź tu natychmiast!!!
Po chwili na schodach pojawił się zdumiony blondyn, w rozpiętej koszuli i boso.
- Co się drzesz? - warknął.
- Czy tobie całkiem odbiło? Demelium? Naprawdę szukasz Demelium? Jak możesz być takim idiotą?! Zawsze wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak, ale żeby aż tak?! - Leslie przerwała, żeby wziąć oddech.
W tym czasie Olivier zorientował się, co się dzieję. Zmrużył oczy i wściekłym wzrokiem popatrzył na Elvirę. Ta skurczyła się na fotelu uświadamiając sobie, że zapomniała powiedzieć Harriet, że informacja, którą jej dzisiaj podała, jest tajemnicą. Zresztą, co dałoby zapowiedzenie tej durnej Ślizgonce, że ma tego nie rozpowiadać?
- Dzięki wielkie, Elviro – powiedział zły Olivier. - Właśnie dlatego cię w to wtajemniczyłem – żeby cała szkoła się dowiedziała. A ty – zwrócił się do Leslie – nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa.
- Nie moja sprawa? To jest moja sprawa. Chcesz, żeby cię wylali?
- Proszę cię, gorsze rzeczy robiłem i mnie nie wyrzucili.
Olivier zbagatelizował całą sprawę. Rzucił ostatnie wściekłe spojrzenie Elvirze i wszedł na schody.
- A ty dokąd? - spytała Leslie.
- Do łóżka?
- Masz obiecać, że przestaniesz szukać Demelium. Obiecaj!
- Dobranoc, mamo – chłopak podkreślił ostatnie słowo i odszedł.
W pokoju wspólnym zapanowała cisza. Wszyscy przysłuchiwali się rozmowie kuzynostwa a teraz czekali na ciąg dalszy. Demelium było tego rodzaju koszmarem, o którym wszyscy wiedzieli, że istnieje, a właściwie istniało, ale nikt nie znał (nie to, żeby nie chciał znać) szczegółów.
Poprzednio z Demelium walczono w tylko jeden sposób – spychając je w mroki zapomnienia. Teraz zastosowano tę samą metodę.
Można było się domyślić, że Weasley'e w końcu zrobią coś w tym stylu. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru czekać, aż ten idiota obudzi potwora – Norman podniósł się z fotela i zniknął w dziurze za portretem.
Elvira popatrzyła za nim z przerażeniem.
- Czy on właśnie poszedł do dyrektorki? - wypowiedziała na głos obawy wszystkich Connie.




____________________________________

Mam nadzieję, że nie zanudziliście, czytając. To najdłuższy z napisanych dotychczas rozdziałów, ale też jeden z moich ulubionych. 
Widzę, że ilość bohaterów was zaszokowała. uwielbiam tworzyć nowe postacie, właśnie dlatego zrezygnowałam z klasycznego Nowego Pokolenia i sama wymyśliłam wszystkich bohaterów. Poza tym, to nie tak, że z całą zakładką męczyłam się teraz. Każdą postać wymyślałam z osobna już od bardzo dawna, szukałam zdjęć i pisałam charakterystykę. Już kiedyś zaczynałam tę historię, ale nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała. A raczej jego brak. Dlatego też na blogspocie zaczęłam od nowa, z nową fabułą, nowym tytułem. Tylko bohaterowie właśnie zostali starzy.



wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 1


To był naprawdę już jeden z ostatnich takich ciepłych dni w roku. Bez deszczu, bez mroźnego wiatru, za to z jasnym słońcem i białymi obłoczkami, wolno sunącymi po niebie. Na Hogwarckich błoniach leżały sterty niezgrabionych liści, którymi obrzucali się spacerujący uczniowie. A takich było naprawdę wielu. Tej pogody nikt nie chciał zmarnować, zostając w zimnych murach zamku.
Alexandra cieszyła się, że dzisiaj to drużyna Gryffindoru miała zarezerwowane boisko. Strugi deszczu zalewające oczy potrafiły obrzydzić nawet tak cudowne zajęcie jak latanie. Już nie mogła się doczekać, kiedy Nathan da w końcu znak i będzie mogła oderwać się od ziemi.
Wreszcie na boisku pojawił się jeden z ich pałkarzy. Miał smętną minę i ciągnął za sobą jakąś starą miotłę.
- Co to jest, Olivier? - spytała Elvira, patrząc z niechęcią na wysłużoną miotłę.
- Miotła, nie widać? - odpowiedział jej urażony gryfon. - Możemy zaczynać?
- Chwila. Ty nie masz zamiaru chyba na tym latać?
- Możesz dać mi, Elviro, spokój? Tak, mam zamiar.- Nie dokończył, bo zagłuszył go śmiech Nathana.
Chłopak zgiął się w pół i śmiał głośno. Zdziwieni członkowie drużyny patrzyli to na niego to na Oliviera. Szczerze mówiąc, to mieli już dość ich wygłupów. Przyszli tu z zamiarem ostrego trenowania przez meczem. Meczem, który po prostu musieli wygrać.
Nathan w końcu opanował się i udał, że ociera łzy śmiechu. Chwycił w dłoń swój najnowszy model miotły i przygotował się do startu.
- To po prostu piękne – powiedział, ostatni raz patrząc na kuzyna. - Zaczynamy! - krzyknął i wzbił się w powietrze.
Dilshad wypuściła tłuczki i znicza, a następnie rzuciła w stronę jednego ze ścigających kafla. Gracze zajęli swoje pozycje i zaczęli trenować. Nathan, okrążając boisko w poszukiwaniu znicza, podawał im instrukcje oraz nazwy kolejnych zagrań, które mieli przećwiczyć.
Alex musiała przyznać, że był naprawdę dobrym kapitanem. Wydawał się mieć oczy dookoła głowy. Widział każdy nawet najdrobniejszy błąd czy naruszenie zasad, pierwszy wypatrywał znicza, i prawie nigdy nie obrywał tłuczkiem. Ale co się dziwić? Płynęła w nim krew Weasley'ów. A nie od dziś wiadomo, że wszyscy Weasley'e są mistrzami quidditcha.
Nagle tuż obok jej twarzy mignął tłuczek. Gdyby jej miotła nie była tak zwrotna, miałaby teraz złamany nos.
- Co to miało być?! - wydarła się, unieruchamiając miotłę. - Mamy w drużynie pałkarzy czy nie? Który przepuścił tego tłuczka?!
Jedno spojrzenie na prawo i już wiedziała, czyja to była wina.
- Co jest kuzynku, zapomniałeś jak się lata? - krzyknął Nathan, pochylając się ze śmiechu nad miotłą.
Olivier miał ogromne trudności z zapanowaniem nad swoją miotłą. Drżała i podskakiwała, skręcała w najmniej odpowiednim momencie i na dodatek niebezpiecznie się przechylała. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, cóż to za nowe wariactwo wymyślili jej kuzyni. Byli istnym utrapieniem swoich rodziców. Chociaż, jak Alex podejrzewała już od dawna, wujek Fred był z Nathana dumny, że taki jest do niego podobny. Dla niech wyrażenie „zbyt niebezpieczne” nie istniało.
Tak samo zresztą jak „zbyt głupie”.
Kiedy pięć minut później Connie o mało nie spadła na ziemię, bo tłuczek uderzył w jej miotłę, Alex zobaczyła, jak jej wściekła siostra bliźniaczka opuszcza swoje miejsce przy słupkach bramkowych.
- Na ziemię, już! - krzyknęła Leslie i zaczęła lądować.
- Hej, dlaczego wydajesz takie polecenia? Nie jesteś kapitanem!
Nikt jednak nie zwracał uwagi na Nathana. Po kolei wylądowali na ziemi, z wściekłością patrząc na Weasleyów.
- Nie uważacie, że to już lekka przesada? To jest niebezpieczne już nie tylko dla Oliviera ale i dla nas! Odbiłeś dzisiaj chociaż jednego tłuczka?
- Oczywiście, że tak..-
- Daj spokój – przerwał mu na nagle Norman. - Prawie ci go do ręki włożyłem. Nawet pałki nie potrzebowałeś, żeby go odbić.
Gryfoni zmierzyli się spojrzeniami. Norman nie znosił Nathana, Oliviera i Elviry. W ogóle nie znosił Weasley'ów. Uważał ich za zadufanych w sobie, faworyzowanych przez nauczycieli. Nie przejmowali się zasadami ani innymi ludźmi. - W tym twoim Hastings może jesteś bohaterem, ale tutaj znaczysz tylko tyle, ile uda ci się z siebie dać podczas egzaminów i meczu.
Blondyn zamrugał zdziwiony atakiem. Nie był przyzwyczajony, żeby ktoś tak do niego mówił. A już na pewno nie młodszy od niego, gorzej latający i na dodatek pochodzący z rodziny mugoli Roth.
- Jesteście po prostu żałośni. Gdyby nie wasi ojcowie, nigdy nie dostalibyście się do drużyny – to mówiąc, zdjął rękawice i ruszył w kierunku zamku.
Reszta drużyny popatrzyła po sobie niepewnie. Ich też denerwowało niekiedy zachowanie Weasley'ów, ale mimo wszystko każdy widział, że byli oni dobrymi graczami.
- Ok, kontynuujemy bez tłuczków – powiedział niepewnie Nathan. - Dilshad, wypuszczaj znicza i kafla.
- Bez tłuczków to nie ma sensu. Zresztą, straciłam ochotę na trening – mruknęła Leslie. - Olivier, gdzie jest twoje miotła?
Chłopak wzruszył ramionami, patrząc w bok.
Myślałem, że weźmiesz coś porządniejszego. Gdybym wiedział, że przyjdziesz na trening z tym czymś, dałbym ci którąś ze swoich starych mioteł – powiedział Nathan.
- Oczywiście, można było się domyślić – westchnęła Elvira. - Znowu przegrałeś miotłę w karty?
- Odegram się. Na następny trening to Nathan przyjdzie z tym – spojrzał z odrazą na trzymaną w ręku miotłę.
Wszystkie trzy ścigające zgodnie jęknęły i uśmiechnęły się. Na boisku byli jak rodzina. Mogli popełniać błędy, czasem robić sobie złośliwości, ale na koniec zawsze się godzili i razem świętowali zwycięstwa. Nie potrzebowali nawet się przepraszać. Po prostu, kiedy jedno z nich stwierdzało, że ma dość niezgody, zaczynało żartować, a inni od razu się przyłączali.
Wszyscy, tylko nie Norman. Nawet na boisku, gdzie drużyna stanowiła jedność, nie potrafił zapomnieć o swojej niechęci do Weasley'ów.
- Ty z nim porozmawiasz czy ja? - spytała siostrę szeptem Leslie.
- Ja – odpowiedziała Alex. - Robimy razem projekt na zielarstwo dzisiaj wieczorem. Przynajmniej będę miała pewność, że za szybko nie ucieknie. To nie w jego stylu nie skończyć pracy domowej co najmniej tydzień przed ostatecznym terminem.

***

Wysoko na trybunach nie słychać było rozmowy toczącej się między graczami. Elliot był nawet za to wdzięczny. Kompletnie nie interesowały go spory Normana i Nathana. Przez cztery lata był w drużynie ścigającym, dość już się napatrzył i nasłuchał.
- Dlaczego on go jeszcze nie wywalił z drużyny? Przecież Roth w ogóle tam nie pasuje – myślał na głos towarzyszący Elliotowi Calvin. - To kujon. A kujony nie powinny być w drużynie.
- Ja też jestem kujonem. A byłem w drużynie.
- Ale ty jesteś Potter, to co innego.
Elliot uśmiechnął się i kichnął. Ze złością zasunął wyżej zamek kurtki. Odkąd wrócił po wakacjach do szkoły pił paskudne eliksiry swojej matki, jako jedyny z rodzeństwa, żeby nie zachorować. I co?
Jako jedyny z rodzeństwa był chory.
- Nie żal ci? - spytał nagle Calvin.
- Nie.
- A tam, na pewno ci żal, tylko nie chcesz się przyznać bo ci teraz głupio. Oddać odznakę kapitana! Trzeba być naprawdę szalonym, żeby zrobić coś takiego.
- Nigdy nie lubiłem quidditcha, wiesz o tym.
Elliot był już znudzony powtarzaniem ciągle jednego i tego samego. Może powinien napisać specjalną kartkę okolicznościową pod tytułem „Z okazji podjęcia najlepszej decyzji w życiu” i wręczać ją każdemu, kto tylko zacznie mówić o quidditchu? Bo wszystkie rozmowy o grze kończyły się w tym roku szkolnym tak samo: „co też odbiło temu odludkowi, Potterowi, że oddał odznakę kapitana?”
- Tak, wiem. Po prostu... to jest coś o czym marzy każdy chłopak w Hogwarcie. Miejsce w drużynie, piękna dziewczyna … - rozmarzył się Calvin.
Elliot zaśmiał się i klepnął go w ramię.
- Zbieraj się, koniec treningu. Nie ma na co patrzyć.
- Jak to nie ma? – uśmiechnięty blondyn wpatrywał się w boisko. Elliot na ten widok przewrócił oczami i zaczął schodzić z trybun.
Odkąd pamiętał Calvin była zakochany w jego siostrach. Problem polegał jednak na tym, że i Alexandra i Leslie za bardzo go onieśmielały, żeby wreszcie zdecydował się na jakiś ruch. Poza tym, dziewczyny zawsze traktowały go jak najlepszego przyjaciela brata. A więc... prawie jak brata.

***

Drzwi trzasnęły za wychodzącą z łazienki drugoklasistką. Stojąca przy środkowej umywalce Harriet dokończyła malować usta i schowała błyszczyk do torby. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze i odwróciła się do stojących za nią przyjaciółek.
- Dziewczęta, od dziś możecie nazywać mnie Mistrzynią Harriet – uśmiechnęła się triumfalnie na widok min dwóch Ślizgonek.
- Masz? - spytała szeptem brunetka, postępując krok do przodu.
- Mam. To – Harriet wyciągnęła z torby starannie złożony arkusik papieru – jest przepis na twoje przyszłe szczęście.
- Charisma pisnęła i uściskała przyjaciółkę.
- Pokaż – Kara przejęła kartkę i zaczęła czytać. - Jesteś pewna, że zadziała?
- Oczywiście, że tak. Masz jakieś wątpliwości co do moich umiejętności? - Harriet założyła ręce i popatrzyła przez chwilę wyzywająco.
- Kiedy to zrobimy? - spytała Charisma.
- Musimy poczekać – odpowiedziała jej Kara. - Trzeba wybrać idealny moment.
- Trzeba to też zgrać z gwiazdami – dodała Weasley. - Zaklęcie bazuje na trzeciej formule nordyckiej i ulegnie powieleniu, jeśli zastosujemy je według zasady Gorgona.
- Czyli kiedy?
- Spokojnie, kochaniutka – Harriet objęła przyjaciółkę ramieniem. - On już niedługo będzie twój.

***

- Nie możesz tak zrobić! - zdenerwowała się Wendy. - To wbrew zasadom.
- Nieprawda. Wygrałam – Tiffany z uśmiechem odchyliła się na oparcie fotela. - Pogódź się z tym, w szachach czarodziejów jestem o niebo lepsza od ciebie.
- A ja dalej twierdzę, że oszukiwałaś. Ten ostatni ruch jest niedozwolony.
- Oszukuj się dalej. Gramy jeszcze raz?
- Tak.
Przez dziurę za portretem Grubej Damy przeszli Olivier i Nathan oraz bliźniaczki Potter. Wendy pomyślała, że skończyło się przyjemne, ciche popołudnie. Czasami naprawdę zazdrościła swojemu bratu tego, że trafił do Ravenclaw. Tam przynajmniej nie roiło się od ich rodziny, która była głośna, natrętna i wiecznie czegoś potrzebowała.
Dziewczyny zaczęły rozstawiać pionki na planszy, kiedy na kanapę, na której siedziała Wendy, zwalił się Nathan, rzucając swoją miotłę na podłogę.
- Chętnie popatrzę, jak Tiffany cię pokonuję.
- Lubisz to, prawda? Patrzeć, jak twoja rodzina przegrywa – burknął Olivier, przechodząc obok, nie omieszkawszy zawadzić kuzyna torbą.
- Uwielbiam to – Nathan wyszczerzył do niego zęby, próbując mu oddać. Ale gryfon już był na schodach, prowadzących do dormitoriów męskich. - Gracie?
- Musisz być takim dupkiem? - spytała Wendy i jęknęła, kiedy Tiffany zbiła jej pierwszą figurę.
- Ktoś musi – wzruszył ramionami. - Elliot już wrócił?
- Nie widziałam go. Nie rozpraszaj mnie.
Po chwili do Pokoju Wspólnego zeszły Alex i Leslie, taszcząc ze sobą stosy książek i zwoje pergaminów. Rozłożyły to wszystko na dywanie przed kominkiem i usiadły plecami do ognia. Kiedy tak siedziały obok siebie, w ciepłym świetle jakie dawał ogień i kilka lamp, wyglądały niemal identycznie. Miały tej samej długości proste, czarne włosy, wielkie, brązowe oczy i takie same uśmiechy. W czasie tych krótkich chwil, kiedy się nie kłóciły, naprawdę widać było, że są bliźniaczkami.
Ale później przychodziła kolejna awantura i znowu ciskały w siebie gromami, w spektakularny sposób dręcząc się nawzajem i robiąc sobie świństwa.
Leslie poczuła, że ktoś się jej przygląda, i podniosła głowę znad książki do transmutacji.
- Nathan, nie masz nic do roboty?
- Nie – odpowiedział zadowolony z siebie chłopak.
- Nie gap się na mnie. No przestań!
- Szach i mat – powiedziała nagle Tiffany. - Niesamowite. Jeszcze nigdy nie pokonałam nikogo tak szybko. Dzięki Nathan, przynosisz mi szczęście.
- Polecam się na przyszłość. Wendy, nie patrz na mnie jak bazyliszek bo jeszcze pomyślę, że mnie nie lubisz. Dobra, rozumiem – schylił się po leżącą na podłodze miotłę i wstał z kanapy. - Idę pownerwiać Oliviera. Dobranoc.

***

- Spójrz, kto gra z twoją kuzynką w szachy – mruknął Calvin, kiedy on i Elliot weszli do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Potter wpatrzył się w dywan i z opuszczoną głową ruszył w kierunku dormitorium. Tylko tego mu jeszcze brakowało.
Nie dość, że właśnie został złapany przez nauczyciela na włóczeniu się poza zamkiem, co dla niego, prefekta, było po prostu ujmą na honorze, męczył go ból głowy i katar, to jeszcze musiał natknąć się na Tiffany.
Modlił się w duchu, żeby nie zobaczyła jak okropnie wyglądał z czerwonym, cieknącym nosem i umazaną błotem kurtką (Calvin przewrócił go w stertę liści, kiedy zauważył zbliżającego się nauczyciela). Już był prawie przy chodach, kiedy rozległ się krzyk jego siostry.
- Eeeeeelliot!
Wszyscy znajdujący się w Pokoju Wspólnym uczniowie podnieśli głowy i popatrzyli na niego. Elliot spojrzał w kierunku kominka i jako pierwsze napotkał fiołkowe oczy Tiffany. Jęknął w duchu kiedy zobaczył, że wygląda równie idealnie jak zwykle. Może gdyby choć raz miała na sobie poplamioną bluzkę albo niestaranną fryzurę, łatwiej byłoby mu się do niej odezwać.
Calvin tylko rzucił mu roześmiane spojrzenie i zniknął na schodach. Potter podszedł do swoich sióstr, które po półgodzinie nauki nie siedziały, ale już leżały na dywanie.
- Czego chcesz, Leslie?
- Ej, może trochę milej? W końcu jestem twoją siostrą.
- Les, głowa mnie boli. Mów szybko o co chodzi.
- Dostałeś dzisiaj list od rodziców. Co w nim było? - spytała dziewczyna, składając książki.
- A co miało być? - spytał podejrzliwie Elliot.
- Znaczy się, że nic nie było – powiedziała do siostry Alex. - Bo gdyby było, toby od razu wiedział.
- Jest jakaś logika w tym, co mówisz.
Elliot westchnął zrezygnowany i podniósł się z kanapy, na której przysiadł na chwilę.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co tym razem zrobiłyście. Ale, powtarzam po raz kolejny, jak się wpakujecie w kłopoty..-
- ...nie liczcie na moją pomoc – dokończyły zgodnie Alex, Leslie i Wendy.
- Miło wiedzieć, że i ty, Wendy, jesteś przeciwko mnie. Dobranoc.
Nie patrz na nią, nie patrz na nią, nie patrz... Spojrzał. I nie spodobało mu się to, co zobaczył w jej oczach.
Zmęczony jeszcze bardziej niż przed chwilą, wszedł wolno po schodach. Marzył tylko o szybkim prysznicu i ciepłym łóżku. Miał nadzieję, że Nathan i Olivier zmęczyli się na treningu i już śpią.
- No gdzie ty się włóczysz? - przywitał go od progu zachrypnięty głos Nathana. Zawsze tak brzmiał, kiedy palił. - Szukaj szybko sakiewki i przyłączaj się do nas.
- Czy wy jesteście normalni? Zresztą, po co pytam? - Zrezygnowany podszedł do okna i otwarł je na całą szerokość, żeby wywietrzyć pokój z dymu papierosowego. - Któryś z was oddaje mi dzisiaj swój zapasowy koc. I żebym się jutro nie potykał o puste butelki, jasne?
- Przecież nie pijemy – sprzeciwił się Olivier.
- Jeszcze.
Wyjął z kufra zimową piżamę i wszedł do łazienki. Dlaczego nie mógł urodzić się ten miesiąc później? Wtedy byłby dopiero na szóstym roku i mieszkałby w sąsiednim dormitorium, z innymi ludźmi.
- Poczekać na ciebie z rozdaniem? - Nathan bezceremonialnie wparował do łazienki.
- Pukać nie umiesz?!
- Spokojnie. Cycki ci chyba nagle nie urosły, więc nie masz się czego wstydzić.
- Wyjdź.
Oparł się o umywalkę czując, jak głowa pulsuje mu tępym bólem. Następnego dnia koniecznie musi wybrać się do Skrzydła Szpitalnego, jeśli nie chce całkiem się rozłożyć na święta.

***

Calvin tylko zerknął na wychodzącego z łazienki Nathana i wrócił do przeliczania pieniędzy, które właśnie wygrał od Oliviera.
- Trzeba będzie mu załatwić coś na to przeziębienie. Jak jest chory, jest nie do życia.
- To nie o to chodzi.
Weasley'owie popatrzyli po sobie.
- No nie mówcie, że nic nie wiedzieliście.
- O czym? - spytał Olivier.
- O Tiffany.
- A, Tiffany – Nathan machnął ręką. - Kto jeszcze o tym nie wiem?
- Na szczęście te dwie małe harpie nic nie wiedzą. O Alex i Leslie mówię – Olivier wywrócił oczami. - Dziękuję losowi za dwie starsze i rozsądne siostry.
Gryfoni wrócili do gry, ale kiedy tylko usłyszeli, że w łazience przestała lać się woda, zwinęli się z podłogi i weszli do łóżek. Bądź co bądź lubili Elliota i nie chcieli go denerwować. Olivier właśnie sprawdzał, czy na pewno odłożył swoją dopiero co odzyskaną miotłę na miejsce, kiedy Potter wszedł do pokoju. Rzucił okiem na leżące na jego łóżku trzy dodatkowe koce i uśmiechnął się. Tuż przed zaśnięciem stwierdził, że to jednak dobrze, że urodził się w grudniu a nie w styczniu. Norman na pewno by mu swojego koca nie oddał.
Kilka godzin później Olivier podniósł głowę z poduszki i popatrzył na śpiącego Nathana.
- Nathan – zawołał cicho kilka razy. W końcu wychylił się i potrząsnął lekko kuzynem. - Nathan.
- Co? - zaspany chłopak spojrzał w okno, sprawdzając porę dnia. - Co się dzieje?
- Wiesz, mam taki pomysł.
- Olivier, o trzeciej w nocy? Zwariowałeś?
- Poczekaj, aż usłyszysz co wymyśliłem. Chodź.
Olivier dziarsko wyskoczył z łóżka i wszedł do łazienki. Nathan popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Czy to naprawdę nie może poczekać do rana? - Wstał niechętnie i poszedł za kuzynem.
- Zamknij drzwi. Nie chcę, żeby Elliot albo Calvin usłyszeli.
Nathan delikatnie zamknął drzwi i oparł się o nie.
- Słucham – ziewnął rozdzierająco.
- To już siódmy rok w Hogwarcie, nasz ostatni. A więc, że tak powiem, to nasz ostatni dzwonek.
- Żeby wziąć się do nauki?
- Nie – Olivier spiorunował kuzyna wzrokiem. - Żeby zdobyć sławę. Anabelle była najmłodszą w historii szkoły kapitan, która zawsze prowadziła drużynę do zwycięstwa. Cornelia była chodzącym ideałem, który wygrał wszystkie możliwe konkursy. Nawet Hermionie Granger się to nie udało. A my co? Trochę pogramy sobie w drużynie, praktycznie za każdym razem przegrywamy..-
- Do czego zmierzasz, Olivier? Bo jeśli o mnie chodzi, to wolę spać niż słuchać, jakimi to ofiarami losu jesteśmy.
- Nie jesteśmy ofiarami losu – powiedział Olivier trochę zbyt głośno. Przez chwilę milczał, nasłuchując. - Mamy potencjał. Jesteśmy Weasley'ami. A kto jest zawsze w centrum wydarzeń?
- Potterowie.
- Nathan – jęknął blondyn. - Trochę więcej wiary w nas. Jesteśmy bohaterami, tylko jeszcze o tym nie wiemy. Sytuacja nas nie zmusiła, by dokonać wielkich rzeczy. Więc... - popatrzył wyczekująco.
- Mamy pecha i jednak zostaniemy ofiarami losu?
- Nie – syknął. - Musimy tę sytuację sprowokować. Odnajdziemy pokój wspólny Demelium*.
- Nathan wybuchnął śmiechem. Po chwili zorientował się, że kuzyn nie żartuje.
- Ty mówisz serio? - Olivier przytaknął. - Po co?
- Żeby go przeszukać. Wiesz, jakie niesamowite rzeczy można tam znaleźć? Przecież Hermiona zupełnie nic stamtąd nie wyniosła. Skarbiec dalej jest pełny.
- To szaleństwo. - Przez chwilę wpatrywał się w twarz kuzyna. - Wchodzę w to.
- Kto pierwszy znajdzie Pokój Wspólny Demelium, ten zostaje bohaterem.
Przegrany zostaje ofiarą losu.
- Nie dołuj się – Olivier klepnął kuzyna w plecy, wychodząc z łazienki. - Na pocieszenie zostanie ci odznaka kapitana drużyny. 



***



* Demelium - piąty dom w Hogwarcie, zamknięty kilka wieków temu. Wszyscy Demelijczycy, za używanie czarnej magii, zostali spaleni na stosach. Pokój wspólny Demelium pozostaje ukryty. W pierwszej części przypadkiem trafiła do niego Hermiona, później już nikt go nie znalazł. 

Rozdział napisany już strasznie dawno temu, poprawiany z milion razy, a i tak ciągle mi coś w nim nie pasuje. Ale ocenę zostawiam Wam.
Zakładka Bohaterowie już prawie uzupełniona. Brakuje mi jeszcze tylko dwóch uczniów i nowego pokolenia, które już skończyło Hogwart. Jakoś nie mogę zabrać się za poprawianie starych rozdziałów, dlatego jutro poszukam na komputerze streszczenia poprzednich części, które kiedyś napisałam, i dodam go do menu. Swoją drogą, chyba muszę to jakoś przeorganizować, bo niedługo menu zajmie mi całą długość monitora.


niedziela, 7 kwietnia 2013

Księga Losu - Prolog



- Witajcie, młodzi czarodzieje, w Hogwarcie – profesor Union uśmiechnęła się ciepło, omiatając wzrokiem Salę Wejściową i upewniając się, że żaden zbłąkany pierwszoroczniak nie czai się w cieniu bocznych korytarzy. - Dziś zaczyna się najwspanialsza przygoda w waszym życiu. Miejsce to ma długą i chwalebną historię, a teraz wy macie szansę mieć w niej swój udział. W ciągu najbliższych siedmiu lat będziecie tutaj spali, spożywali posiłki i zawierali przyjaźnie na całe życie. Ale przede wszystkim, będziecie zgłębiać tajemnice magii. Wykorzystajcie ten czas dobrze, bo nie będziecie mogli nigdy wrócić do tego momentu i zacząć wszystko od początku. Niech każda wasza decyzja będzie przemyślana, a każdy kolejny krok niech prowadzi was wzwyż. Za chwilę udacie się za mną do Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się Ceremonia Przydziału. Kiedy już każdy z was zostanie przydzielony do jednego z czterech domów Hogwartu, rozpocznie się uczta. Pilnujcie swoich prefektów. Oni zaprowadzą was po posiłku do pokoi wspólnych waszych domów, a w najbliższych tygodniach będą wam nieustannie służyć pomocą. To samo dotyczy nauczycieli. Możecie zwracać się do nas z każdym problemem czy pytaniem. A teraz, moi drodzy, ustawcie się w równym rzędzie, i chodźcie za mną.
Maude uśmiechnęła się szeroko i uniosła dumnie głowę, odrzucając do tyłu swoje bujne blond loki. Jako jedyna z grupki zgromadzonych jedenastolatków, nie bała się tego, co czekało na nią za wysokimi drzwiami Wielkiej Sali. Była Weasley i wiedziała, że do jakiegokolwiek domu nie trafi, nikt nie będzie miał o to do niej pretensji. Rodzice zawsze będą z niej dumni, a ona z całych sił będzie starała się być najlepszą. A jej rodzeństwo na pewno jej w tym pomoże.
Drzwi Wielkiej Sali nawet nie zaskrzypiały, kiedy profesor Union machnęła różdżką, a rzeźbione odrzwia zaczęły się rozsuwać. Dopiero kiedy z cichym stukotem uderzyły o ścianę, siedzący przy czterech długich stołach uczniowie zdali sobie sprawę, że zaczyna się Ceremonia Przydziału. Ucichły wszystkie rozmowy, a wielu z Hogwartczyków zaczęło w grupce pierwszoroczniaków wypatrywać swojego młodszego rodzeństwa.
Maude szybko rozejrzała się po Wielkiej Sali. Chociaż odkąd sięgała pamięcią, stale męczyła swoją rodzinę o opowieści o Hogwarcie, nic nie mogło przygotować jej na ten widok. Czuła się niesamowicie mała wśród wysokich kamiennych ścian, z wiszącymi na nich kobiercami i obrazami, oraz pod zaczarowanym sklepieniem, którego piękna nie oddawał żaden z przeczytanych czy usłyszanych przez nią opisów. Chciwie chłonęła wzrokiem wszystkie otaczające ją cuda, czując, jak uśmiech na jej twarzy robi się coraz szerszy i szerszy.
Profesor Union przeprowadziła ich przez całą Wielką Salę, aż zatrzymali się naprzeciwko stołu nauczycielskiego, stojącego na podwyższeniu. Na honorowym miejscu znajdował się niski drewniany stołek, a na nim wyświechtana tiara, której pierwotny kolor dawno już przestał być rozpoznawalny. Młoda Weasley zauważyła, że stojąca obok niej dziewczyna krzywi się na widok nakrycia głowy, zupełnie, jakby nigdy wcześniej nie słyszała o tym, ile lat ma Tiara Przydziału.
- Teraz zacznę wyczytywać was z listy. Kiedy usłyszycie swoje imię i nazwisko, podejdźcie do stołka, a profesor Xintry nałoży wam na głowę Tiarę. Jako pierwszą zapraszam Bee Mary.
Maude starała się zapamiętywać twarze i należące do nich imiona, szybko jednak się pogubiła. Kiedy profesor Union przeszła do nazwisk na literę „m”, dziewczyna zaczęła się niecierpliwić. Wychyliła się zza stojącego przed nią chłopca i popatrzyła na stojący najbliżej niej stół Krukonów. Wśród siedzących przy nim wychowanków Ravenclawu dostrzegła wpatrzoną w nią Irmę. Siostra uśmiechnęła się do niej i pokazała, że trzyma za nią kciuki. Siedząca obok niej blondynka pomachała do niej, jakby przywoływała ją do ich stołu.
- Będziesz w Ravenclaw? - spytała stojąca obok niej dziewczyna, o wielkich, zielonych oczach.
- Skąd mam wiedzieć? - odwarknęła Maude. Nie miała ochoty tłumaczyć teraz, że to kompletna głupota i niepotrzebny stres myśleć o tym, do którego domu się dostanie, nim jeszcze w ogóle znajdzie się w Hogwarcie. Dla niej nie było żadnej różnicy.
- Ja na pewno będę w Gryffindorze. Muszę być w Gryffindorze – kontynuowała szeptem niezrażona zielonooka. - Moja siostra jest w Gryffindorze, na trzecim roku. Zresztą, cała moja rodzina była gryfonami. A twoja to Krukoni?
- Mój brat jest w Gryffindorze.
Maude spojrzała na stojący pod ścianą stół, szukając znajomych twarzy. Znalezienie ich nie trwało długo, ponieważ większość Weasleyów i wszyscy Potterowie byli w Gryffindorze. Dziewczynie przemknęło przez głowę, że dobrze byłoby być z nimi. No i był tam Nathan. Jego było łatwiej zmanipulować niż Irmę.
- Reed Amanda.
Zielonooka prawie podbiegła do stołka. Maude wpatrywała się uważnie w pojawiający się na jej twarzy szeroki uśmiech i dłonie zaciskające się w pięści.
- Gryffindor – mruknęła pod nosem.
- Gryffindor! - krzyknęła Tiara, a uradowana Amanda zeskoczyła ze stołka i uszyła w kierunku wiwatującego stołu Gryfonów.
Maude pomyślała, że teraz chyba jednak wolałaby dostać się do Ravenclaw. Panna Reed nie wywarła na niej zbyt dobrego wrażenia podczas podróży do Hogwartu. Wydawała się pochodzić ze starej epoki, a jej sposób myślenia niezwykle irytował Weasley, która wychowana została bez charakterystycznych dla starych rodów czarodziei zasad. Stereotypowe myślenie było jej zupełnie obce, a wszelkie jego przejawy wywoływały w niej złość. Dlatego też wolała nie dzielić dormitorium z dziewczyną, która „musi być w Gryffindorze, bo jej rodzina tam była”.
- Weasley Maude.
Przy stole gryfonów rozległy się głośne gwizdy i pokrzykiwania. To Leslie i Elvira dodawały jej otuchy. Blondynka uśmiechnęła się lekko czując, że zaczyna się denerwować. Na trzęsących się nogach podeszła do stołka i pozwoliła profesor Xintry włożyć sobie na głowę Tiarę przydziału.
Zachłysnęła się powietrzem, kiedy w jej głowie rozległ się cichy głosik. Wiedziała, oczywiście, że Tiara ma w zwyczaju zwracać się do uczniów w ten sposób, było to jednak tak dziwne uczucie, że nie mogła się nie wzdrygnąć.
- Hm, co my tu mamy? W głowie mnóstwo pomysłów, w sercu odwaga i dużo współczucia. Jest też upór i mnóstwo dumy. Gdzie byś się tu najlepiej sprawdziła? Slytherin? Nie... Masz za gorące serce. Ravenclaw? Co powiesz na dom Roweny? Nie. - Maude wstrzymała na chwilę oddech. - Gryffindor!
Dumna jak paw ruszyła w kierunku stołu swojego domu. Jestem gryfonką, jestem gryfonką, jestem gryfonką – nuciła w myślach. Z rozmachem odrzuciła szatę, kiedy siadała na ławce obok brata.
- Gratulację, mała – uściskał ją Nathan. - Trafiłaś do najbardziej elitarnego domu w Hogwarcie.
Weasley rozejrzała się po otaczających ją twarzach. Była tu prawie cała jej rodzina. Oprócz Irmy tylko dwoje z Weasley'ów nie trafiło do Gryffindoru. A teraz ona też tu była, w Hogwarcie.
- Teraz to dopiero będzie zabawa – mruknęła sama do siebie, sięgając po dzban soku dyniowego.

                                        


                                                                            ***


Witam serdecznie na moim nowym blogu. Jak widać, jest to opowiadanie potterowskie, a akcja toczy się w czasach, które większość nazywa czasami "nowego pokolenia". Moi bohaterowie jak najbardziej należą do nowego pokolenia, nie są to jednak postaci opisane w ostatnim rozdziale Insygniów Śmierci przez panią Rowling. Księga Losu jest kontynuacją opowiadania, które pisałam kiedyś na onecie. Akcja pierwszej części rozpoczęła się, kiedy Harry Potter zaczynał piąty rok nauki, natomiast druga część skończyła się, hm... trzy lub cztery lata po zakończeniu przez niego Hogwartu. Wydarzenia opisane w tomach V, VI i VII nie miały więc w mojej historii miejsca, dlatego też u mnie wciąż żyją osoby, które zginęły w książce, natomiast nie ma tych, które zabić postanowiłam tylko ja.
Niebawem na blogu pojawi się drzewo genealogiczne oraz zakładka Bohaterowie, żeby już nikt się nie gubił. Będzie też streszczenie poprzednich dwóch części, które, swoją drogą, planuję poprawić (a początkowe rozdziały napisać od nowa) i opublikować tutaj. Streszczenie to pomoże Wam zrozumieć czym jest Demelium i jak doszło do tego, że niektórych postaci, w wielu opowiadaniach odgrywających główne role, w mojej obsadzie już nie ma.
To chyba tyle z informacji wstępnych. Nigdy nie byłam zbyt dobra w takich dopiskach pod rozdziałami. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam i przekonałam Was, że nieznajomość poprzednich dwóch części nie przeszkodzi Wam w zrozumieniu Księgi Losu.