To był
naprawdę już jeden z ostatnich takich ciepłych dni w roku. Bez
deszczu, bez mroźnego wiatru, za to z jasnym słońcem i białymi
obłoczkami, wolno sunącymi po niebie. Na Hogwarckich błoniach
leżały sterty niezgrabionych liści, którymi obrzucali się
spacerujący uczniowie. A takich było naprawdę wielu. Tej pogody
nikt nie chciał zmarnować, zostając w zimnych murach zamku.
Alexandra cieszyła
się, że dzisiaj to drużyna Gryffindoru miała zarezerwowane
boisko. Strugi deszczu zalewające oczy potrafiły obrzydzić nawet
tak cudowne zajęcie jak latanie. Już nie mogła się doczekać,
kiedy Nathan da w końcu znak i będzie mogła oderwać się od
ziemi.
Wreszcie na boisku
pojawił się jeden z ich pałkarzy. Miał smętną minę i ciągnął
za sobą jakąś starą miotłę.
- Co to jest,
Olivier? - spytała Elvira, patrząc z niechęcią na wysłużoną
miotłę.
- Miotła, nie
widać? - odpowiedział jej urażony gryfon. - Możemy zaczynać?
- Chwila. Ty nie
masz zamiaru chyba na tym latać?
- Możesz dać mi,
Elviro, spokój? Tak, mam zamiar.- Nie dokończył, bo zagłuszył go
śmiech Nathana.
Chłopak zgiął się
w pół i śmiał głośno. Zdziwieni członkowie drużyny patrzyli
to na niego to na Oliviera. Szczerze mówiąc, to mieli już dość
ich wygłupów. Przyszli tu z zamiarem ostrego trenowania przez
meczem. Meczem, który po prostu musieli wygrać.
Nathan w końcu
opanował się i udał, że ociera łzy śmiechu. Chwycił w dłoń
swój najnowszy model miotły i przygotował się do startu.
- To po prostu
piękne – powiedział, ostatni raz patrząc na kuzyna. - Zaczynamy!
- krzyknął i wzbił się w powietrze.
Dilshad wypuściła
tłuczki i znicza, a następnie rzuciła w stronę jednego ze
ścigających kafla. Gracze zajęli swoje pozycje i zaczęli
trenować. Nathan, okrążając boisko w poszukiwaniu znicza, podawał
im instrukcje oraz nazwy kolejnych zagrań, które mieli przećwiczyć.
Alex musiała
przyznać, że był naprawdę dobrym kapitanem. Wydawał się mieć
oczy dookoła głowy. Widział każdy nawet najdrobniejszy błąd czy
naruszenie zasad, pierwszy wypatrywał znicza, i prawie nigdy nie
obrywał tłuczkiem. Ale co się dziwić? Płynęła w nim krew
Weasley'ów. A nie od dziś wiadomo, że wszyscy Weasley'e są
mistrzami quidditcha.
Nagle tuż obok jej
twarzy mignął tłuczek. Gdyby jej miotła nie była tak zwrotna,
miałaby teraz złamany nos.
- Co to miało być?!
- wydarła się, unieruchamiając miotłę. - Mamy w drużynie
pałkarzy czy nie? Który przepuścił tego tłuczka?!
Jedno spojrzenie na
prawo i już wiedziała, czyja to była wina.
- Co jest kuzynku,
zapomniałeś jak się lata? - krzyknął Nathan, pochylając się ze
śmiechu nad miotłą.
Olivier miał
ogromne trudności z zapanowaniem nad swoją miotłą. Drżała i
podskakiwała, skręcała w najmniej odpowiednim momencie i na
dodatek niebezpiecznie się przechylała. Dziewczyna zaczęła się
zastanawiać, cóż to za nowe wariactwo wymyślili jej kuzyni. Byli
istnym utrapieniem swoich rodziców. Chociaż, jak Alex podejrzewała
już od dawna, wujek Fred był z Nathana dumny, że taki jest do
niego podobny. Dla niech wyrażenie „zbyt niebezpieczne” nie
istniało.
Tak samo zresztą
jak „zbyt głupie”.
Kiedy pięć minut
później Connie o mało nie spadła na ziemię, bo tłuczek uderzył
w jej miotłę, Alex zobaczyła, jak jej wściekła siostra
bliźniaczka opuszcza swoje miejsce przy słupkach bramkowych.
- Na ziemię, już!
- krzyknęła Leslie i zaczęła lądować.
- Hej, dlaczego
wydajesz takie polecenia? Nie jesteś kapitanem!
Nikt jednak nie
zwracał uwagi na Nathana. Po kolei wylądowali na ziemi, z
wściekłością patrząc na Weasleyów.
- Nie uważacie, że
to już lekka przesada? To jest niebezpieczne już nie tylko dla
Oliviera ale i dla nas! Odbiłeś dzisiaj chociaż jednego tłuczka?
- Oczywiście, że
tak..-
- Daj spokój –
przerwał mu na nagle Norman. - Prawie ci go do ręki włożyłem.
Nawet pałki nie potrzebowałeś, żeby go odbić.
Gryfoni zmierzyli
się spojrzeniami. Norman nie znosił Nathana, Oliviera i Elviry. W
ogóle nie znosił Weasley'ów. Uważał ich za zadufanych w sobie,
faworyzowanych przez nauczycieli. Nie przejmowali się zasadami ani
innymi ludźmi. - W tym twoim Hastings może jesteś bohaterem, ale
tutaj znaczysz tylko tyle, ile uda ci się z siebie dać podczas
egzaminów i meczu.
Blondyn zamrugał
zdziwiony atakiem. Nie był przyzwyczajony, żeby ktoś tak do niego
mówił. A już na pewno nie młodszy od niego, gorzej latający i na
dodatek pochodzący z rodziny mugoli Roth.
- Jesteście po
prostu żałośni. Gdyby nie wasi ojcowie, nigdy nie dostalibyście
się do drużyny – to mówiąc, zdjął rękawice i ruszył w
kierunku zamku.
Reszta drużyny
popatrzyła po sobie niepewnie. Ich też denerwowało niekiedy
zachowanie Weasley'ów, ale mimo wszystko każdy widział, że byli
oni dobrymi graczami.
- Ok, kontynuujemy
bez tłuczków – powiedział niepewnie Nathan. - Dilshad,
wypuszczaj znicza i kafla.
- Bez tłuczków to
nie ma sensu. Zresztą, straciłam ochotę na trening – mruknęła
Leslie. - Olivier, gdzie jest twoje miotła?
Chłopak wzruszył
ramionami, patrząc w bok.
Myślałem, że
weźmiesz coś porządniejszego. Gdybym wiedział, że przyjdziesz na
trening z tym czymś, dałbym ci którąś ze swoich starych mioteł
– powiedział Nathan.
- Oczywiście, można
było się domyślić – westchnęła Elvira. - Znowu przegrałeś
miotłę w karty?
- Odegram się. Na
następny trening to Nathan przyjdzie z tym – spojrzał z odrazą
na trzymaną w ręku miotłę.
Wszystkie trzy
ścigające zgodnie jęknęły i uśmiechnęły się. Na boisku byli
jak rodzina. Mogli popełniać błędy, czasem robić sobie
złośliwości, ale na koniec zawsze się godzili i razem świętowali
zwycięstwa. Nie potrzebowali nawet się przepraszać. Po prostu,
kiedy jedno z nich stwierdzało, że ma dość niezgody, zaczynało
żartować, a inni od razu się przyłączali.
Wszyscy, tylko nie
Norman. Nawet na boisku, gdzie drużyna stanowiła jedność, nie
potrafił zapomnieć o swojej niechęci do Weasley'ów.
- Ty z nim
porozmawiasz czy ja? - spytała siostrę szeptem Leslie.
- Ja –
odpowiedziała Alex. - Robimy razem projekt na zielarstwo dzisiaj
wieczorem. Przynajmniej będę miała pewność, że za szybko nie
ucieknie. To nie w jego stylu nie skończyć pracy domowej co
najmniej tydzień przed ostatecznym terminem.
***
Wysoko na trybunach
nie słychać było rozmowy toczącej się między graczami. Elliot
był nawet za to wdzięczny. Kompletnie nie interesowały go spory
Normana i Nathana. Przez cztery lata był w drużynie ścigającym,
dość już się napatrzył i nasłuchał.
- Dlaczego on go
jeszcze nie wywalił z drużyny? Przecież Roth w ogóle tam nie
pasuje – myślał na głos towarzyszący Elliotowi Calvin. - To
kujon. A kujony nie powinny być w drużynie.
- Ja też jestem
kujonem. A byłem w drużynie.
- Ale ty jesteś
Potter, to co innego.
Elliot uśmiechnął
się i kichnął. Ze złością zasunął wyżej zamek kurtki. Odkąd
wrócił po wakacjach do szkoły pił paskudne eliksiry swojej matki,
jako jedyny z rodzeństwa, żeby nie zachorować. I co?
Jako jedyny z
rodzeństwa był chory.
- Nie żal ci? -
spytał nagle Calvin.
- Nie.
- A tam, na pewno ci
żal, tylko nie chcesz się przyznać bo ci teraz głupio. Oddać
odznakę kapitana! Trzeba być naprawdę szalonym, żeby zrobić coś
takiego.
- Nigdy nie lubiłem
quidditcha, wiesz o tym.
Elliot był już
znudzony powtarzaniem ciągle jednego i tego samego. Może powinien
napisać specjalną kartkę okolicznościową pod tytułem „Z
okazji podjęcia najlepszej decyzji w życiu” i wręczać ją
każdemu, kto tylko zacznie mówić o quidditchu? Bo wszystkie
rozmowy o grze kończyły się w tym roku szkolnym tak samo: „co
też odbiło temu odludkowi, Potterowi, że oddał odznakę
kapitana?”
- Tak, wiem. Po
prostu... to jest coś o czym marzy każdy chłopak w Hogwarcie.
Miejsce w drużynie, piękna dziewczyna … - rozmarzył się Calvin.
Elliot zaśmiał się
i klepnął go w ramię.
- Zbieraj się,
koniec treningu. Nie ma na co patrzyć.
- Jak to nie ma? –
uśmiechnięty blondyn wpatrywał się w boisko. Elliot na ten widok
przewrócił oczami i zaczął schodzić z trybun.
Odkąd pamiętał
Calvin była zakochany w jego siostrach. Problem polegał jednak na
tym, że i Alexandra i Leslie za bardzo go onieśmielały, żeby
wreszcie zdecydował się na jakiś ruch. Poza tym, dziewczyny zawsze
traktowały go jak najlepszego przyjaciela brata. A więc... prawie
jak brata.
***
Drzwi trzasnęły za
wychodzącą z łazienki drugoklasistką. Stojąca przy środkowej
umywalce Harriet dokończyła malować usta i schowała błyszczyk do
torby. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze i odwróciła się
do stojących za nią przyjaciółek.
- Dziewczęta, od
dziś możecie nazywać mnie Mistrzynią Harriet – uśmiechnęła
się triumfalnie na widok min dwóch Ślizgonek.
- Masz? - spytała
szeptem brunetka, postępując krok do przodu.
- Mam. To –
Harriet wyciągnęła z torby starannie złożony arkusik papieru –
jest przepis na twoje przyszłe szczęście.
- Charisma pisnęła
i uściskała przyjaciółkę.
- Pokaż – Kara
przejęła kartkę i zaczęła czytać. - Jesteś pewna, że
zadziała?
- Oczywiście, że
tak. Masz jakieś wątpliwości co do moich umiejętności? - Harriet
założyła ręce i popatrzyła przez chwilę wyzywająco.
- Kiedy to zrobimy?
- spytała Charisma.
- Musimy poczekać –
odpowiedziała jej Kara. - Trzeba wybrać idealny moment.
- Trzeba to też
zgrać z gwiazdami – dodała Weasley. - Zaklęcie bazuje na
trzeciej formule nordyckiej i ulegnie powieleniu, jeśli zastosujemy
je według zasady Gorgona.
- Czyli kiedy?
- Spokojnie,
kochaniutka – Harriet objęła przyjaciółkę ramieniem. - On już
niedługo będzie twój.
***
- Nie możesz tak
zrobić! - zdenerwowała się Wendy. - To wbrew zasadom.
- Nieprawda.
Wygrałam – Tiffany z uśmiechem odchyliła się na oparcie fotela.
- Pogódź się z tym, w szachach czarodziejów jestem o niebo lepsza
od ciebie.
- A ja dalej
twierdzę, że oszukiwałaś. Ten ostatni ruch jest niedozwolony.
- Oszukuj się
dalej. Gramy jeszcze raz?
- Tak.
Przez dziurę za
portretem Grubej Damy przeszli Olivier i Nathan oraz bliźniaczki
Potter. Wendy pomyślała, że skończyło się przyjemne, ciche
popołudnie. Czasami naprawdę zazdrościła swojemu bratu tego, że
trafił do Ravenclaw. Tam przynajmniej nie roiło się od ich
rodziny, która była głośna, natrętna i wiecznie czegoś
potrzebowała.
Dziewczyny zaczęły
rozstawiać pionki na planszy, kiedy na kanapę, na której siedziała
Wendy, zwalił się Nathan, rzucając swoją miotłę na podłogę.
- Chętnie popatrzę,
jak Tiffany cię pokonuję.
- Lubisz to, prawda?
Patrzeć, jak twoja rodzina przegrywa – burknął Olivier,
przechodząc obok, nie omieszkawszy zawadzić kuzyna torbą.
- Uwielbiam to –
Nathan wyszczerzył do niego zęby, próbując mu oddać. Ale gryfon
już był na schodach, prowadzących do dormitoriów męskich. -
Gracie?
- Musisz być takim
dupkiem? - spytała Wendy i jęknęła, kiedy Tiffany zbiła jej
pierwszą figurę.
- Ktoś musi –
wzruszył ramionami. - Elliot już wrócił?
- Nie widziałam go.
Nie rozpraszaj mnie.
Po chwili do Pokoju
Wspólnego zeszły Alex i Leslie, taszcząc ze sobą stosy książek
i zwoje pergaminów. Rozłożyły to wszystko na dywanie przed
kominkiem i usiadły plecami do ognia. Kiedy tak siedziały obok
siebie, w ciepłym świetle jakie dawał ogień i kilka lamp,
wyglądały niemal identycznie. Miały tej samej długości proste,
czarne włosy, wielkie, brązowe oczy i takie same uśmiechy. W
czasie tych krótkich chwil, kiedy się nie kłóciły, naprawdę
widać było, że są bliźniaczkami.
Ale później
przychodziła kolejna awantura i znowu ciskały w siebie gromami, w
spektakularny sposób dręcząc się nawzajem i robiąc sobie
świństwa.
Leslie poczuła, że
ktoś się jej przygląda, i podniosła głowę znad książki do
transmutacji.
- Nathan, nie masz
nic do roboty?
- Nie –
odpowiedział zadowolony z siebie chłopak.
- Nie gap się na
mnie. No przestań!
- Szach i mat –
powiedziała nagle Tiffany. - Niesamowite. Jeszcze nigdy nie
pokonałam nikogo tak szybko. Dzięki Nathan, przynosisz mi
szczęście.
- Polecam się na
przyszłość. Wendy, nie patrz na mnie jak bazyliszek bo jeszcze
pomyślę, że mnie nie lubisz. Dobra, rozumiem – schylił się po
leżącą na podłodze miotłę i wstał z kanapy. - Idę pownerwiać
Oliviera. Dobranoc.
***
- Spójrz, kto gra z
twoją kuzynką w szachy – mruknął Calvin, kiedy on i Elliot
weszli do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Potter wpatrzył się w
dywan i z opuszczoną głową ruszył w kierunku dormitorium. Tylko
tego mu jeszcze brakowało.
Nie dość, że
właśnie został złapany przez nauczyciela na włóczeniu się poza
zamkiem, co dla niego, prefekta, było po prostu ujmą na honorze,
męczył go ból głowy i katar, to jeszcze musiał natknąć się na
Tiffany.
Modlił się w
duchu, żeby nie zobaczyła jak okropnie wyglądał z czerwonym,
cieknącym nosem i umazaną błotem kurtką (Calvin przewrócił go w
stertę liści, kiedy zauważył zbliżającego się nauczyciela).
Już był prawie przy chodach, kiedy rozległ się krzyk jego
siostry.
- Eeeeeelliot!
Wszyscy znajdujący
się w Pokoju Wspólnym uczniowie podnieśli głowy i popatrzyli na
niego. Elliot spojrzał w kierunku kominka i jako pierwsze napotkał
fiołkowe oczy Tiffany. Jęknął w duchu kiedy zobaczył, że
wygląda równie idealnie jak zwykle. Może gdyby choć raz miała na
sobie poplamioną bluzkę albo niestaranną fryzurę, łatwiej byłoby
mu się do niej odezwać.
Calvin tylko rzucił
mu roześmiane spojrzenie i zniknął na schodach. Potter podszedł
do swoich sióstr, które po półgodzinie nauki nie siedziały, ale
już leżały na dywanie.
- Czego chcesz,
Leslie?
- Ej, może trochę
milej? W końcu jestem twoją siostrą.
- Les, głowa mnie
boli. Mów szybko o co chodzi.
- Dostałeś dzisiaj
list od rodziców. Co w nim było? - spytała dziewczyna, składając
książki.
- A co miało być?
- spytał podejrzliwie Elliot.
- Znaczy się, że
nic nie było – powiedziała do siostry Alex. - Bo gdyby było,
toby od razu wiedział.
- Jest jakaś logika
w tym, co mówisz.
Elliot westchnął
zrezygnowany i podniósł się z kanapy, na której przysiadł na
chwilę.
- Nie wiem i nie
chcę wiedzieć, co tym razem zrobiłyście. Ale, powtarzam po raz
kolejny, jak się wpakujecie w kłopoty..-
- ...nie liczcie na
moją pomoc – dokończyły zgodnie Alex, Leslie i Wendy.
- Miło wiedzieć,
że i ty, Wendy, jesteś przeciwko mnie. Dobranoc.
Nie patrz na nią,
nie patrz na nią, nie patrz... Spojrzał. I nie spodobało mu się
to, co zobaczył w jej oczach.
Zmęczony jeszcze
bardziej niż przed chwilą, wszedł wolno po schodach. Marzył tylko
o szybkim prysznicu i ciepłym łóżku. Miał nadzieję, że Nathan
i Olivier zmęczyli się na treningu i już śpią.
- No gdzie ty się
włóczysz? - przywitał go od progu zachrypnięty głos Nathana.
Zawsze tak brzmiał, kiedy palił. - Szukaj szybko sakiewki i
przyłączaj się do nas.
- Czy wy jesteście
normalni? Zresztą, po co pytam? - Zrezygnowany podszedł do okna i
otwarł je na całą szerokość, żeby wywietrzyć pokój z dymu
papierosowego. - Któryś z was oddaje mi dzisiaj swój zapasowy koc.
I żebym się jutro nie potykał o puste butelki, jasne?
- Przecież nie
pijemy – sprzeciwił się Olivier.
- Jeszcze.
Wyjął z kufra
zimową piżamę i wszedł do łazienki. Dlaczego nie mógł urodzić
się ten miesiąc później? Wtedy byłby dopiero na szóstym roku i
mieszkałby w sąsiednim dormitorium, z innymi ludźmi.
- Poczekać na
ciebie z rozdaniem? - Nathan bezceremonialnie wparował do łazienki.
- Pukać nie
umiesz?!
- Spokojnie. Cycki
ci chyba nagle nie urosły, więc nie masz się czego wstydzić.
- Wyjdź.
Oparł się o
umywalkę czując, jak głowa pulsuje mu tępym bólem. Następnego
dnia koniecznie musi wybrać się do Skrzydła Szpitalnego, jeśli
nie chce całkiem się rozłożyć na święta.
***
Calvin tylko zerknął
na wychodzącego z łazienki Nathana i wrócił do przeliczania
pieniędzy, które właśnie wygrał od Oliviera.
- Trzeba będzie mu
załatwić coś na to przeziębienie. Jak jest chory, jest nie do
życia.
- To nie o to
chodzi.
Weasley'owie
popatrzyli po sobie.
- No nie mówcie, że
nic nie wiedzieliście.
- O czym? - spytał
Olivier.
- O Tiffany.
- A, Tiffany –
Nathan machnął ręką. - Kto jeszcze o tym nie wiem?
- Na szczęście te
dwie małe harpie nic nie wiedzą. O Alex i Leslie mówię –
Olivier wywrócił oczami. - Dziękuję losowi za dwie starsze i
rozsądne siostry.
Gryfoni wrócili do
gry, ale kiedy tylko usłyszeli, że w łazience przestała lać się
woda, zwinęli się z podłogi i weszli do łóżek. Bądź co bądź
lubili Elliota i nie chcieli go denerwować. Olivier właśnie
sprawdzał, czy na pewno odłożył swoją dopiero co odzyskaną
miotłę na miejsce, kiedy Potter wszedł do pokoju. Rzucił okiem na
leżące na jego łóżku trzy dodatkowe koce i uśmiechnął się.
Tuż przed zaśnięciem stwierdził, że to jednak dobrze, że
urodził się w grudniu a nie w styczniu. Norman na pewno by mu
swojego koca nie oddał.
Kilka godzin później
Olivier podniósł głowę z poduszki i popatrzył na śpiącego
Nathana.
- Nathan – zawołał
cicho kilka razy. W końcu wychylił się i potrząsnął lekko
kuzynem. - Nathan.
- Co? - zaspany
chłopak spojrzał w okno, sprawdzając porę dnia. - Co się dzieje?
- Wiesz, mam taki
pomysł.
- Olivier, o
trzeciej w nocy? Zwariowałeś?
- Poczekaj, aż
usłyszysz co wymyśliłem. Chodź.
Olivier dziarsko
wyskoczył z łóżka i wszedł do łazienki. Nathan popatrzył na
niego z niedowierzaniem.
- Czy to naprawdę
nie może poczekać do rana? - Wstał niechętnie i poszedł za
kuzynem.
- Zamknij drzwi. Nie
chcę, żeby Elliot albo Calvin usłyszeli.
Nathan delikatnie
zamknął drzwi i oparł się o nie.
- Słucham –
ziewnął rozdzierająco.
- To już siódmy
rok w Hogwarcie, nasz ostatni. A więc, że tak powiem, to nasz
ostatni dzwonek.
- Żeby wziąć się
do nauki?
- Nie – Olivier
spiorunował kuzyna wzrokiem. - Żeby zdobyć sławę. Anabelle była
najmłodszą w historii szkoły kapitan, która zawsze prowadziła
drużynę do zwycięstwa. Cornelia była chodzącym ideałem, który
wygrał wszystkie możliwe konkursy. Nawet Hermionie Granger się to
nie udało. A my co? Trochę pogramy sobie w drużynie, praktycznie
za każdym razem przegrywamy..-
- Do czego
zmierzasz, Olivier? Bo jeśli o mnie chodzi, to wolę spać niż
słuchać, jakimi to ofiarami losu jesteśmy.
- Nie jesteśmy
ofiarami losu – powiedział Olivier trochę zbyt głośno. Przez
chwilę milczał, nasłuchując. - Mamy potencjał. Jesteśmy
Weasley'ami. A kto jest zawsze w centrum wydarzeń?
- Potterowie.
- Nathan – jęknął
blondyn. - Trochę więcej wiary w nas. Jesteśmy bohaterami, tylko
jeszcze o tym nie wiemy. Sytuacja nas nie zmusiła, by dokonać
wielkich rzeczy. Więc... - popatrzył wyczekująco.
- Mamy pecha i
jednak zostaniemy ofiarami losu?
- Nie – syknął.
- Musimy tę sytuację sprowokować. Odnajdziemy pokój wspólny
Demelium*.
- Nathan wybuchnął
śmiechem. Po chwili zorientował się, że kuzyn nie żartuje.
- Ty mówisz serio?
- Olivier przytaknął. - Po co?
- Żeby go
przeszukać. Wiesz, jakie niesamowite rzeczy można tam znaleźć?
Przecież Hermiona zupełnie nic stamtąd nie wyniosła. Skarbiec
dalej jest pełny.
- To szaleństwo. -
Przez chwilę wpatrywał się w twarz kuzyna. - Wchodzę w to.
- Kto pierwszy
znajdzie Pokój Wspólny Demelium, ten zostaje bohaterem.
Przegrany zostaje
ofiarą losu.
- Nie dołuj się –
Olivier klepnął kuzyna w plecy, wychodząc z łazienki. - Na
pocieszenie zostanie ci odznaka kapitana drużyny.
***
* Demelium - piąty dom w Hogwarcie, zamknięty kilka wieków temu. Wszyscy Demelijczycy, za używanie czarnej magii, zostali spaleni na stosach. Pokój wspólny Demelium pozostaje ukryty. W pierwszej części przypadkiem trafiła do niego Hermiona, później już nikt go nie znalazł.
Rozdział napisany już strasznie dawno temu, poprawiany z milion razy, a i tak ciągle mi coś w nim nie pasuje. Ale ocenę zostawiam Wam.
Zakładka Bohaterowie już prawie uzupełniona. Brakuje mi jeszcze tylko dwóch uczniów i nowego pokolenia, które już skończyło Hogwart. Jakoś nie mogę zabrać się za poprawianie starych rozdziałów, dlatego jutro poszukam na komputerze streszczenia poprzednich części, które kiedyś napisałam, i dodam go do menu. Swoją drogą, chyba muszę to jakoś przeorganizować, bo niedługo menu zajmie mi całą długość monitora.
Świetnie :P
OdpowiedzUsuńZajrzałam do Twoich bohaterów i... wow. Jak Ci się chciało to wszystko uzupełniać, dziewczyno? :D
Czekam na kolejną notkę :3
Oczywiście, od razu po Twoim komentarzu na moim blogu, za który swoją drogą dziękuję, weszłam do Ciebie, ciekawa, co piszesz. W sumie miałam już wyłączać komputer i iść spać, bo miałam ciężki dzień, ale kiedy tylko zajrzałam do zakładki z bohaterami, wiedziałam, że muszę przeczytać to, co dotychczas napisałaś. Swoją drogą, jak Ci się udaje ogarnąć taką ilość bohaterów? ;D.
OdpowiedzUsuńW ogóle, masz bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie i zastanawiam się, dlaczego wcześniej do Ciebie nie wpadłam, kiedy pisałaś jeszcze tamtą starą historię.
W każdym razie, rozdział 1 bardzo mnie zainteresował, a i przyjemnie mi się go czytało, bo został napisany lekkim stylem. Ciekawie przedstawiasz postacie i potrafisz ich wyróżnić, tj. pokazać ich osobowość, dzięki czemu nikt nie jest taki sam. Chociaż, muszę się przyznać, że w pewnych momentach gubiłam się w bohaterach, ale to było tylko na początku. Jestem pewna, że po kilku rozdziałach poznam ich na tyle, żeby się nie gubić ;).
Demelium - kiedy przeczytałam dopisek na samym końcu, przez chwilę coś mi się rozjaśniło w głowie i na poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno kiedyś nie wpadłam na Twoją historię.
Podoba mi się ten pomysł z piątym domem i jestem ciekawa, co wyniknie z pomysłu Oliviera. Wgl, skoro już jesteśmy przy nim - lubię go, tak samo jak Nathana - przypominają mi Freda i Georga ^^.
Pozdrawiam ;)