środa, 24 lipca 2013

Rozdział 7


    Ostatnie dwa tygodnie nauki minęły jak z bicza strzelił, i zanim uczniowie się obejrzeli, już pakowali kufry i jechali do Hogsmeade. Pogoda tego dnia wyjątkowo dopisywała. Jasne słońce wręcz oślepiało, odbijając się od otaczających Hogwart gór śniegu. Listopad w tym roku był wyjątkowo, nawet jak na Szkocję, deszczowy. Grudzień za to przeszedł sam siebie co do ilości śniegu. Było go tak wiele, że powozy ledwo dawały radę przejechać między wysokimi zaspami po bokach drogi. Jadący w kilku pierwszych zaprzęgach nauczyciele musieli ciągle rzucać zaklęcie, by odblokować drogę.

     Na szczęście poza doliną, w której leżał Hogwart, sytuacja nie była aż tak krytyczna. Śnieg, choć było go wiele, nie stanowił żadnej przeszkody dla mknącego po torach pociągu.

     Łagodne kołysanie sprawiało, że wszystkim chciało się spać. Nathan odchylił się do tyłu i oparł o zagłówek. Zamknął oczy i wsłuchał się w znajome skrzypienie i zgrzyt kół sunących po szynach. Pomyślał, że to jeden z najpiękniejszych dźwięków świata i zawsze już będzie kojarzył mu się z Hogwartem. Błogą ciszę, jaka panowała w przedziale, przerwało nagłe wtargnięcie do środka Oliviera i Charlize.

     - Co tu taka cisza? - spytał chłopak, rzucając na siedzenie stos słodyczy. - Żarcie przyszło – obwieścił.

     Nathan uchylił powieki i zerknął na stosik batonów, czekoladowych żab i toreb cukierków. Wypatrzył wśród nich swoje ulubione karmelki. Kiedy jednak wyciągnął po nie rękę, Olivier uderzył go w nią z całej siły.

     - Zapłać!

     - Nie bądź sknerą. Bratu nie dasz?

     - Nie jesteś moim bratem. A nawet jakbyś był, to bym nie dał.

     Zły Nathan wygrzebał z sakiewki kilka knutów i podał je blondynowi. Ten przeliczył je skrupulatnie i dopiero wtedy pozwolił kuzynowi zabrać karmelki.

     - No, to chce się ktoś jeszcze poczęstować? - spytał z szerokim uśmiechem.

     - Elliot obdarzył go wyniosłym spojrzeniem i wrócił do czytania książki, a Lara zaprzeczyła ruchem głowy i zapatrzyła się w okno.

     - Calvin?

     - Nie, dzięki. Nie przełknę już ani jednej czekoladowej żaby – odparł chłopak, krzywiąc się znacząco.

     - Kiedy zdążyłeś się tak obeżreć? - spytała go Charlize, odwijając z opakowania batonika zbożowego. - Jesteśmy w pociągu dopiero pół godziny.

     - W powozie – odpowiedział za przyjaciela Elliot. - Podczas pakowania się znalazł zapasy słodyczy, o których zapomniał. A że nie chciały się zmieścić do kufra, zjadł je w powozie.

     - W naszym dormitorium były jakieś ukryte słodycze? Jak mogłeś je przed nami ukryć? – oburzył się Olivier. - To bardzo niekoleżeńskie, wiesz?

     Chociaż słodyczy, które przyniósł do przedziału blondyn, wystarczyłoby dla co najmniej czterech osób na całą podróż, on i Nathan pochłonęli je w ciągu godziny. Elliot przyglądał się temu z wyrazem zniesmaczenia na twarzy zza swojej książki, nie komentował tego jednak. Dla nich święta właściwie już się zaczęły. Każdy myślał o rodzinie, domu, o tym, co będzie robił przez najbliższy tydzień. Takie myśli potrafią bardzo przyjemnie nastroić każdego, dlatego też Calvin i Charlize ani razu się nie pokłócili, Elliot nie odjął żadnych punktów wrzeszczącym na korytarzu uczniom, a Lara wydawała się mniej zagubiona niż zazwyczaj.
Wszyscy byli po prostu szczęśliwi.

     Kiedy pociąg zaczął zbliżać się do Londynu, Olivier stwierdził, że pora się ogarnąć i spróbować jakoś usunąć z bluzy i dłoni roztopioną czekoladę. Wyszedł z przedziału i ruszył w kierunku łazienki. Kiedy wracał z powrotem, na korytarzu czekał na niego Nathan.

     - Kąpałeś się, czy jak? Ile czasu można myć ręce? A ta plama na bluzie wygląda ohydnie – stwierdził, przyglądając się krytycznie kuzynowi. - Dlaczego nie użyjesz zaklęcia czyszczącego?

     - Bo wtedy będzie to wyglądało jeszcze gorzej. Dorwę Wendy na peronie, ona to zrobi. Idziemy?

     - Zaczekaj. Chcę pogadać.

     Blondyn popatrzył na Nathana nieufnie. Zaczekał chwilę, aż minie ich grupka Ślizgonek, po czym oparł się o parapet i spojrzał na kuzyna.

     - O czym? - spytał.

     - Tak sobie pomyślałem, że, korzystając z wolnego, moglibyśmy zrobić sobie małą wycieczkę.

     -Dokąd niby?

     - W miejsce historyczne. To będzie taka wycieczka edukacyjna.

     Olivier parsknął śmiechem.

     - Wycieczka edukacyjna? Dokąd niby?

     - Do Wolf's Lair.*

     Blondyn popatrzył z niedowierzaniem na szeroko uśmiechniętego kuzyna. Znał go całe życie, ale nigdy nie pomyślałby, że Nathan może wpaść na tak głupi pomysł. I to niespełna miesiąc po tym, jak Elvira została wyrzucona ze szkoły.

     - No przecież ze szkoły nas za to nie wyrzucą, bo to poza terenem Hogwartu – uprzedził go Nathan.

     - Ty jesteś nienormalny – wkurzył się Olivier. - Przecież do tego miejsca nie można się zbliżać. Zresztą, po co? To ruiny. Chcesz łazić po przysypanych śniegiem stosach gruzu? Niby w jakim celu? Wytłumacz mi to. – Skrzyżował ramiona na piersi i czekał na wyjaśnienia. Wiedział jednak, że cokolwiek Nathan nie powie, on w tym udziału nie weźmie.

     - Chcesz całą przerwę świąteczną gnić w domu?

     - Oczywiście, że nie. Dlatego zabiorę moją dziewczynę do Londynu, pójdziemy do mugolskiego kina, połazimy po mieście. Później odwiedzę moją siostrę i pozwolę Tobiasowi opluć się kaszką. A jeśli już naprawdę będzie mi się nudziło, odwiedzę ciebie, pójdziemy nad rzekę i poślizgamy się na lodzie, tak jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi.

     - Już nie jesteśmy dziećmi.

     - Czyżby? Bo ty właśnie tak się zachowujesz – Olivier stracił cierpliwość. Zdawał sobie sprawę, że to on wywołał tę lawinę głupich pomysłów. Ale on, w przeciwieństwie do Nathana, wiedział kiedy się wycofać. - Opamiętaj się, zanim całkiem ześwirujesz. Nie widzisz, że stajesz się podobny do Marshalla Zabiniego?

     - Co wam odbiło z tym Zabinim?! Najpierw Irma, teraz ty. Nie jestem nim, i nigdy nie będę.

     - Więc odpuść. Bo ja nie mam zamiaru zachowywać się jak szczeniak. Wracam do przedziału. Dołącz, kiedy ochłoniesz. I nie waż się nawet wspominać o Wolf's Lair przy Elliocie, bo cię zeżre żywcem.

***

     Kilka przedziałów dalej, w towarzystwie swoich przyjaciółek, siedziała Harriet. Ostatnimi czasy Ślizgonka w ogóle się nie uśmiechała. Czuła się podle i miała wyrzuty sumienia. Kiedy jej siostra opuszczała Hogwart, Harriet nie poszła się z nią pożegnać. Dzień wcześniej minęły się w drzwiach Wielkiej Sali, ale Gryfonka obdarzyła ją takim spojrzeniem, że starsza z dziewcząt poczuła się, jakby zanurzyła się w zimnej wodzie. Następnego dnia nie miała odwagi opuścić lochów. Zaszyła się w kącie pokoju wspólnego, patrząc ze łzami w oczach na stare zdjęcie, na którym ona i Elvira były jeszcze dziećmi. Szczęśliwymi siostrami, które dzieliły ze sobą swoje sekrety, pragnienia i obawy.

     Wszystko zmieniło się, kiedy poszły do Hogwartu i kiedy każda z nich znalazła się w innym domu. To rozdzieliło je na zawsze, a teraz było już za późno, żeby dało uratować się ich siostrzaną miłość.

     Tamtego dnia Jeremy namawiał ją, żeby jednak poszła pożegnać się z siostrą. Ale prawda była taka, że Harriet po prostu bała się stanąć z nią twarzą w twarz. Wiedziała, że była tam cała jej rodzina, a nie chciała na własnej skórze przekonać się, że w momencie, gdy Elvira zacznie ją oskarżać o swoje kłopoty, nikt nie stanie po jej, Ślizgonki stronie. Dlatego wolała zostać w pokoju wspólnym i wypłakiwać sobie oczy czując, że zostaje zupełnie sama.

     Przez dziesięć miesięcy w roku była sama. Nawet teraz, siedząc w przedziale, od czasu do czasu migała jej za drzwiami twarz któregoś z członków jej rodziny. Ale oni byli daleko od niej, choć tak blisko. Oni byli tam, w Gryffindorze, razem. Ona była w Slytherinie. Sama.

     - Ziemia do Harriet, zbliżamy się do Londynu. - Kara obciągnęła krótki sweterek i potrząsnęła swoimi blond lokami. Zerknęła w małe lusterko i zadowolona z efektu, schowała je do torebki.

     Weasley rozejrzała się lekko zdezorientowana po przedziale. Siedzący obok niej Jeremy przyglądał się jej z troską, ale nic nie mówił. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco wiedząc, o czym dziewczyna musiała myśleć. Harriet odpowiedziała słabym uśmiechem i odwróciła wzrok. Wiedziała, że jej chłopak stara się jej pomóc, ale tym razem nie mógł nic zrobić. Jak niby miałby jej pomóc wrócić na łono rodziny? Ona sama musiała to zrobić. Teraz, w te święta.

     - Nie wierzę, znowu pada śnieg – jęknął Elias, wyglądając przez okno. Przez chwilę mruczał pod nosem przekleństwa, narzekając na angielską pogodę.

     - Przestań kaprysić, panienko. - Jeremy klepnął go w ramię, żeby zwrócić jego uwagę. - Zabieraj się lepiej za kufry. Nie chcę ich ściągać, jak pociąg będzie hamował, żeby znowu zwaliły mi się na głowę.

     Chłopcy zajęli się ściąganiem bagaży z półek, a dziewczyny tymczasem zaczęły się ubierać. Harriet, po chwili namysłu, odwinęła z szyi zielono-srebrny szalik i wpakowała go do torebki. To nic, że w Londynie właśnie trwała śnieżyca. Wolała nie kłuć nikogo po oczach swoją przynależnością do Slytherinu.
Zauważyła, że Charisma patrzy na nią ze zdziwieniem, ale udała, że tego nie widzi. Nie miała ochoty przed nikim się uzewnętrzniać, dlatego też szybko chwyciła swoją torebkę i wyszła na korytarz, żeby jako jedna z pierwszych opuścić pociąg.

                                                                         ***

     Leslie ze zniecierpliwieniem rozglądała się po peronie. Ponad połowa uczniów zdążyła już opuścić pociąg i przejść przez barierkę oddzielającą świat czarodziei od świata mugoli, a tego, na kogo czekała, dalej nie było.

     - No ileż można się guzdrać? - mruknęła pod nosem, przytupując z zimna. Po raz kolejny pożałowała, że nie pomyślała o rękawiczkach. Ręce zamieniały jej się w dwie bryły lodu, i czuła, że jeśli postoi na tym zimnie jeszcze chwilę, nie da rady nawet otworzyć drzwi samochodu matki, by do niego wsiąść.

     Alexandra i Wendy dawno już zniknęły jej z oczu, tak samo jak Dilshad i Tiffany. Tylko ona jedna sterczała jak głupia w gęsto padającym śniegu, potrącana przez spieszących uczniów. Nagle jednak dostrzegła swojego brata wysiadającego z pociągu. Tuż za nim na peronie pojawił się Calvin, Olivier i Nathan.

     - Oczywiście, ci jak zwykle na samym końcu – mruknęła, chwytając kufer i ciągnąc go po śniegu. Z niemałym trudem podeszła do grupki Gryfonów, którzy dopiero teraz wiązali szaliki i zapinali kurtki.

     - Nathan, mam sprawę.

     Elliot popatrzył na nią, marszcząc brwi. W jego mniemaniu miało to wyglądać groźnie, ale na niej nie zrobiło wrażenia. Były święta, a oni opuścili Hogwart, byli w Londynie. Tutaj władza prefekta nie sięgała.

     - Teraz? Nie może to zaczekać? Ojciec pewnie już na mnie czeka.

     - Nie później, teraz. Chodź.

     Odeszła kawałek na bok czekając, aż Nathan pożegna się z pozostałymi i dołączy do niej. Nie wyglądał na szczęśliwego. Sprzeczka z Olivierem skutecznie popsuła mu humor. Ale ona, Leslie, miała zamiar to naprawić.

     - Następnym razem, jak zechcesz rozmawiać o rzeczach niedozwolonych, upewnij się, kto siedzi w przedziale, pod drzwiami którego stoisz.

     - Podsłuchiwałaś, ty harpio - raczej stwierdził niż zapytał. - Czy nikt ci nie mówił, że to niekulturalne? Kiedyś naprawę usłyszysz coś, czego wolałabyś nie słyszeć.

     - Tak, być może kiedyś, w odległej przyszłości. Póki co dowiedziałam się jednak, że planujesz odwiedzić ruiny Wolf's Lair.

     - I co ci do tego?

     - Chciałabym się załapać – uśmiechnęła się szeroko, wciskając dłonie jeszcze głębiej w kieszenie.

     Nathan popatrzył na nią sceptycznie.

     - Nie słyszałaś Oliviera? - spytał po chwili. - To chyba jednak głupi pomysł. Tam nic nie ma.

     - Oj, no coś na pewno jest. Inaczej Caroline i Cornelia nie jeździłyby tam aż trzy razy tego samego lata.

     Chłopak zrobił wielkie oczy, słysząc tę informację. Po chwili uśmiechnął się lekko i rozejrzał dookoła.

     - Wiesz jak tam trafić?

     - Oczywiście, że tak. Caroline ma mapę. To znaczy, miała. Poszukam jej. Ale nawet, jeśli jej nie znajdę, pamiętam drogę.

     - Mniej więcej pamiętasz czy pamiętasz?

     - To nie Śródziemie, tylko Anglia. Trafimy. Tylko – popatrzyła na kuzyna poważnie – Alex ma o tym nie wiedzieć. Niech dalej robi sobie te swoje pidżama party, maratony zakupowe i inne głupoty. O tym wiedzieć nie może.

                                                                               ***

* Wolf's Lair - rodzinny dom Hermiony, rozegrała się w nim część akcji pierwszej części opowiadania. Mieszkali w nim między innymi stary archiwista i Diana, córka trucicielki Demelium. Wszyscy oni zginęli, kiedy Zakon Feniksa pokonał Demelium. Wolf's Lair zburzono.



Niedawno zaliczyłam pierwsze zniechęcenie do pisania, odkąd założyłam tego bloga, i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jestem za stara na fanficki i czy nie powinnam dać sobie z tym spokoju. Na szczęście już mi to minęło, i ostatnio zabrałam się znowu za pisanie. I to tak się zabrałam,  że rozdział 10, nad którym aktualnie pracuję, będe musiała opublikować w dwóch cześciach, żeby nie zanudzić tych nielicznych, którzy odwiedzają mojego bloga.

A teraz z innej beczki. Poleciłby ktoś jakąś książkę? Najlepiej taką, żeby nie kończyła się na jednym tomie. Zazwyczaj czytam fantastykę, ale jeśli ktoś zna coś innego, porządnie napisanego i wciągającego, chętnie przeczytam. 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 6

   


    Jak to często bywa, pogoda wydawała się odzwierciedlać powszechnie panujące nastroje. Blade słońce skryło się za kłębiastymi, burzowymi chmurami. Temperatura gwałtownie spadła, niebezpiecznie zbliżając się do dolnej części termometru, a szara kurtyna deszczu przesłaniała widok na jezioro i Zakazany Las. Tego dnia zostały odwołane wszystkie zajęcia odbywające się poza zamkiem, ponieważ błonia dosłownie tonęły w błocie, które miejscami zamieniło się w rwące błotne potoki. Wszyscy bali się, że jezioro w końcu wyleje i Hogwart zostanie odcięty od Hogsmeade oraz reszty świata.

     Wendy nie interesował jednak poziom wód, zalane szklarnie i porywisty wiatr, który wciskał się w każdą szczelinę. Siedziała zasmucona w pokoju wspólnym, skulona na wielkim fotelu. Chociaż Gryfoni z szóstego roku mieli teraz odwołane zielarstwo, oprócz niej w salonie nie było nikogo. Wendy nie miała siły nikogo szukać, chociaż rozpaczliwie potrzebowała towarzystwa. Chciała, żeby była tutaj Leslie i Dilshad, żeby razem gapiły się w ogień. Nawet mogłaby porozmawiać z nimi o ich ukochanym quidditchu.

     Ale nie było nikogo.

     Wendy objęła się ramionami, drżąc przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Dlaczego tak się to musiało skończyć? Dlaczego oni po prostu nie mogli przestać, zrozumieć, że nie są już dziećmi i że będą musieli zapłacić za każdy swój błąd? To było naiwne myśleć, że wszystko im ujdzie na sucho. Ale przecież ona też tak myślała. Ile to razy sama łamała regulamin, żeby się zabawić, poczuć dreszczyk emocji? Wszyscy - rodzice, nauczyciele - uważali ją za rozważną, odpowiedzialną i spokojną. Była taka. Ale poza tym, była też Weasley.

     Tam gdzie twoja rodzina, tam i ty. To było ich motto, jej, Leslie i Alexandry. I Elviry.
Ciche kroki na schodach wyrwały Wendy z transu. Do pokoju wspólnego weszła Claudia, opatulona w gruby, wełniany sweter i szalik, oraz z płaszczem przeciwdeszczowym przewieszonym przez ramię.

     - Wendy, nie wiedziałam, że tu siedzisz – powiedziała zaskoczona, przystając obok kuzynki. - Myślałam, że jesteś... Sama nie wiem. Gdzie Leslie i Alexandra?

     - Nie mam pojęcia. Nie wiem, gdzie są wszyscy – Wendy zrobiła żałosną minę. - Chyba się tu ukrywam. Boję się, że jeśli zejdę do Sali Wejściowej, rozpłaczę się.

     - Ja na pewno się rozpłaczę. Jeśli starczy mi łez. – Młodsza z dziewczyn poklepała kuzynkę pokrzepiającą po zimnej dłoni. - Ale to nie powód do wstydu. Obydwie ją kochamy i to normalne, że już za nią tęsknimy.

     - Uważasz, że naprawdę na to zasłużyła?

     Claudia popatrzyła tylko bezradnie. Nie musiała nic mówić. Obydwie wiedziały, że Elvira solidnie przesadziła, włamując się do gabinetu dyrektorki.

     - Gdyby to był jej pierwszy wybryk, wszystko rozeszłoby się po kościach. Ale ona robiła takie rzeczy od sześciu lat. Tylko kwestią czasu było, aż ją wyrzucą.

     - Tak, kwestią czasu.

     Wendy zapatrzyła się w szalejącą za oknem wichurę. Kto z nich będzie następny? Komu teraz powinie się noga?

     - Idziesz ze mną? Za pół godziny będzie tu wujek George.

     - Tak. Zaczekaj chwilę, tylko przyniosę sobie płaszcz.

     Dziesięć minut później dwie Gryfonki zbiegały po szerokich schodach, bojąc się, że przybędą za późno. Lada chwila ich kuzynka Elvira miała opuścić Hogwart na zawsze. I to nie dlatego, że właśnie świetnie zdała egzaminy końcowe i czekało teraz na nią dorosłe życie. Wyjeżdżała, bo została przyłapana na tym, jak włamała się do gabinetu dyrektorki, a Dilshad przyznała się, że chwilę wcześniej obie były w zakazanej dla ich rocznika części biblioteki, zamkniętej o tej porze. Wyjeżdżała, bo została wyrzucona ze szkoły.

     Na widok blondynki siedzącej na swoim kufrze w Sali Wejściowej, Wendy poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Rzuciła się kuzynce na szyję, ściskając ją mocno.

     - Hej, Wendy, spokojnie – Elvira poklepała ją po plecach. - Nie jest tak źle.

     - Jak to nie jest tak źle? Wyrzucili cię – chlipnęła Wendy. - Co ty teraz zrobisz?

     - Moja matka próbuje załatwić jej miejsce w Beauxbatons – wtrącił Olivier. - Ma układy z dyrektorką.

     Wendy pokiwała głową. Wiedziała, że francuska szkoła magii jest prawie równie dobra jak Hogwart, więc jeśli zgodzą się przyjąć Elvirę, nie będzie tak źle. Ale z drugiej strony, nie wyobrażała sobie następnych miesięcy bez niej. Sześć lat temu stały ramię w ramię w Wielkiej Sali czekając, aż zostaną wyczytane ich nazwiska. Od tej pory zawsze były razem. Nawet jeśli niespecjalnie były ze sobą zżyte, mieszkały razem, uczyły się i spożywały posiłki razem. Teraz zostaną im tylko wspólne święta i kilka dni wakacji.

     - Panno Weasley. - Ze schodów zeszła McGonnagall. - Widzę, że sporo osób przyszło cię pożegnać.

     - Jesteśmy rodziną – powiedziała Leslie, patrząc ze złością na profesorkę. Nie potrafiła pohamować swojej wściekłości. - Kiedy jedno z nas jest traktowane niesprawiedliwie, reszta się z nim jednoczy.

     Elliot drgnął na te słowa i pociągnął siostrę za łokieć. Tylko tego brakowało, żeby jej niewyparzony język ściągnął na Leslie kłopoty. Czy ona nie widziała, że McGonnagall jest zła? Tyle lat musiała znosić ich wygłupy, wymykanie się do Hogsmeade, Zakazanego Lasu a nawet Londynu, włamywanie się do wszystkich możliwych klas, cieplarni i składzików, że wreszcie straciła cierpliwość. Elvira miała po prostu pecha, że padło na nią. To mógł być każdy z nich.

     - Mam więc rozumieć, że panna Potter, w ramach rodzinnej solidarności, również opuszcza dziś Hogwart? - McGonnagall skrzyżowała ramiona i popatrzyła twardo na uczennicę. - Gdzie w takim razie twój kufer?

     Leslie zacisnęła usta i nie powiedziała już nic więcej. Nikt się nie odezwał. Dopiero kiedy dyrektorka otworzyła drzwi i wyszła przez nie w ulewę, Elvira szepnęła do Potter.

     - Dzięki, Les, ale nie rób sobie kłopotów. Nie warto. To już mi nie pomoże.

     Była Gryfonka chwyciła kufer i po raz ostatni omiotła wzrokiem Salę Wejściową, wysokie, teraz zamknięte drzwi Wielkiej Sali, szerokie schody, z których spadła na pierwszym roku, i całą swoją rodzinę. Wszyscy oni przyszli tu dla niej.

     Miała za bardzo ściśnięte gardło, żeby wykrztusić chociaż jedno słowo pożegnania. Po prostu kiwnęła głową i wyszła w deszcz.

                                                                        ***

    Chociaż pogoda zupełnie nie zachęcała do opuszczania murów zamku, Irma postanowiła oderwać się od podręczników i pójść na boisko. Jej najlepsza przyjaciółka trenowała tam właśnie razem z drużyną Krukonów, Weasley więc mogła zrobić jej przyjemność, i poprzyglądać się grze. Brandice nie raz miała do niej pretensje, że nie interesuje się żywo szkolnymi rozgrywkami. Sama kochała quidditch ponad życie, i nie mogła zrozumieć, jak ktoś może być tak obojętny w stosunku do tej gry.

     Irma uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła żywo machającą do niej blondynkę. Z wysokości pięciu metrów Brandice wypatrzyła ją, kiedy do trybun pozostała jej jeszcze daleka droga. Brązowowłosa pomachała przyjaciółce i ruszyła dalej, starannie omijając wielkie kałuże, pamiątkę po ulewie z zeszłego tygodnia. Ostrożnie zaczęła wspinać się po drewnianych schodkach, uważając, by nie poślizgnąć się na nich. Nagle usłyszała, że ktoś ją woła. Rozejrzała się, i na trybunach dostrzegła Wendy i Jacksona. Dała im znak, że ich widzi, i ruszyła w ich kierunku.

     - Ty na treningu? - spytał Jackson, robiąc jej miejsce na suchym fragmencie ławki. Dziewczyna podziękowała i usadowiła się wygodnie. - Na kogo przyszłaś popatrzeć?

     - Jackson, przestać – skarciła go siostra widząc, że Irma zaczyna się rumienić. - Irma, ciebie też wysłali tu na przeszpiegi?

     - Na przeszpiegi? - zdziwiła się Krukonka. - Skądże. Przyszłam popatrzeć jak Brandice trenuje. Będzie jej miło. 

     - Ach. Ja jestem tu w roli szpiega. – Wendy zrobiła zbolałą minę. Westchnęła teatralnie i popatrzyła na boisko, krzywiąc się lekko. Irma zachichotała na ten widok. Jej kuzynka była jeszcze mniej obeznana z quidditchem niż ona. Jej pasją było zielarstwo, sztywno trzymała się ziemi i nawet nie miała zamiaru wznosić się ponad nią. W przeciwieństwie do swojego brata.

     Jackson był wielkim fanem gry i strasznie przeżył to, że nie dostał się w tym roku do drużyny. Ciągle jednak powtarzał, że się nie podda i w przyszłym roku spróbuje znowu.

     - Jackson, chyba nie pozwolimy, żeby Wendy opowiedziała Gryfonom o taktyce naszego domu? – z udawanym oburzeniem w głosie powiedziała Irma. - Rodzina rodziną, ale to Ravenclaw musi zdobyć puchar.

     - Jakby cokolwiek mogło pomóc jeszcze Gryffindorowi – zakpił chłopak. - Zresztą, Wendy i tak nic z tego nie rozumie. Jest tutaj, bo Leslie to na niej wymusiła. A nikomu innemu z Gryffindoru Evan nie pozwoliłby obserwować treningu.

     - O, czuję się wyróżniona – uśmiechnęła się Gryfonka, zupełnie tracąc zainteresowanie grą. - Tak właściwie, to przyszłam tu, żeby porozmawiać z moim młodszym braciszkiem. - Jackson zrobił zaskoczoną minę. - Słyszałam, że znowu dostałeś trolla z eliksirów. Co masz na swoje wytłumaczenie?

     Irma uśmiechnęła się pod nosem, widząc minę kuzyna. Wiedziała, jak bardzo ten żałuje, że nie jest na tyle młodszy od reszty swojej rodziny, żeby być w szkole bez nich. Straszny był z niego urwis. On i Libby ciągle płatali psikusy swoim kolegom i koleżankom z Ravenclawu oraz nauczycielom. Były to jednak na tyle nieszkodliwe wybryki, że wszyscy je tolerowali. W przeciwieństwie do starszych uczniów Hogwartu, im nigdy w głowie nie powstała myślę, by robić coś niebezpiecznego.

     - Czasami trzeba zdobyć się na takie poświęcenia, jak troll z eliksirów.

     - Poświęcenie? Nie rozumiem.

     - Przecież potrafię warzyć eliksiry. Po prostu ten konkretny miał wybuchnąć, to wszystko.

     Tłumaczenie Jacksona tak bardzo przypominało tłumaczenie, które usłyszała dwa dni temu od swojej młodszej siostry, że mimowolnie parsknęła śmiechem. Maude też już zaczynała sprawiać kłopoty, chociaż była dopiero na pierwszym roku.

     - Ja was naprawdę nie rozumiem – westchnęła Wendy. - Co jest złego w zwyczajnym uczestnictwie w zajęciach, odrabianiu prac domowych i uczeniu się do egzaminów? Czy wy naprawdę nie możecie znaleźć sobie jakiegoś kreatywnego hobby? Dlaczego nie zaczniesz hodować jakichś roślin? Albo zwierząt? Chcesz, to kupię ci kota.

     - Oj, lepiej nie. Libby miała ostatnio zwariowany pomysł, w którym główną rolę odgrywa kot.

     Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Rodzice naprawdę wymagali od niej za dużo. Jak ona miała niby upilnować Jacksona, kiedy ta szalona Libby ciągle mieszała mu w głowie? 

     - Genialne! - krzyknął nagle chłopak, podskakując na ławce. - Wendy, zamknij oczy. Nie możesz tego zobaczyć. No nie patrz – zasłonił siostrze oczy, dalej ekscytując się zagrywką, którą właśnie trenowali Krukoni. - Slytherin nie ma z nami szans – zawyrokował.

***

    Wielka książka wyślizgnęła się z dłoni chłopaka i z hukiem upadła na ziemię. Elliot skrzywił się, rozglądając się, czy nigdzie nie widać bibliotekarki.

     - Co ty robisz? - usłyszał szept Charlize. - Miałeś tę książkę zdjąć, nie zrzucić.

     - Przepraszam, wypadła mi z rąk. – Elliot szybko zszedł z drabiny i ruszył za koleżanką do zajmowanego przez nich stolika. Siedziała już przy nim Lara, wertując jakąś cienką książeczkę w wyblakłej żółtej okładce. Podniosła na chwilę wzrok i zmarszczyła brwi widząc, co takiego chłopak przyniósł.

     - Tak, wiem. Też mi się nie podobają rozmiary tej książki – westchnęła blondynka, siadając ciężko na krześle. - Czy tylko mnie tak zimno? Brrr.

     Przez chwilę słychać było tylko cichy szelest kartek i skrzypienie trzech piór sunących po pergaminie. Nauczyciele zadali im w tym tygodniu masę prac domowych, jakby zupełnie zapomnieli, że to już prawie koniec semestru. Elliot nie chciał zostawiać żadnych esejów do napisania w święta, teraz więc każdą wolną chwilę spędzał w bibliotece. Zazwyczaj towarzyszyła mu Lara, a dziś wyjątkowo przyłączyła się też Charlize. Jak się jednak prędko okazało, dziewczyna raczej przeszkadzała niż pomagała.

     - W tej książce nie ma nic przydatnego – narzekała, szybko przewracając stronice. - W czym mi to niby ma pomóc? To na pewno nie ta książka.

     - To dobra książka. Daj. – Lara wyciągnęła rękę. Wzięła podręcznik i odnalazła odpowiedni rozdział. - Dwa dni temu sama pisałam z niej wypracowanie. Jest tu wszystko, czego potrzebujesz.

     - Wiesz czego jeszcze potrzebuję? - uśmiechnęła się Charlize. - Twojej pracy do porównania. Jeśli dałabyś mi na chwilę..-

     - Nie – ucięła brązowowłosa. - I nie zaczynaj. Napisz sama, ja ci sprawdzę.

     - Bez łaski – mruknęła Drew i pochyliła się nad stolikiem.

     Elliot miał ochotę zatkać sobie uszy. Po co on się zgodził, żeby Charlize szła z nimi? Przecież ją znał. Dziewczyna nie potrafiła usiedzieć spokojnie w miejscu przez pół godziny, już nie mówiąc o pracy w ciszy. Na zajęciach siadał jak najdalej niej, żeby tylko nie słyszeć jej irytującej paplaniny. A teraz z własnej woli skazał się na znoszenie jej marudzenia.

     - Odnieść jakieś książki? Idę poszukać czegoś na astronomię.

     - Nie, wszystko jeszcze będzie mi potrzebne.

     - Tak, mnie też – bąknęła Charlize.

     Elliot zebrał ze stolika trzy książki, z których właśnie skończył robić notatki na historię magii, i wszedł między regały. Szedł powoli, ostrożnie omijając oparte o regały drabiny i lewitujące w powietrzu podręczniki. Sam nigdy nie używał zaklęcia przywołującego. Wolał własnoręcznie ściągnąć książkę z półki i przejrzeć ją na miejscu. 

     To miejsce działało na niego uspokajająco. Było tu nie tylko cicho, ale też niezwykle przytulnie. Niezależnie od pory roku w bibliotece panowała zawsze ta sama temperatura, świece i lampy naftowe dawały tyle samo światła, a książki i stare drewno, z których zrobione były półki i stoliki, pachniały identycznie, jak w dniu jego pierwszej wizyty w tym miejscu. To wszystko razem było bardzo pokrzepiające, dawało nadzieję, że chociaż świat szybko się zmieniał, Hogwart zawsze pozostanie taki sam.

     - Nie ma jej na żadnej mapie. Wiem co mówię, mój ojciec wykłada historię magii na Uniwersytecie Magicznym w Coventry. Ma mnóstwo map Hogwartu, a zamek zna lepiej niż własną kieszeń.

     Gryfon uśmiechnął się lekko, słysząc przechwałki siedzącego przy najbliższym stoliku Puchona. Chłopak miał obok siebie wierne grono słuchaczy, którzy wlepiali w niego oczy i słuchali z zainteresowaniem.

     - Tata mówił mi, że w Hogwarcie jest mnóstwo ukrytych komnat. A ja wiem o nich coś, czego nie wie nikt inny – Puchon zawiesił głos, sprawdzając, jaką reakcję wywołają jego słowa. - Czytałem tajne zapiski o lochach. Są tam całe kilometry nieodkrytych korytarzy, w których szaleje magia, która zabije każdego, kto tylko się tam znajdzie. Podobno założyciele Hogwartu ukryli tam potwora straszniejszego niż bazyliszek.

     - Nie wierzę – prychnął jeden z jego kolegów. - Gdyby tak było, Ślizgoni na pewno coś by o tym wiedzieli. Mój brat jest w Slytherinie i bardzo dobrze zna lochy. Tam nic nie ma.

     - Ale ty jesteś głupi, Shane – oburzyła się siedząca obok niego dziewczyna. - Twój brat ledwo zdaje z roku na rok. Ktoś o tak małej wiedzy magicznej na pewno nie jest w stanie znaleźć żadnego ukrytego korytarza. Już o pokoju wspólnym nie mówiąc.

     Elliotowi zadrżała ręką, w której trzymał właśnie odkładaną na półkę książkę. Odetchnął głęboko kilka razy. Czy to szaleństwo naprawdę wydostało się już poza Gryffindor? Szybko wrócił do stolika i zaczął zbierać swoje rzeczy.

     - Coś się stało? - spytała zdziwiona Lara.

     - Głowa mnie już boli. Wystarczy mi na dzisiaj nauki. Do zobaczenia na kolacji.

     Pożegnał się z dziewczynami i wyszedł z biblioteki. Zły jak osa przemierzał szkolne korytarze. Miał ochotę wrócić do tamtego stolika i potrząsnąć przemądrzałym Puchonem tak, żeby raz na zawsze przestał powtarzać te głupoty o ukrytych komnatach. Co takiego było w rzeczach nieodkrytych, że tak pociągały ludzi? Czemu przez tysiące lat czarodzieje ginęli, próbując odkryć nowe rośliny, stworzenia i miejsca? 

     Ledwo wszedł do pokoju wspólnego, już znaleźli się przy nim Calvin i Spencer. Rodzeństwo było podekscytowane i uśmiechało się szeroko.

     - Mamy niesamowity pomysł – obwieściła dziewczyna, patrząc znacząco na Pottera. Ten zmrużył oczy i obrzucił ich uważnym spojrzeniem.

     - Jeśli ma to jakiś związek z Demelium... 

     - Demelium? Dlaczego przyszło ci to do głowy? - zdziwił się Calvin. - Zresztą, nieważne. To coś innego. 

     - Wchodzisz w to? - przerwała mu siostra.

     - Spencer, daj sobie na wstrzymanie. To Elliot. Na nic się nie zgodzi, dopóki nie pozna wszystkich
szczegółów. 

     Potter zacisnął zęby, próbując nie wybuchnąć. Jeśli jego najlepszy przyjaciel wraz ze swoją siostrą wpadali na „świetny pomysł”, oznaczało to tylko jedno: wielkie kłopoty dla niego. Chłopak już z góry wiedział, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie miną dwa dni, a Calvin i Spencer zaczną skakać sobie do gardeł. A on, zupełnie niewinny, znajdzie się między młotem i kowadłem. Nie stanie po stronie dziewczyny, bo jej brat odebrałby to jako zdradę. W końcu on i Potter przyjaźnili się od początku szkoły. Ale po jego stronie też nie mógł stanąć, inaczej Spencer wygadałaby wszystkim, że Elliot zapłacił jej za to, żeby poszła z nim na ślub jego kuzynki Angeli.

     - Słucham – powiedział w końcu, starając się nie zdradzić swojego poirytowania. - Na czym ten wasz pomysł miałby polegać?

     - Zostańmy animagami – powiedzieli Calvin i Spencer jednocześnie.



***

Uwierzycie, że dla mnie wakacje jeszcze się nie zaczęły? W tym tygodniu będę musiała napisać jeszcze jeden egzamin, na szczęście już ostatni. W ogóle ta sesja strasznie się przedłużyła. Na początku czerwca miałam wolne, a praktycznie wszystkie egzaminy teraz, w ostatnim tygodniu. Nie ma to jak zakuwać w lipcu. Dobrze przynajmniej, że ten lipiec bardziej do kwietnia jest podobny. 

Tak sobie myślę, że wypadałoby wreszcie zabrać się za zrobienie nowego szablonu. Nie chcę go nigdzie zamawiać, a z wolnych żaden tak do końca nie pasuje do opowiadania. Tylko kogo mam umieścić na szablonie, skoro mam aż tylu bohaterów?