wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 1


To był naprawdę już jeden z ostatnich takich ciepłych dni w roku. Bez deszczu, bez mroźnego wiatru, za to z jasnym słońcem i białymi obłoczkami, wolno sunącymi po niebie. Na Hogwarckich błoniach leżały sterty niezgrabionych liści, którymi obrzucali się spacerujący uczniowie. A takich było naprawdę wielu. Tej pogody nikt nie chciał zmarnować, zostając w zimnych murach zamku.
Alexandra cieszyła się, że dzisiaj to drużyna Gryffindoru miała zarezerwowane boisko. Strugi deszczu zalewające oczy potrafiły obrzydzić nawet tak cudowne zajęcie jak latanie. Już nie mogła się doczekać, kiedy Nathan da w końcu znak i będzie mogła oderwać się od ziemi.
Wreszcie na boisku pojawił się jeden z ich pałkarzy. Miał smętną minę i ciągnął za sobą jakąś starą miotłę.
- Co to jest, Olivier? - spytała Elvira, patrząc z niechęcią na wysłużoną miotłę.
- Miotła, nie widać? - odpowiedział jej urażony gryfon. - Możemy zaczynać?
- Chwila. Ty nie masz zamiaru chyba na tym latać?
- Możesz dać mi, Elviro, spokój? Tak, mam zamiar.- Nie dokończył, bo zagłuszył go śmiech Nathana.
Chłopak zgiął się w pół i śmiał głośno. Zdziwieni członkowie drużyny patrzyli to na niego to na Oliviera. Szczerze mówiąc, to mieli już dość ich wygłupów. Przyszli tu z zamiarem ostrego trenowania przez meczem. Meczem, który po prostu musieli wygrać.
Nathan w końcu opanował się i udał, że ociera łzy śmiechu. Chwycił w dłoń swój najnowszy model miotły i przygotował się do startu.
- To po prostu piękne – powiedział, ostatni raz patrząc na kuzyna. - Zaczynamy! - krzyknął i wzbił się w powietrze.
Dilshad wypuściła tłuczki i znicza, a następnie rzuciła w stronę jednego ze ścigających kafla. Gracze zajęli swoje pozycje i zaczęli trenować. Nathan, okrążając boisko w poszukiwaniu znicza, podawał im instrukcje oraz nazwy kolejnych zagrań, które mieli przećwiczyć.
Alex musiała przyznać, że był naprawdę dobrym kapitanem. Wydawał się mieć oczy dookoła głowy. Widział każdy nawet najdrobniejszy błąd czy naruszenie zasad, pierwszy wypatrywał znicza, i prawie nigdy nie obrywał tłuczkiem. Ale co się dziwić? Płynęła w nim krew Weasley'ów. A nie od dziś wiadomo, że wszyscy Weasley'e są mistrzami quidditcha.
Nagle tuż obok jej twarzy mignął tłuczek. Gdyby jej miotła nie była tak zwrotna, miałaby teraz złamany nos.
- Co to miało być?! - wydarła się, unieruchamiając miotłę. - Mamy w drużynie pałkarzy czy nie? Który przepuścił tego tłuczka?!
Jedno spojrzenie na prawo i już wiedziała, czyja to była wina.
- Co jest kuzynku, zapomniałeś jak się lata? - krzyknął Nathan, pochylając się ze śmiechu nad miotłą.
Olivier miał ogromne trudności z zapanowaniem nad swoją miotłą. Drżała i podskakiwała, skręcała w najmniej odpowiednim momencie i na dodatek niebezpiecznie się przechylała. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, cóż to za nowe wariactwo wymyślili jej kuzyni. Byli istnym utrapieniem swoich rodziców. Chociaż, jak Alex podejrzewała już od dawna, wujek Fred był z Nathana dumny, że taki jest do niego podobny. Dla niech wyrażenie „zbyt niebezpieczne” nie istniało.
Tak samo zresztą jak „zbyt głupie”.
Kiedy pięć minut później Connie o mało nie spadła na ziemię, bo tłuczek uderzył w jej miotłę, Alex zobaczyła, jak jej wściekła siostra bliźniaczka opuszcza swoje miejsce przy słupkach bramkowych.
- Na ziemię, już! - krzyknęła Leslie i zaczęła lądować.
- Hej, dlaczego wydajesz takie polecenia? Nie jesteś kapitanem!
Nikt jednak nie zwracał uwagi na Nathana. Po kolei wylądowali na ziemi, z wściekłością patrząc na Weasleyów.
- Nie uważacie, że to już lekka przesada? To jest niebezpieczne już nie tylko dla Oliviera ale i dla nas! Odbiłeś dzisiaj chociaż jednego tłuczka?
- Oczywiście, że tak..-
- Daj spokój – przerwał mu na nagle Norman. - Prawie ci go do ręki włożyłem. Nawet pałki nie potrzebowałeś, żeby go odbić.
Gryfoni zmierzyli się spojrzeniami. Norman nie znosił Nathana, Oliviera i Elviry. W ogóle nie znosił Weasley'ów. Uważał ich za zadufanych w sobie, faworyzowanych przez nauczycieli. Nie przejmowali się zasadami ani innymi ludźmi. - W tym twoim Hastings może jesteś bohaterem, ale tutaj znaczysz tylko tyle, ile uda ci się z siebie dać podczas egzaminów i meczu.
Blondyn zamrugał zdziwiony atakiem. Nie był przyzwyczajony, żeby ktoś tak do niego mówił. A już na pewno nie młodszy od niego, gorzej latający i na dodatek pochodzący z rodziny mugoli Roth.
- Jesteście po prostu żałośni. Gdyby nie wasi ojcowie, nigdy nie dostalibyście się do drużyny – to mówiąc, zdjął rękawice i ruszył w kierunku zamku.
Reszta drużyny popatrzyła po sobie niepewnie. Ich też denerwowało niekiedy zachowanie Weasley'ów, ale mimo wszystko każdy widział, że byli oni dobrymi graczami.
- Ok, kontynuujemy bez tłuczków – powiedział niepewnie Nathan. - Dilshad, wypuszczaj znicza i kafla.
- Bez tłuczków to nie ma sensu. Zresztą, straciłam ochotę na trening – mruknęła Leslie. - Olivier, gdzie jest twoje miotła?
Chłopak wzruszył ramionami, patrząc w bok.
Myślałem, że weźmiesz coś porządniejszego. Gdybym wiedział, że przyjdziesz na trening z tym czymś, dałbym ci którąś ze swoich starych mioteł – powiedział Nathan.
- Oczywiście, można było się domyślić – westchnęła Elvira. - Znowu przegrałeś miotłę w karty?
- Odegram się. Na następny trening to Nathan przyjdzie z tym – spojrzał z odrazą na trzymaną w ręku miotłę.
Wszystkie trzy ścigające zgodnie jęknęły i uśmiechnęły się. Na boisku byli jak rodzina. Mogli popełniać błędy, czasem robić sobie złośliwości, ale na koniec zawsze się godzili i razem świętowali zwycięstwa. Nie potrzebowali nawet się przepraszać. Po prostu, kiedy jedno z nich stwierdzało, że ma dość niezgody, zaczynało żartować, a inni od razu się przyłączali.
Wszyscy, tylko nie Norman. Nawet na boisku, gdzie drużyna stanowiła jedność, nie potrafił zapomnieć o swojej niechęci do Weasley'ów.
- Ty z nim porozmawiasz czy ja? - spytała siostrę szeptem Leslie.
- Ja – odpowiedziała Alex. - Robimy razem projekt na zielarstwo dzisiaj wieczorem. Przynajmniej będę miała pewność, że za szybko nie ucieknie. To nie w jego stylu nie skończyć pracy domowej co najmniej tydzień przed ostatecznym terminem.

***

Wysoko na trybunach nie słychać było rozmowy toczącej się między graczami. Elliot był nawet za to wdzięczny. Kompletnie nie interesowały go spory Normana i Nathana. Przez cztery lata był w drużynie ścigającym, dość już się napatrzył i nasłuchał.
- Dlaczego on go jeszcze nie wywalił z drużyny? Przecież Roth w ogóle tam nie pasuje – myślał na głos towarzyszący Elliotowi Calvin. - To kujon. A kujony nie powinny być w drużynie.
- Ja też jestem kujonem. A byłem w drużynie.
- Ale ty jesteś Potter, to co innego.
Elliot uśmiechnął się i kichnął. Ze złością zasunął wyżej zamek kurtki. Odkąd wrócił po wakacjach do szkoły pił paskudne eliksiry swojej matki, jako jedyny z rodzeństwa, żeby nie zachorować. I co?
Jako jedyny z rodzeństwa był chory.
- Nie żal ci? - spytał nagle Calvin.
- Nie.
- A tam, na pewno ci żal, tylko nie chcesz się przyznać bo ci teraz głupio. Oddać odznakę kapitana! Trzeba być naprawdę szalonym, żeby zrobić coś takiego.
- Nigdy nie lubiłem quidditcha, wiesz o tym.
Elliot był już znudzony powtarzaniem ciągle jednego i tego samego. Może powinien napisać specjalną kartkę okolicznościową pod tytułem „Z okazji podjęcia najlepszej decyzji w życiu” i wręczać ją każdemu, kto tylko zacznie mówić o quidditchu? Bo wszystkie rozmowy o grze kończyły się w tym roku szkolnym tak samo: „co też odbiło temu odludkowi, Potterowi, że oddał odznakę kapitana?”
- Tak, wiem. Po prostu... to jest coś o czym marzy każdy chłopak w Hogwarcie. Miejsce w drużynie, piękna dziewczyna … - rozmarzył się Calvin.
Elliot zaśmiał się i klepnął go w ramię.
- Zbieraj się, koniec treningu. Nie ma na co patrzyć.
- Jak to nie ma? – uśmiechnięty blondyn wpatrywał się w boisko. Elliot na ten widok przewrócił oczami i zaczął schodzić z trybun.
Odkąd pamiętał Calvin była zakochany w jego siostrach. Problem polegał jednak na tym, że i Alexandra i Leslie za bardzo go onieśmielały, żeby wreszcie zdecydował się na jakiś ruch. Poza tym, dziewczyny zawsze traktowały go jak najlepszego przyjaciela brata. A więc... prawie jak brata.

***

Drzwi trzasnęły za wychodzącą z łazienki drugoklasistką. Stojąca przy środkowej umywalce Harriet dokończyła malować usta i schowała błyszczyk do torby. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze i odwróciła się do stojących za nią przyjaciółek.
- Dziewczęta, od dziś możecie nazywać mnie Mistrzynią Harriet – uśmiechnęła się triumfalnie na widok min dwóch Ślizgonek.
- Masz? - spytała szeptem brunetka, postępując krok do przodu.
- Mam. To – Harriet wyciągnęła z torby starannie złożony arkusik papieru – jest przepis na twoje przyszłe szczęście.
- Charisma pisnęła i uściskała przyjaciółkę.
- Pokaż – Kara przejęła kartkę i zaczęła czytać. - Jesteś pewna, że zadziała?
- Oczywiście, że tak. Masz jakieś wątpliwości co do moich umiejętności? - Harriet założyła ręce i popatrzyła przez chwilę wyzywająco.
- Kiedy to zrobimy? - spytała Charisma.
- Musimy poczekać – odpowiedziała jej Kara. - Trzeba wybrać idealny moment.
- Trzeba to też zgrać z gwiazdami – dodała Weasley. - Zaklęcie bazuje na trzeciej formule nordyckiej i ulegnie powieleniu, jeśli zastosujemy je według zasady Gorgona.
- Czyli kiedy?
- Spokojnie, kochaniutka – Harriet objęła przyjaciółkę ramieniem. - On już niedługo będzie twój.

***

- Nie możesz tak zrobić! - zdenerwowała się Wendy. - To wbrew zasadom.
- Nieprawda. Wygrałam – Tiffany z uśmiechem odchyliła się na oparcie fotela. - Pogódź się z tym, w szachach czarodziejów jestem o niebo lepsza od ciebie.
- A ja dalej twierdzę, że oszukiwałaś. Ten ostatni ruch jest niedozwolony.
- Oszukuj się dalej. Gramy jeszcze raz?
- Tak.
Przez dziurę za portretem Grubej Damy przeszli Olivier i Nathan oraz bliźniaczki Potter. Wendy pomyślała, że skończyło się przyjemne, ciche popołudnie. Czasami naprawdę zazdrościła swojemu bratu tego, że trafił do Ravenclaw. Tam przynajmniej nie roiło się od ich rodziny, która była głośna, natrętna i wiecznie czegoś potrzebowała.
Dziewczyny zaczęły rozstawiać pionki na planszy, kiedy na kanapę, na której siedziała Wendy, zwalił się Nathan, rzucając swoją miotłę na podłogę.
- Chętnie popatrzę, jak Tiffany cię pokonuję.
- Lubisz to, prawda? Patrzeć, jak twoja rodzina przegrywa – burknął Olivier, przechodząc obok, nie omieszkawszy zawadzić kuzyna torbą.
- Uwielbiam to – Nathan wyszczerzył do niego zęby, próbując mu oddać. Ale gryfon już był na schodach, prowadzących do dormitoriów męskich. - Gracie?
- Musisz być takim dupkiem? - spytała Wendy i jęknęła, kiedy Tiffany zbiła jej pierwszą figurę.
- Ktoś musi – wzruszył ramionami. - Elliot już wrócił?
- Nie widziałam go. Nie rozpraszaj mnie.
Po chwili do Pokoju Wspólnego zeszły Alex i Leslie, taszcząc ze sobą stosy książek i zwoje pergaminów. Rozłożyły to wszystko na dywanie przed kominkiem i usiadły plecami do ognia. Kiedy tak siedziały obok siebie, w ciepłym świetle jakie dawał ogień i kilka lamp, wyglądały niemal identycznie. Miały tej samej długości proste, czarne włosy, wielkie, brązowe oczy i takie same uśmiechy. W czasie tych krótkich chwil, kiedy się nie kłóciły, naprawdę widać było, że są bliźniaczkami.
Ale później przychodziła kolejna awantura i znowu ciskały w siebie gromami, w spektakularny sposób dręcząc się nawzajem i robiąc sobie świństwa.
Leslie poczuła, że ktoś się jej przygląda, i podniosła głowę znad książki do transmutacji.
- Nathan, nie masz nic do roboty?
- Nie – odpowiedział zadowolony z siebie chłopak.
- Nie gap się na mnie. No przestań!
- Szach i mat – powiedziała nagle Tiffany. - Niesamowite. Jeszcze nigdy nie pokonałam nikogo tak szybko. Dzięki Nathan, przynosisz mi szczęście.
- Polecam się na przyszłość. Wendy, nie patrz na mnie jak bazyliszek bo jeszcze pomyślę, że mnie nie lubisz. Dobra, rozumiem – schylił się po leżącą na podłodze miotłę i wstał z kanapy. - Idę pownerwiać Oliviera. Dobranoc.

***

- Spójrz, kto gra z twoją kuzynką w szachy – mruknął Calvin, kiedy on i Elliot weszli do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Potter wpatrzył się w dywan i z opuszczoną głową ruszył w kierunku dormitorium. Tylko tego mu jeszcze brakowało.
Nie dość, że właśnie został złapany przez nauczyciela na włóczeniu się poza zamkiem, co dla niego, prefekta, było po prostu ujmą na honorze, męczył go ból głowy i katar, to jeszcze musiał natknąć się na Tiffany.
Modlił się w duchu, żeby nie zobaczyła jak okropnie wyglądał z czerwonym, cieknącym nosem i umazaną błotem kurtką (Calvin przewrócił go w stertę liści, kiedy zauważył zbliżającego się nauczyciela). Już był prawie przy chodach, kiedy rozległ się krzyk jego siostry.
- Eeeeeelliot!
Wszyscy znajdujący się w Pokoju Wspólnym uczniowie podnieśli głowy i popatrzyli na niego. Elliot spojrzał w kierunku kominka i jako pierwsze napotkał fiołkowe oczy Tiffany. Jęknął w duchu kiedy zobaczył, że wygląda równie idealnie jak zwykle. Może gdyby choć raz miała na sobie poplamioną bluzkę albo niestaranną fryzurę, łatwiej byłoby mu się do niej odezwać.
Calvin tylko rzucił mu roześmiane spojrzenie i zniknął na schodach. Potter podszedł do swoich sióstr, które po półgodzinie nauki nie siedziały, ale już leżały na dywanie.
- Czego chcesz, Leslie?
- Ej, może trochę milej? W końcu jestem twoją siostrą.
- Les, głowa mnie boli. Mów szybko o co chodzi.
- Dostałeś dzisiaj list od rodziców. Co w nim było? - spytała dziewczyna, składając książki.
- A co miało być? - spytał podejrzliwie Elliot.
- Znaczy się, że nic nie było – powiedziała do siostry Alex. - Bo gdyby było, toby od razu wiedział.
- Jest jakaś logika w tym, co mówisz.
Elliot westchnął zrezygnowany i podniósł się z kanapy, na której przysiadł na chwilę.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co tym razem zrobiłyście. Ale, powtarzam po raz kolejny, jak się wpakujecie w kłopoty..-
- ...nie liczcie na moją pomoc – dokończyły zgodnie Alex, Leslie i Wendy.
- Miło wiedzieć, że i ty, Wendy, jesteś przeciwko mnie. Dobranoc.
Nie patrz na nią, nie patrz na nią, nie patrz... Spojrzał. I nie spodobało mu się to, co zobaczył w jej oczach.
Zmęczony jeszcze bardziej niż przed chwilą, wszedł wolno po schodach. Marzył tylko o szybkim prysznicu i ciepłym łóżku. Miał nadzieję, że Nathan i Olivier zmęczyli się na treningu i już śpią.
- No gdzie ty się włóczysz? - przywitał go od progu zachrypnięty głos Nathana. Zawsze tak brzmiał, kiedy palił. - Szukaj szybko sakiewki i przyłączaj się do nas.
- Czy wy jesteście normalni? Zresztą, po co pytam? - Zrezygnowany podszedł do okna i otwarł je na całą szerokość, żeby wywietrzyć pokój z dymu papierosowego. - Któryś z was oddaje mi dzisiaj swój zapasowy koc. I żebym się jutro nie potykał o puste butelki, jasne?
- Przecież nie pijemy – sprzeciwił się Olivier.
- Jeszcze.
Wyjął z kufra zimową piżamę i wszedł do łazienki. Dlaczego nie mógł urodzić się ten miesiąc później? Wtedy byłby dopiero na szóstym roku i mieszkałby w sąsiednim dormitorium, z innymi ludźmi.
- Poczekać na ciebie z rozdaniem? - Nathan bezceremonialnie wparował do łazienki.
- Pukać nie umiesz?!
- Spokojnie. Cycki ci chyba nagle nie urosły, więc nie masz się czego wstydzić.
- Wyjdź.
Oparł się o umywalkę czując, jak głowa pulsuje mu tępym bólem. Następnego dnia koniecznie musi wybrać się do Skrzydła Szpitalnego, jeśli nie chce całkiem się rozłożyć na święta.

***

Calvin tylko zerknął na wychodzącego z łazienki Nathana i wrócił do przeliczania pieniędzy, które właśnie wygrał od Oliviera.
- Trzeba będzie mu załatwić coś na to przeziębienie. Jak jest chory, jest nie do życia.
- To nie o to chodzi.
Weasley'owie popatrzyli po sobie.
- No nie mówcie, że nic nie wiedzieliście.
- O czym? - spytał Olivier.
- O Tiffany.
- A, Tiffany – Nathan machnął ręką. - Kto jeszcze o tym nie wiem?
- Na szczęście te dwie małe harpie nic nie wiedzą. O Alex i Leslie mówię – Olivier wywrócił oczami. - Dziękuję losowi za dwie starsze i rozsądne siostry.
Gryfoni wrócili do gry, ale kiedy tylko usłyszeli, że w łazience przestała lać się woda, zwinęli się z podłogi i weszli do łóżek. Bądź co bądź lubili Elliota i nie chcieli go denerwować. Olivier właśnie sprawdzał, czy na pewno odłożył swoją dopiero co odzyskaną miotłę na miejsce, kiedy Potter wszedł do pokoju. Rzucił okiem na leżące na jego łóżku trzy dodatkowe koce i uśmiechnął się. Tuż przed zaśnięciem stwierdził, że to jednak dobrze, że urodził się w grudniu a nie w styczniu. Norman na pewno by mu swojego koca nie oddał.
Kilka godzin później Olivier podniósł głowę z poduszki i popatrzył na śpiącego Nathana.
- Nathan – zawołał cicho kilka razy. W końcu wychylił się i potrząsnął lekko kuzynem. - Nathan.
- Co? - zaspany chłopak spojrzał w okno, sprawdzając porę dnia. - Co się dzieje?
- Wiesz, mam taki pomysł.
- Olivier, o trzeciej w nocy? Zwariowałeś?
- Poczekaj, aż usłyszysz co wymyśliłem. Chodź.
Olivier dziarsko wyskoczył z łóżka i wszedł do łazienki. Nathan popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Czy to naprawdę nie może poczekać do rana? - Wstał niechętnie i poszedł za kuzynem.
- Zamknij drzwi. Nie chcę, żeby Elliot albo Calvin usłyszeli.
Nathan delikatnie zamknął drzwi i oparł się o nie.
- Słucham – ziewnął rozdzierająco.
- To już siódmy rok w Hogwarcie, nasz ostatni. A więc, że tak powiem, to nasz ostatni dzwonek.
- Żeby wziąć się do nauki?
- Nie – Olivier spiorunował kuzyna wzrokiem. - Żeby zdobyć sławę. Anabelle była najmłodszą w historii szkoły kapitan, która zawsze prowadziła drużynę do zwycięstwa. Cornelia była chodzącym ideałem, który wygrał wszystkie możliwe konkursy. Nawet Hermionie Granger się to nie udało. A my co? Trochę pogramy sobie w drużynie, praktycznie za każdym razem przegrywamy..-
- Do czego zmierzasz, Olivier? Bo jeśli o mnie chodzi, to wolę spać niż słuchać, jakimi to ofiarami losu jesteśmy.
- Nie jesteśmy ofiarami losu – powiedział Olivier trochę zbyt głośno. Przez chwilę milczał, nasłuchując. - Mamy potencjał. Jesteśmy Weasley'ami. A kto jest zawsze w centrum wydarzeń?
- Potterowie.
- Nathan – jęknął blondyn. - Trochę więcej wiary w nas. Jesteśmy bohaterami, tylko jeszcze o tym nie wiemy. Sytuacja nas nie zmusiła, by dokonać wielkich rzeczy. Więc... - popatrzył wyczekująco.
- Mamy pecha i jednak zostaniemy ofiarami losu?
- Nie – syknął. - Musimy tę sytuację sprowokować. Odnajdziemy pokój wspólny Demelium*.
- Nathan wybuchnął śmiechem. Po chwili zorientował się, że kuzyn nie żartuje.
- Ty mówisz serio? - Olivier przytaknął. - Po co?
- Żeby go przeszukać. Wiesz, jakie niesamowite rzeczy można tam znaleźć? Przecież Hermiona zupełnie nic stamtąd nie wyniosła. Skarbiec dalej jest pełny.
- To szaleństwo. - Przez chwilę wpatrywał się w twarz kuzyna. - Wchodzę w to.
- Kto pierwszy znajdzie Pokój Wspólny Demelium, ten zostaje bohaterem.
Przegrany zostaje ofiarą losu.
- Nie dołuj się – Olivier klepnął kuzyna w plecy, wychodząc z łazienki. - Na pocieszenie zostanie ci odznaka kapitana drużyny. 



***



* Demelium - piąty dom w Hogwarcie, zamknięty kilka wieków temu. Wszyscy Demelijczycy, za używanie czarnej magii, zostali spaleni na stosach. Pokój wspólny Demelium pozostaje ukryty. W pierwszej części przypadkiem trafiła do niego Hermiona, później już nikt go nie znalazł. 

Rozdział napisany już strasznie dawno temu, poprawiany z milion razy, a i tak ciągle mi coś w nim nie pasuje. Ale ocenę zostawiam Wam.
Zakładka Bohaterowie już prawie uzupełniona. Brakuje mi jeszcze tylko dwóch uczniów i nowego pokolenia, które już skończyło Hogwart. Jakoś nie mogę zabrać się za poprawianie starych rozdziałów, dlatego jutro poszukam na komputerze streszczenia poprzednich części, które kiedyś napisałam, i dodam go do menu. Swoją drogą, chyba muszę to jakoś przeorganizować, bo niedługo menu zajmie mi całą długość monitora.


2 komentarze:

  1. Świetnie :P
    Zajrzałam do Twoich bohaterów i... wow. Jak Ci się chciało to wszystko uzupełniać, dziewczyno? :D
    Czekam na kolejną notkę :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, od razu po Twoim komentarzu na moim blogu, za który swoją drogą dziękuję, weszłam do Ciebie, ciekawa, co piszesz. W sumie miałam już wyłączać komputer i iść spać, bo miałam ciężki dzień, ale kiedy tylko zajrzałam do zakładki z bohaterami, wiedziałam, że muszę przeczytać to, co dotychczas napisałaś. Swoją drogą, jak Ci się udaje ogarnąć taką ilość bohaterów? ;D.
    W ogóle, masz bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie i zastanawiam się, dlaczego wcześniej do Ciebie nie wpadłam, kiedy pisałaś jeszcze tamtą starą historię.
    W każdym razie, rozdział 1 bardzo mnie zainteresował, a i przyjemnie mi się go czytało, bo został napisany lekkim stylem. Ciekawie przedstawiasz postacie i potrafisz ich wyróżnić, tj. pokazać ich osobowość, dzięki czemu nikt nie jest taki sam. Chociaż, muszę się przyznać, że w pewnych momentach gubiłam się w bohaterach, ale to było tylko na początku. Jestem pewna, że po kilku rozdziałach poznam ich na tyle, żeby się nie gubić ;).
    Demelium - kiedy przeczytałam dopisek na samym końcu, przez chwilę coś mi się rozjaśniło w głowie i na poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno kiedyś nie wpadłam na Twoją historię.
    Podoba mi się ten pomysł z piątym domem i jestem ciekawa, co wyniknie z pomysłu Oliviera. Wgl, skoro już jesteśmy przy nim - lubię go, tak samo jak Nathana - przypominają mi Freda i Georga ^^.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń