niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 4

     
    Ostry, późnojesienny wiatr targał szatami uczniów, którzy uparcie bronili się przed noszeniem zimowych płaszczy, tak jakby sam fakt włożenia ich na dobre miał przyzwać zimę. Na drzewach nie pozostały już żadne liście. Wszystkie leżały zwiędnięte i pomarszczone na zmarzniętej trawie lub mokrym bruku dziedzińca.

     Irma wpatrywała się tępo w wielką, brudną kałużę. Naciągnęła kaptur na głowę i próbowała zasłonić nim twarz, ale wiatr i tak wyciskał jej z oczu łzy.

     Siedziała samotnie na mokrej ławce w pobliżu szklarni, czekając na zajęcia z zielarstwa. Nie poszła wczoraj na kolację i dziś na śniadanie, więc teraz burczało jej w brzuchu z głodu. Ale nie miała odwagi spojrzeć w twarz Evanowi. Wiedziała, że każdy wybuch śmiechu w Wielkiej Sali byłby dla niej jak policzek. Za każdym razem myślałaby, że to z niej się śmieją.

     Na wspomnienie wczorajszego dnia poczuła, że policzki zaczynają jej płonąć. Wypłakała wiele łez, wyżaliła się przyjaciółce, i teraz nie czuła się już tak zraniona. Ale uczucie potwornego upokorzenia i wstydu zostało.

     - Tak myślałem, że cię tu znajdę.

     Obok niej usiadł Elliot w grubej, pikowanej kurtce, czerwonym szalikiem okręconym dookoła szyi przynajmniej trzykrotnie, i ciepłych rękawiczkach.

     - Widzę, że ktoś tu porządnie przygotował się na zimę – uśmiechnęła się Krukonka. - Nie przesadzasz trochę?

     - Nie wydaje mi się. Dopiero co eliksiry pani Kenyon postawiły mnie na nogi po ostatnim przeziębieniu. Nie zamierzam znowu łykać tego paskudztwa.

     - Szukałeś mnie?

     - A, tak. Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Wiesz, jesteś jedną z nielicznych rozsądnych Weasley. Poza tym, Nathan się ciebie słucha.

     - Żartujesz sobie? Niby kiedy?

     - Masz na niego wpływ, nie zamyka się na twoje argumenty. Każde słowo krytyki czy radę ode mnie traktuje jak atak..-

     - I atakiem odpowiada – dokończyła Irma. - Co zrobił tym razem?

     - Chodzi o ten głupi zakład z Olivierem. Kto pierwszy znajdzie Demelium. On dalej szuka.

     - Co? - Irma podniosła gwałtownie głowę, aż kaptur ześlizgnął jej się z głowy na plecy. - Chyba żartujesz? On naprawdę chce wylecieć ze szkoły.

     Elliot przytaknął. Nie było sensu opowiadać Irmie o podsłuchanej rozmowie i swoich złych przeczuciach dotyczących przedmiotów ukrytych w pokoju wspólnym Demelium. Lepiej, żeby Irma myślała, że chodzi tylko o możliwość wyrzucenia Nathana ze szkoły.

     - Mnie nie słucha. Wczoraj pokłóciliśmy się o to. Myślę, że teraz, kiedy ja się wycofałem, on może jeszcze podwoić wysiłki, mnie na złość. I szybciej go nakryją. A to już nie jest samo planowanie jak w przypadku Oliviera i Elviry. On używa zaklęć, których nie powinien. Włóczy się nocami po zamku i zagląda w miejsca, o których istnieniu nawet nie powinien wiedzieć.

     - Chwila, chwila – przerwała mu nagle kuzynka. - Wycofałeś się? Chcesz powiedzieć, że robiłeś to wszystko razem z nim?

     Mina Elliota wystarczyła jej za odpowiedź. Jeszcze nigdy nie widziała Gryfona tak skruszonego i zawstydzonego jednocześnie. Nie mogła zrozumieć, jak mógł zrobić coś takiego, złamać tyle punktów regulaminu szkolnego.

     Ale nie chciała mu tego wypominać ani go oceniać. Kim była, żeby to robić? Elliot miał własny rozum. I był odważniejszy od niej. Na tyle odważny, żeby wreszcie zrobić coś, na co miał ochotę, a nie tylko to, czego od niego wymagano.

     - Porozmawiasz z nim?

     - Oczywiście.

***

     Po południu pogoda zmieniła się diametralnie. Ciężkie, burzowe chmury przegonił silny wiatr, który około południa ucichł zupełnie. Deszcze przestał siąpić a na niebie pojawiło się wielkie, jesienne słońce. Młodzi czarodzieje, nie zważając na błoto i kałuże, wylegli na szkolne błonia, by w ciepłych promieniach słońca spędzić poobiednią przerwę.

     Grupka Gryfonów, która jako jedna z pierwszych opuściła Wielką Salę, zajęła najlepsze miejsce. Usadowili się na największym dziedzińcu, zajmując trzy ławki i jeden stolik, na którym rozłożyli smakołyki zabrane z obiadu i podręczniki na popołudniowe zajęcia.

     Olivier półleżał na ławce, wystawiając twarz w kierunku słońca, i słuchając głosu Lydii tłumaczącej Calvinowi, że adidasy owszem, pasują niektórym do eleganckiej szaty wyjściowej, ale Gryfon z pewnością się do nich nie zalicza. Spencer od czasu do czasu wtrącała własne uwagi i ciągle powtarzała, że jeśli jej brat naprawdę założy adidasy do eleganckiej szaty na ślub ich kuzynki, to nie odezwie się do niego już nigdy w życiu.

     Nagle Olivier poczuł silny zapach ryb, i to niezbyt świeżych. Zmarszczył nos i otworzył oczy. Obok ich grupki przystanęła Irma, trzymając przed sobą podręcznik do opieki nad magicznymi stworzeniami.

     - Na gacie Merlina, Irma, pływałaś w jeziorze? - spytała Charlize, cofając się o kilka kroków od Krukonki. Reszta Gryfonów też miała zniesmaczone miny. Gdyby nie fakt, że Irma była siostrą Nathana, nie zostawiliby na niej suchej nitki za to, że śmiała podejść do nich w śmierdzącej szacie.

     - Wracam właśnie z zajęć opieki nad magicznymi stworzeniami – odpowiedziała brunetka, rumieniąc się lekko. Spojrzała w stronę swojego brata, omijając wzrokiem Lydię i Charlize. - Nathan, możemy porozmawiać?

     - Może się najpierw wykąpiesz? - zasugerowała Lydia.

     - Daj spokój – mruknął Nathan, zeskakując ze stołu, na którym siedział. - Zaraz wracam.

     Ruszył za siostrą w stronę zamku. Przystanęli w cieniu murów, z dala od słońca. Chłopak już po chwili drżał z zimna w cienkiej szacie szkolnej.

     - Mamy już listopad. Powinieneś cieplej się ubierać – zwróciła mu uwagę Irma.

     - O tym chcesz ze mną rozmawiać? - spytał zniecierpliwiony.

     - Nie. Elliot powiedział mi, że nie wycofałeś się z zakładu.

     - Co?! - Nathan był naprawdę wściekły. - A co was to obchodzi? Jakim prawem ten chodzący ideałek wtrąca się w moje życie? I jeszcze ciebie do tego miesza. Nie, nie będę tego tolerował.

     - Nathan, uspokój się. On martwi się o ciebie.

     - Nie interesuj się tym, to nie twoja sprawa.

     Odwrócił się, ruszając z powrotem w stronę swoich przyjaciół. Ale Irma pobiegła za nim. Chwyciła go za rękaw szaty i zatrzymała w miejscu.

     - Proszę, zaczekaj. Zastanów się, co robisz. Czy to naprawdę jest tego wszystkiego warte?

     - Irma, nie przeginaj. To, że jesteś moją siostrą nie znaczy, że możesz mi matkować.

     - No to napiszę do matki – dziewczyna spojrzała wyzywająco na brata. - Albo mnie posłuchasz, albo za chwilę będę w sowiarni. I niech ci się nie wydaje, że uda ci się mnie powstrzymać.

     Nathan westchnął i spojrzał z udawanym znudzeniem na siostrę. Nie znosił, kiedy Irma się tak zachowywała, kiedy przypominała sobie, że ona też może mieć przewagę.

     - Chcesz skończyć jak Marshall Zabini?

     -No nie przesadzaj! - zaperzył się chłopak. - Nie porównuj mnie do niego. On jest przestępcą, nekromantą!

     - Nie ważne co robisz, ale ważne jak to robisz. Może i nie próbujesz ożywiać zmarłych, ale używasz tak samo czarnomagicznych zaklęć jak Marshall. Nawet nie próbujesz zaprzeczyć?

     - Po co? Przecież Elliot wszystko ci wyśpiewał. Możesz sobie o mnie myśleć, co chcesz, nie mam zamiaru kłamać. Mam odwagę przyznać się do tego, co robię.

     Irma westchnęła. Jak miała go przekonać, że to co robi, to głupota? Jeśli powie, że to strata czasu, że i tak mu się nie uda, będzie jeszcze gorzej. Urażona duma nigdy nie pozwoli mu przestać.

     - Jak możesz myśleć, że znajdziesz tam cokolwiek dobrego? Naprawdę, aż tak naiwny jesteś? Nawet gdyby to nie było Demelium, ale zwykła komnata, z jakiegoś powodu była przez tyle lat ukryta. Nie pomyślałeś o tym, dlaczego ci wszyscy dyrektorowie Hogwartu chronili jej sekretu? Znam cię, wiem, że chodzi ci tylko o sławę. Ale jakim kosztem? Pomyślałeś, co się stanie kiedy znajdziesz tę komnatę? Ministerstwo zbada twoją różdżkę, zawsze tak robią przy przesłuchaniach, i odkryją wszystkie zaklęcia, których używałeś. Ile lat za to dostaniesz? Dwa, trzy, dziesięć? A może od razu dożywocie w Azkabanie? Pociągniesz nas wszystkich za sobą. Kiedy Marshalla złapali i skazali, jego ojciec wyrzekł się go. Ale nasz ojciec tego nie zrobi. Będziemy rodziną tego, który obudził zło. Ojciec straci klientów, będzie musiał wycofać się z biznesu, który tak wiele dla niego znaczy. Mamę zwolnią ze Świętego Munga. Będzie siedziała w domu, pisała do ciebie listy i raz w miesiącu zawoziła ci paczki do więzienia. Maude nie będzie miała żadnych przyjaciół. Wyobrażasz to sobie? Siedem lat w Hogwarcie bez przyjaciół, bez jednej życzliwej duszy. Nauczyciele będą się nad nią znęcali nie mniej niż inni uczniowie. A może nie będzie żadnego Hogwartu? Może zamkną szkołę na zawsze?

     Po minie brata poznała, że nigdy nie patrzył na to od tej strony. Oczywiście, wiedział czym ryzykuje. Wiedział, jak może się to skończyć dla niego. Ale dla jego rodziny? O tym nigdy nie pomyślał.

     - Nie uważasz, że trochę przesadzasz? - spytał niepewnie.

     - Nie – odpowiedziała stanowczo Irma. - Obiecujesz, że dasz sobie spokój z tym zakładem? Nathan.

     - Obiecuję – powiedział po chwili. Ktoś, kto go nie znał, nigdy nie domyśliłby się, że wyraz jego twarzy oznacza wielką ulgę.

***

     Wielka kropla atramentu upadła na śnieżnobiały pergamin. Claudia zaklęła cicho widząc, jak kleks rozrasta się na liście, który właśnie pisała. Próbowała sobie przypomnieć zaklęcie, którym mogłaby naprawić szkodę, ale jak na złość wyleciało jej z głowy. Za bardzo była rozkojarzona po porannym spotkaniu ze swoim ukochanym.

     Na samo wspomnienie jego pięknych, zielonych oczu, zrobiło jej się cieplej. Uśmiechnęła się mimowolnie. Tak, była zakochana. I to bardzo. A najpiękniejsze było to, że i ona była kochana.

     - Margolis!

     Nagły hałas zwrócił jej uwagę. Podniosła wzrok znad listu i spojrzała przed siebie. Na szkolnych błoniach pełno było uczniów oraz nauczycieli spieszących po popołudniowej przerwie na zajęcia. Część z nich poruszała się biegiem, spiesząc po zapomniane z zamku książki.

     W tej jednak chwili prawie wszyscy zatrzymali się i z zainteresowaniem przyglądali podnoszącej się z ziemi profesor McGonnagall.

     Claudia aż otwarła usta ze zdziwienia. Jak można było potrącić i przewrócić dyrektorkę? Zebrała szybko swoje rzeczy i podbiegła do grupki uczniów, wśród których rozpoznała swoją przyjaciółkę, Connie.
Dyrektorka w tym czasie podniosła się już z ziemi z pomocą jakiejś Puchonki, i wściekła wrzeszczała w stronę Evana.

     - Margolis, minus dwadzieścia punktów dla Ravenclav! To miejsce publiczne, nie możesz się zachowywać, jakbyś był królem tego miejsca i przewracać innych! Kiedy idzie kobieta, schodzi się jej z drogi!
     Chłopak wyglądał na kompletnie zagubionego. Siedział na ziemi, w ręku ściskał swoją torbę szkolną, i rozglądał się niepewnie dookoła. W ogóle nie słuchał nauczycielki.

     - Czy ty w ogóle słyszysz co ja do ciebie mówię? Wstawaj!

     Kiedy Krukon w dalszym ciągu nie reagował, Connie zasugerowała, że może ma wstrząs mózgu. Ukucnęła obok niego.

     - Evan, co ci jest? - spytała. - Rozwaliłeś sobie głowę, tak?

     Wyciągnęła rękę i pomachała mu przed oczami. Chłopak zareagował dopiero wtedy, gdy niechcący dotknęła jego nosa. Krzyknął i jak oparzony odchylił się do tyłu, z przerażeniem wpatrując się w przestrzeń, jakby nie widział Connie. Dziewczyna przestraszyła się i odeszła od niego.

     - Panno Gatien, proszę sprowadzić panią Kenyon ze Skrzydła Szpitalnego. Reszta niech się odsunie. Zdaje się, że pan Margolis padł ofiarą wyjątkowo nieudanego uroku miłosnego – zawyrokowała w końcu McGonnagall, patrząc ze złością w okna zamku, jakby w jednej z szyb miała nadzieję ujrzeć twarz winowajcy.

***

     Podczas kolacji wszyscy rozmawiali tylko o jednym: o Evanie Margolisie, który przebywał aktualnie w Skrzydle Szpitalnym, gdzie szkolna pielęgniarka próbowała przywrócić mu wzrok i słuch.

     Harriet drgnęła, kiedy dyrektorka chrząknęła i jej magicznie wzmocniony głos poniósł się echem po Wielkiej Sali.

     - Jak zapewne wszyscy już wiedzą, na pana Margolisa zostało rzucone zaklęcie miłosne, które pozbawiło go zdolności widzenia i słyszenia wszystkich kobiet. Wszystkich, oprócz jednej. Tej, która to zaklęcie rzuciła. - Dyrektorka powiodła spojrzeniem po wpatrzonych w nią uczennicach. - Jest więc tylko kwestią czasu, kiedy ja i pan Margolis będziemy mogli sobie porozmawiać i wspólnie zidentyfikować winowajczynię.

     - A może winowajcę? - szepnął ktoś przy stole Slytherinu, na co odpowiedziała mu salwa śmiechu. Harriet kopnęła pod stołem Charismę, widząc, że ta już ma zamiar się odezwać.

     - Radzę więc – kontynuowała McGonnagall – aby winowajczyni zgłosiła się po kolacji do mojego gabinetu i dobrowolnie poddała się karze. Rzucanie tego typu zaklęć jest surowo zakazane, nie tylko w Hogwarcie ale i poza nim. Pan Margolis ma prawo złożyć oskarżenie w Biurze Aurorów oraz domagać się, by winowajczyni stanęła przed sądem i odpowiedziała za uszkodzenie ciała innego czarodzieja. Życzę dobrej nocy.

     Piętnaście minut później dwie Ślizgonki weszły do swojego dormitorium. Kara leżała na łóżku i czytała książkę. Leny i Ruby, pozostałych dziewczyn mieszkających z nimi, nie było w pokoju.

     - Dziękuję, że nas tam zostawiłaś – zaczęła od progu Harriet. - Dlaczego nie przyszłaś na kolację? Wiedziałaś, że dyrektorka będzie szukała winnego. Przecież on mógł już coś powiedzieć!

     - Cicho, jeszcze cię ktoś usłyszy. Char, co ci jest?

     Załamana Archer rzuciła się na swoje łóżko, zalewając się łzami. Harriet wzruszyła ramionami.

     - Ok, nie ważne. Co się stało, to się nie odstanie - Kara wstała z łóżka i podeszła do swojego kufra. - Teraz trzeba się wziąć w garść i zrobić tak, żeby nie dobrali nam się do skóry.

     - Niby jak? - spytała Weasley. - Przecież Evan jako ostatnią widział Charismę, rozmawiał z nią! Musi to pamiętać.

     - Nie pamięta – stwierdziła krótko Kara.

     - Co? - zapłakana Charisma usiadła na łóżku.

     - O czym ty mówisz?

     - Kiedy ty wróciłaś do Pokoju Wspólnego, ja zostałam i pilnowałam Char. - Kara wyjęła arkusz papieru ukryty na dnie kufra i popatrzyła na przyjaciółki. - Sorry, Charisma, ale to było żałosne. Nie mogłam pozwolić, żeby zapamiętał tę rozmowę. To była kompletna porażka. Postanowiłam, że wymarzę mu ją z pamięci, a ty będziesz mogła następnego dnia zacząć od nowa. Dlatego teraz Evan cię nie pamięta. I bardzo dobrze.

     - Myślisz, że McGonnagall nie odkryje tego zaklęcia?

     - Nie wiem. To twoje zaklęcie, Harriet. Jak prawie każde, którego używamy poza lekcjami – Kara wzruszyła ramionami.

     Weasley zagryzła wargi. Jej zaklęcia. Po co ona w ogóle się za to zabierała? Była skończoną idiotką jeśli myślała, że potrafi napisać porządne zaklęcie, bez skutków ubocznych.

     - Czyli nic nam nie zrobią? - spytała cichutko Charisma, bardziej załamana tym, że Evan nie pamięta ich rozmowy, która, według niej, wypadła świetnie, niż tym, że chłopak wylądował przez nią w Skrzydle Szpitalnym.

     - Prawdopodobnie nie. Ale lepiej pozbyć się dowodów. Harriet, masz więcej kopii zaklęcia?

     - Nie, jest tylko to jedno.

     - Wyśmienicie.

     Kara podeszła do swojego łóżka i wyciągnęła spod niego kociołek .Wrzuciła do niego kawałek pergaminu i sięgnęła po różdżkę. W tym momencie drzwi otwarły się z impetem i do środka wkroczyła młodsza siostra Ślizgonki, Senta.

     - Proszę, proszę. Moja idealna siostrzyczka jest zbrodniarką. Nie dość, że okaleczyłaś człowieka, i to podwójnie, bo wymazanie pamięci też było czynem karalnym, to jeszcze nie masz odwagi się przyznać i niszczysz dowody. Och, rodzice nie będą zadowoleni, kiedy dyrektorka do nich napisze. - Dwunastolatka uśmiechnęła się wrednie i wymaszerowała z dormitorium.

    Charisma patrzyła za nią przez chwilę, a później wybuchnęła głośnym płaczem.


*-*-*-*

     Nadrobiłam już prawie wszystkie zaległości na Waszych blogach, teraz jeszcze tylko muszę przejrzeć spam i zobaczyć, co to za blogi mi się tam reklamują.

     Właśnie skończyły się juwenalia na moim uniwersytecie, do sesji jeszcze jakieś dwa tygodnie, będę więc miała w najbliższym tygodniu trochę czasu na pisanie i czytanie. Pogoda jest tak paskudna, że nawet do ogrodu mi się wyjść nie chce, a co dopiero ruszać gdzieś dalej. Choć żyję już na tym świecie trochę, nie pamiętam tak zimnego maja. Za kilka dni czerwiec a ja chodzę w bluzie, kurtce i z zapasowym swetrem w torebce.  

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 3


Przy stole Gryffindoru jeszcze nigdy nie panowała taka cisza jak tego poranka. Młodsi uczniowie, którzy poprzedniego wieczoru nie byli obecni w pokoju wspólnym, popatrywali na starszych kolegów z niepokojem. To nie było normalne, żeby w środkowej części stołu było tak cicho.
Elvira patrzyła się smętnie na swoje długie szczupłe palce, oplecione wokół szklanki z sokiem. Czuła się potwornie z dwóch powodów. Po pierwsze, zawiodła zaufanie Oliviera, a to oznaczało, że nikt już jej nie zaufa. Po drugie, wiedziała, że tym razem straciła siostrę na zawsze. Wczoraj niepotrzebnie się na nią wściekła. Mogła pomyśleć, zanim powiedziała to, co powiedziała. Harriet była przecież taka delikatna i bardzo łatwo było ją zranić. Nic dziwnego w tym, że w końcu postanowiła się zemścić. Elvira była pewna, że Harriet celowo rozpowiedziała o zakładzie, żeby narobić siostrze kłopotów. Jak Gryfonka miała teraz coś takiego wybaczyć?
Karą się nie przejmowała. Nie raz, nie dwa robiła głupie rzeczy, za które traciła punkty i dostawała szlabany. Co mogą jej zrobić tym razem?
Olivier odczuwał odrobinę mocniej powagę sytuacji. Ojciec nie raz opowiadał mu o wojnie i starych czasach, kiedy jeszcze sam chodził do szkoły. Wiedział, jak drażliwym tematem było Demelium dla każdego, komu dane było się z nimi zetknąć. A dyrektorka Hogwartu z pewnością należała do takich osób.
Gryfon był zły na siebie, że zaufał Elvirze. Gdyby nie ona, nikt by nie wiedział o zakładzie, i nie musiałby teraz drżeć ze strachu, że dyrektorka zaraz wstanie i obwieści, że Olivier Weasley zostaje wyrzucony z Hogwartu.
- Chyba jednak wszystko w porządku. Zaraz zaczną się zajęcia, a McGonnagall nadal nic..
- Nathan, daj spokój. Ona czeka, żeby zaatakować w najmniej spodziewanym momencie.  
- Może Norman nic jej nie powiedział – wtrącił się Elliot, który dziś był jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Wściekający się blondyn nie pozwolił współlokatorom zasnąć przez całą noc.
- Tak? To niby dlaczego był taki zadowolony z siebie, kiedy wczoraj wrócił? Od razu schował się w swoim pokoju. A teraz nawet nie zszedł na śniadanie. To padalec – podsumowała Charlize, wymachując w powietrzu łyżką. - On nie odpuściłby okazji, żeby zaszkodzić komukolwiek, a już Olivierowi w szczególności.
- To prawda. Po ostatnim treningu był na ciebie strasznie wściekły. Okazja spadła mu z nieba.
- Dzięki, Spencer i Charlize – zwrócił się do dziewczyn Olivier. - To jest właśnie to, czego teraz potrzebuję. Miło wiedzieć, że można na was liczyć.
Gryfonki rzuciły mu tylko przepraszające spojrzenia i przy stole znowu zapanowała cisza. Kiedy pierwsi uczniowie zaczęli opuszczać Wielką Salę, przy stole nauczycielskim wstała dyrektorka. Skierowała różdżkę na swoje gardło, a jej głos poniósł się echem po całym pomieszczeniu.
- Olivier Weasley i Elvira Weasley, proszeni do mojego gabinetu. Natychmiast!

***

Minęły dwa dni, odkąd Olivier i Elvira zostali wezwani do dyrektorki. Ponieważ zostali przyłapani, zanim cokolwiek zrobili, nie mogli zostać ukarani. Zmuszeni zostali za to do wysłuchania tyrady profesor McGonnagall oraz pozbawieni po trzydzieści punktów za knucie i spiskowanie przeciwko pokojowi w kraju.
Ach, no i oczywiście, o wszystkim zostali poinformowani ich rodzice.
Olivier wysłuchał swojego wyjca z kamienną twarzą, po czym wrócił do konsumowania śniadania. Dla niego sprawa była już zamknięta.
Ale nie dla Elviry. Ona dostała długi list od ojca, który groził, że zabierze ją z Hogwartu. Pisał, że tylko ciotce Fleur zawdzięcza to, że jeszcze jest w szkole. To ona przekonała George'a, że Elvira lepiej będzie się sprawowała w Hogwarcie, gdzie jest otoczona rodziną, która będzie jej pilnowała i w odpowiednim momencie przywróci ją do porządku.
Tak więc teraz Elvira była na cenzurowanym – jedno potknięcie i mogła pożegnać się z Hogwartem. A to wszystko przez Harriet.
Upust swojej złości Elvira mogła dać już tego samego dnia, tuż po ostatnich zajęciach. Wracała właśnie z lekcji wróżbiarstwa, kiedy przed sobą na korytarzu zobaczyła siostrę. Przyspieszyła by ją dogonić, w myślach układając sobie obelgi, którymi obrzuci Ślizgonkę.
- Zaczekaj, ty... Ślizgonko – warknęła, i szarpnęła siostrę za rękę.
Zaskoczona Harriet uśmiechnęła się lekko na widok siostry. Od ostatniej sprzeczki nie rozmawiały ze sobą, a starsza Weasley naprawdę miała już dość tej ciszy między nimi.
W Slytherinie nie rozmawiano o Gryfonach, dlatego też praktycznie nikt nie wiedział, że Olivier i Elvira zostali zrugani przez dyrektorkę. Elias o zakładzie powiedział tylko Melanie, a Jeremy wiadomość zachował dla siebie. Harriet nie zwierzyła się przyjaciółkom, one nigdy nie lubiły Elviry i zawsze, kiedy siostry się kłóciły, Kara i Charisma starały się przekonać przyjaciółkę, że powinna zerwać, przynajmniej w Hogwarcie, wszelkie kontakty ze siostrą.
- Hej, Elvira. Dobrze, że cię widzę. Nie chcę się z tobą kłócić, pogódźmy się.
- Ty wredna żmijo! Rozpowiedziałaś w Slytherinie co ja i Olivier planujemy! Dyrektorka się o wszystkim dowiedziała i napisała do ojca. A on prawie zabrał mnie z Hogwartu! Gdyby nie ciotka Fleur, już by mnie tu nie było!  
- Co? - Harriet zamrugała zdziwiona. Nie tego się spodziewała. Myślała, że Elvira jak zwykle powie, że przecież są siostrami i nie ważne w którym są domu, bo więzy krwi i tak są ważniejsze. - O czym tym mówisz? Nie rozpowiedziałam nikomu o tym zakładzie. To znaczy – nagle przypomniała sobie tamten dzień - powiedziałam tylko Jeremy'emu i Eliasowi. Ale oni na pewno nie mówili tego nikomu, nie są plotkarzami.
- A te twoje przyjaciółeczki? - spytała Elvira, mierząc siostrę nienawistnym spojrzeniem. - Mam rozumieć, że im nic nie powiedziałaś?
- Ani słowa. Przysięgam!
- Nie wierzę ci. Ty im zawsze o wszystkim mówisz. Byłaś zła na mnie o to, co ci powiedziałam, i chciałaś się odegrać. Wiedziałaś, że nauczyciele są przewrażliwieni na punkcie Demelium, dlatego też rozpowiedziałaś po szkole o tym, a Norman doniósł o tym dyrektorce.
- Norman? On na was doniósł? - spytała Harriet, starając się zapanować nad łzami. Nie chciała płakać na korytarzu pełnym uczniów, ale wiedziała, że ta rozmowa i tak do tego doprowadzi.
Elvira kiwnęła głową.
- Dlaczego więc wyżywasz się na mnie? To nie moja wina. To Norman jest podły i na niego powinnaś być zła. Ja mu nie powiedziałam. Moi przyjaciele na pewno też nie. Roth jest w Gryffindorze, pewnie podsłuchał ciebie i Oliviera.
- Wiesz co, Harriet? Nie bądź żałosna. To twoja wina, bo nie potrafiłaś utrzymać języka za zębami. Powiedziałam ci, bo jesteś moją siostrą. A dlaczego ty powiedziałaś o naszych zamiarach tym swoim Ślizgonom?
Elvira odeszła, zostawiając załamaną Harriet. Ciężko było jej przyznać, ale Ślizgonka miała trochę racji. Nic by się oczywiście nie stało, gdyby trzymała język za zębami, ale z drugiej strony...
Jeremy nie był plotkarzem. Mógł być Ślizgonem, który wierzy w te wszystkie bzdury o czystości krwi i wiecznej wojnie między Slytherinem i Gryffindorem, ale miał honor i nie niszczył nikogo w taki sposób. On i Olivier mieli już ze sobą zatargi, ale nigdy żaden z nich nie wmieszał w to nauczycieli. Elias też nie był takim typem człowieka. Powiedział Melanie, żeby jej zaimponować informacją, o której jeszcze nikt nie wiedział. Ale bardzo wątpliwym było, żeby rozpowiadał o tym komuś jeszcze.
Co do Margolis, to było bardzo w jej stylu – plotkowanie. Ale nie tym razem. Gdyby chodziło tylko o Elvirę, Melanie nie spoczęłaby, dopóki dziewczyna nie zostałaby wyrzucona ze szkoły. Ale ponieważ zamieszany był w to Olivier, jej była ofiara, nie zrobiłaby nic takiego.
Wszystkiemu więc winna była Leslie. Gdyby nie zrobiła im awantury w pokoju wspólnym, przy wszystkich Gryfonach, Norman o niczym by się nie dowiedział (ponieważ ani Melanie, ani żaden ze Ślizgonów z nim nie rozmawiali) i nie mógłby na nich donieść.
Elvira zasępiła się. Z Harriet mogła się wykłócać. Ale zaczynać wojnę z Leslie, to była po prostu głupota.
Tak więc, zostawał jej tylko Norman.

***

Obrazy wodziły wzrokiem za Irmą, kiedy ta po raz czwarty przechodziła tym samym korytarzem. Dziewczyna zagryzała wargi i nerwowo szarpała szatę, ciągle niepewna, czy powinna zrobić to, co zamierzała. Co chwila zmieniała zdanie, to uciekając, to znów spiesząc pod drzwi sali, w której odbywały się zajęcia z transmutacji dla Krukonów z siódmego roku.
Właśnie podjęła decyzję, że jednak tego nie zrobi.
Tak, była tchórzem. Tak, była przeciwieństwem swojego rodzeństwa. Tak, do końca życia będzie sama, bo nie ma odwagi odezwać się do chłopaka, w którym kocha się od ósmego roku życia.
Zanim jednak zdążyła dobiec do schodów, drzwi otwarły się i z sali zaczęli wychodzić uczniowie. Irma przełknęła ślinę, zatrzymując się w miejscu. Czyżby to był znak od losu?
- Jestem Weasley, muszę chociaż spróbować – szepnęła sama do siebie i odwróciła się z szerokim uśmiechem na twarzy.
Evan właśnie pożegnał się z kolegami i ruszył w kierunku schodów, które prowadziły wprost do Sali Wejściowej.
Irma dokładnie wybrała ten moment. Wiedziała, że Evan jest jedynym siódmoklasistą, który gra w drużynie Ravenclawu. Więc od swojego brata dowiedziała się, kiedy krukoni mają trening, bo tylko wtedy mogła spotkać Margolisa bez jego przyjaciół i po prostu zaczekała na niego.
Tysiące razy zastanawiała się jak zacząć tę rozmowę, aby różniła się ona od ich poprzednich rozmów. Wiedziała, że nie może mówić o nauce, bo to zabiłoby konwersację już po kilku minutach. Evan nie był prymusem, tak jak Irma. On był graczem i imprezowiczem, który tylko patrzył, jakby tu się wymigać od nauki – czyli kompletnym przeciwieństwem Weasley. O quidditchu nie chciała z nim rozmawiać, bo prędzej czy później albo na jaw wyszłaby jej niewiedza, albo Evan zacząłby podejrzewać, że próbuje wyciągnąć od niego, kapitana Krukonów, taktykę zaplanowaną na najbliższy mecz, i przekazać ją później bratu. A temat Nathana należało unikać jak ognia.
Nie mogła mu też powiedzieć, że martwi się o któregoś z ich wspólnych przyjaciół, bo takich po prostu nie mieli.
Co więc jej zostawało? Ravenclaw, oczywiście.
- Hej, Evan – przyłączyła się do niego, kiedy zaczął schodzić po schodach. - Dobrze, że cię widzę. Właśnie miałam porozmawiać z tobą. Wiem, że dzisiaj w nocy organizujesz nocne rozgrywki ze Ślizgonami. Pomyślałam więc, że tym, którzy pójdą, przyda się ktoś, kto będzie ich krył. Poćwiczyłam kilka uroków, więc mogłabym zostać w Wieży, żeby podtrzymywać zaklęcia kamuflujące.
Gdyby drzwi wejściowe były kilkadziesiąt kroków bliżej, być może Irma szybciej zorientowałaby się, że Evan w ogóle nie zwraca na nią uwagi.
Była tak zdenerwowana, że prawie dostała w twarz potężnymi drzwiami. Zamrugała zdziwiona i jednocześnie okropnie zraniona tak ogromną ignorancją ze strony chłopaka.
Zakryła dłonią usta i wbiegła z powrotem po schodach, szlochając w rękaw szkolnej szaty.
Nie mogła powstrzymać łez. Po siedmiu latach wzdychania do swojego ideału, wpatrywania się wieczorami w ich jedyne wspólne zdjęcie, tysiące kłótni z bratem, kiedy to stawała po stronie Margolisa, jak on mógł ją tak potraktować? Jak powietrze?
To prawda, nigdy się nie przyjaźnili. Mieszkali w jednym miasteczku, latem widywali się, przypadkowo oczywiście, prawie codziennie. W Hogwarcie zamienili od czasu do czasu kilka słów, zawsze jednak były to takie bezosobowe, chłodne rozmowy.
Załamana dziewczyna zamknęła się w swoim dormitorium i wypłakiwała oczy w poduszkę. Nagle poczuła, że ktoś siada obok niej.
- Hej, mała. Co się dzieje? - Brandice pogładziła ją po plecach.
Weasley powoli odsunęła od siebie zupełnie mokrą poduszkę i usiadła na łóżku. Minęło prawie pół godziny, zanim wreszcie udało jej się wszystko opowiedzieć przyjaciółce.

***

Brandice przytupywała ze zniecierpliwienia. Już dwadzieścia minut czekała na brata pod pokojem wspólnym Ślizgonów. Jakiś drugoklasista obiecał jej, że przekaże Jeremy'emu, kto na niego czeka. Ale ponieważ Ślizgoni dalej słynęli z nieuprzejmości, szczególnie ci najmłodsi, domyśliła się, że żadna informacja nie została przekazana.
- Brandice? - zdziwił się Ślizgon, widząc swoją siostrę opartą o ścianę. - Co ty robisz w lochach?
- A ty co tu jeszcze robisz? Od piętnastu minut masz lekcje historii, zapomniałeś?
I- dziemy z Harriet na spacer. Zresztą, co ci do tego? Przyszłaś sprawdzić, czy nie wagaruję?
Krukonka popatrzyła na obejmowaną przez chłopaka Harriet. Wahała się, czy może powiedzieć cokolwiek przy niej. Weasley była w porządku, ale jej przyjaciółki były prawdziwymi zołzami. Nie chciała zaszkodzić Irmie.
- Dzisiaj w nocy są rozgrywki, Ravenclaw przeciwko Slytherinowi – zaczęła.
- I przyszłaś tu po to, żeby mi przypomnieć? Nie bój się, będę. Jestem kapitanem, beze mnie się nie odbędą.
Blondynka przygryzła wargę zastanawiając się, czy na pewno powinna o cokolwiek prosić brata. Latem byli nierozłączni, wspólnie grali w quidditcha, razem chodzili na imprezy. Dopiero w Hogwarcie wyrastał między nimi mur, którego nie potrafili zburzyć. Nie dość, że byli w różnych domach, to jeszcze grali przeciwko sobie w szkolnych rozgrywkach. Moment, w którym Brandice dostała się do drużyny, był chyba właśnie tym momentem, po którym pojednanie było już niemożliwe. Jeremy nie chciał walczyć z własną siostrą, dlatego więc przez dziesięć miesięcy w roku, z małymi przerwami, nie uważał jej za siostrę.
Te małe przerwy następowały tylko wtedy, gdy Brandice go o coś prosiła. A robiła to niezmiernie rzadko.
- Dziś w nocy nie będzie żadnych sędziów ani nauczycieli. Tylko uczniowie. Nikt o niczym nie doniesie, bo sam wpadnie. To, co się stanie na boisku, nigdy nie dojdzie do uszu naszych opiekunów.
- Czyli jak zawsze, kiedy Margolis organizuje swoje „wielkie akcje”. Do czego ty zmierzasz? - chłopak zmrużył oczy, robiąc się podejrzliwy.
- Właśnie do Margolisa zmierzam. Wiem, że gra w mojej drużynie, ale chcę, żeby dzisiaj w nocy dostał łomot. Niekoniecznie na boisku, chcę wygrać. Ale może w drodze powrotnej do zamku. Tak nie bardzo, tylko żeby wiedział, że takie zachowanie nie jest fair. Da się zrobić? Nie doniesie, jestem tego pewna.
Harriet odsunęła się od swojego chłopaka, patrząc na niego niepewnie. Nie mogła uwierzyć, że spokojna i miła Brandice może prosić o coś takiego. Pobić kogoś w nocy, poza murami zamku? Niby za co?
- O jakim zachowaniu mówisz?
- Powiedzmy, że potraktował jedną z moich koleżanek nieelegancko. Sama bym mu dołożyła, ale ty masz mocniejszy prawy sierpowy.
- Jeremy, nie możesz tego zrobić – wtrąciła się Ślizgonka. - Przepraszam, Brandice, ale to nie jest w porządku. Jeśli Margolis zrobił coś niezgodnego z regulaminem, niech ta twoja przyjaciółka zgłosi to komuś. Nie można tak po prostu napadać kogoś i go bić.
- Wyjątkowo się z tym zgadzam – powiedział Jeremy.
Brandice popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć, że jej odmówił. Tak rzadko go o cokolwiek prosiła, ale zawsze jej pomagał. Nawet kiedy poprosiła go o podmienieni jej egzaminu z zielarstwa, nie odmówił.
- Chyba sobie żartujesz – warknęła, przez zaciśnięte zęby.
- Evan to mój kumpel, nie pobiję go tylko dlatego, że puścił kantem Irmę Weasley.
Obydwie dziewczyny popatrzyły na niego zaskoczone.
- Nie mówiłam o Irmie – powiedziała w końcu Brandice.
- Oczywiście, że o niej. Nietrudno było się domyślić. To twoja jedyna przyjaciółka, dla innej nie chciałoby ci się nawet schodzić tu do mnie do lochów.  
- Co on zrobił Irmie? - wtrąciła się nagle Harriet.  
Irma była jej kuzynką, a to zmieniało wszystko. Jeśli Margolis ją skrzywdził, należało mu się coś dużo gorszego niż postraszenie przez grupkę Ślizgonów.
- Olał ją. Totalnie ją olał. Jakby była przezroczysta. Nawet na nią nie spojrzał, kiedy do niego mówiła – Brandice zwróciła się do Harriet, w niej widząc nadzieję na przekonanie brata do swojego pomysłu. - Nie mówię, że od razu powinien rzucić się jej na szyję, ale chyba kultura wymaga, żeby chociaż głupie „cześć” powiedzieć. A on kompletnie nic. No jakby jej tam nie było. Jeszcze prawie drzwiami wejściowymi od niego dostała.
Harriet zbladła nagle straszliwie, kiedy dotarło do niej, co się stało. I z czyjej winy to się stało. Wymamrotała szybko jakieś usprawiedliwienie i pędem wróciła do pokoju wspólnego, szukając swoich wspólniczek.

***

Olivier szedł jak na ścięcie. Denerwowała go krocząca obok, rozluźniona i pewna siebie Elvira. Przecież to wszystko była jej wina, jej groziło opuszczenie Hogwartu bardziej niż jemu. Dlaczego więc była taka radosna?
Dziewczyna po prostu nigdy wcześniej nie robiła nic na tyle złego lub głupiego, by potrzebna była interwencja Harrego Pottera. Olivier za to nie raz i nie dwa musiał zmierzyć się ze srogim mężem ciotki, kiedy on, Nathan i bliźniaczki narozrabiali podczas wspólnych wakacji u Potterów.
Harry Potter przybył do Hogwartu na prośbę dyrektorki, profesor McGonnagall, która nie bardzo wiedziała, co zrobić w tej sytuacji. Z jednej strony, żaden punkt regulaminu nie został złamany. Jednak z drugiej, nie mogła tego tak po prostu zostawić. Poprzednie pokolenia Weasley'ów i Potterów pokazały jej, że z nimi nie ma żartów, i że kiedy sobie coś postanowią, prędzej czy później do tego dojdą.
- Dzień dobry, wujku – przywitał się Olivier, zatrzymując się w drzwiach.
Harry Potter siedział w starym fotelu w nieużywanym gabinecie. Poprzedni nauczyciel, który z niego korzystał, zostawił w nim mnóstwo książek, pergaminów i map, oczywiście czarodziejskich, po których pływały statki i na których nadal toczyły się stare wojny.
- Proszę, usiądźcie. Chcecie herbaty? Skrzaty przed chwilką przyniosły, jeszcze gorąca.
Gryfoni zaprzeczyli i usiedli na podniszczonej kanapie pod ścianą. Żadne z nich nie chciało przedłużać rozmowy. Chcieli tylko wysłuchać kolejnych wspomnień z czasu wojny, pokiwać smutno głowami, obiecać, że już nigdy więcej nie przyjdzie im do głowy tak głupi pomysł, i wyjść.
- Przepraszamy, dobrze? - nie wytrzymał w końcu panującej ciszy Olivier. - To był szczeniacki pomysł, już wiemy. Profesor McGonnagall nam to wytłumaczyła dosadnie.
- Czyżby?
- No, tak – zawahał się chłopak. - Już nam to z głowy wybiła. Więcej nie pomyślimy o szukanie Demelium.
Harry wpatrywał się w dwójkę nastolatków. Jak miał wytłumaczyć tym dzieciakom, czym tak naprawdę było Demelium? Co powiedzieć, by zrozumieli, jak źli byli Cienie*?
Cienie! A co z prawdziwymi Demelijczykami?
- Po co chcieliście znaleźć tę komnatę?
Głos znów zabrał Olivier.
- To był mój pomysł. Chciałem zrobić coś, co by nas wyróżniło.
- Nas?
- Gryfonów, Weasley'ów. No, ale najbardziej to chyba jednak mnie. W quidditcha ciągle przegrywamy, oprócz Elliota i Wendy w Gryffindorze to sami, przepraszam za wyrażenie, imbecyle. Nie ma żadnych geniuszy, pupilów nauczycieli. Wszyscy są jacyś tacy przeciętni, nikogo wybitnego. A przecież kiedyś było inaczej. Kiedy mój ojciec chodził do szkoły, moje siostry. Gryffindor zawsze był najlepszy.
- Ale później do szkoły przyszliśmy my i nasz dom obniżył loty – wtrąciła Elvira.  
- Myśleliście, że znalezienie pokoju wspólnego Demelium przysporzy wam sławy, tak?
- Tak. Przecież tam musi być tyle ksiąg, magicznych przedmiotów. Tyle rzeczy, potężnych rzeczy. Leżą tam przez wieki, zapomniane przez wszystkich, i tylko czekają, aż ktoś je znajdzie.
- Może to co jest zapomniane, powinno takie pozostać? Nie pomyśleliście, że to może być puszka Pandory? Demelijczycy wierzyli w inne ideały niż my. Co inne było dla niech najważniejsze, ich moralność prawie w ogóle nie istniała. Niewiele o nich wiemy, ale to, co się zachowało po wielkiej czystce, jest przerażające bardziej, niż wszystkie wiarygodne opowieści o Voldemorcie.
Olivier i Elvira popatrzyli na siebie zrezygnowani. Czyli jednak nie obejdzie się bez wspomnień.
- Nie mogli być aż tacy źli – mruknęła Elvira.
- Byli. Stworzyli większość zaklęć czarnomagicznych. Testowali je na innych uczniach albo na niewolnikach, w domu. Tej części historii nie słyszeliście, prawda? Ginny mało wiedziała o prawdziwym Demelium. To, co pozwalali zobaczyć, to była niewielka część potwornego dziedzictwa ich przodków. Dawni, prawdziwi Demelijczycy, mugoli uznawali za podludzi. A ponieważ należeli do najpotężniejszych rodów, Rada Stu, dawny odpowiednik Ministerstwa Magii, niewiele mogła im zrobić. Mieli więc swoich niewolników – mugoli, którzy pracowali dla nich jak dla nas dziś skrzaty. Jedni traktowali ich lepiej, inni gorzej.  
- Testowali na nich zaklęcia czarnomagiczne? - spytał przerażony Olivier.
- Tak. Wolno im było, ci mugole byli ich własnością. Ich dzieci nie miały w szkole swoich niewolników, więc z czasem jak niewolników zaczęli traktować innych uczniów. Za to w końcu zostali ukarani. Ale tę część historii już znacie.  
- Co to jednak ma wspólnego ze skarbami z ich pokoju wspólnego? - spytała Claudia.
- Jakie rzeczy można znaleźć w wieży Gryffindoru, hm? Podręczniki z których się uczycie, wasze prace domowe, może własne projekty zaklęć czy eliksirów, gry, zaczarowane monety, kubki czy buty. Wszystko to ma coś wspólnego z wami, odzwierciedla to, kim jesteście. To, czego was nauczono na zajęciach, to, jak spędzacie wolny czas, co was bawi, co was interesuje. A teraz wyobraźcie sobie te same przedmioty w komnatach Demelium. Czarnomagiczne księgi, receptury nowych zaklęć, być może kolejnych niewybaczalnych, zaklęte przedmioty, które nie do końca służyły do zabawy. Wśród normalnych, nieszkodliwych staroci czaić się może coś, co będzie przysłowiową puszką Pandory. Naprawdę jesteście gotowi wyciągnąć to na światło dzienne?

***

Elliot dyskretnie oddalił się spod drzwi. Gdyby ojciec nakrył go, że podsłuchiwał, znowu by się na niego wściekał. Podsłuchiwanie było oznaką złego wychowania, jak zawsze powtarzała mu babcia, i w normalnych okolicznościach nigdy by się do tego nie zniżył.
Ale to nie były zwyczajne okoliczności. Jeśli jego ojciec specjalnie wziął wolne w pracy, żeby przyjechać do Hogwartu i porozmawiać z Olivierem i Elvirą, to musiało być coś naprawdę ważnego.
- Robaczywa śliwka – rzucił szybko do Grubej Damy i przeskoczył przez dziurę, kiedy tylko obraz zaczął się odsuwać. Rozejrzał się po pokoju wspólnym, szukając swojego kuzyna. Dostrzegł go siedzącego przy stoliku pod oknem, pochylonego nad podręcznikiem do transmutacji.
- Musimy porozmawiać – klepnął Nathana w ramię i, nie oglądając się na niego, poszedł do dormitorium.
Po chwili Weasley dołączył do niego.
- Co jest? Wyglądasz, jakbyś Voldemorta zobaczył.  
- Mój ojciec jest w Hogwarcie. Podsłuchałem jego rozmowę z Olivierem i Elvirą.
- I teraz masz wyrzuty sumienia? Pocieszę cię, kuzynku – Nathan położył rękę na klamce, chcąc wyjść z sypialni – za drugim razem będzie łatwiej, a za trzecim już w ogóle nic się w obie nie będzie buntowało.
- Przymknij się, Nathan, i posłuchaj, co mam ci do powiedzenie. I odejdź od tych drzwi, jeszcze nigdzie nie wychodzisz.
Weasley zmarszczył brwi ale posłusznie odsunął się od drzwi. Usiadł na swoim łóżku i popatrzył na Elliota, dopiero teraz zauważając, że ten jest naprawdę zdenerwowany.
- Wycofuję się – powiedział w końcu Potter. - I tobie radzę zrobić to samo.
Nathanowi zajęło chwilę zrozumienie, o czym Elliot mówi. Kiedy jednak wreszcie to do niego dotarło, zerwał się jak oparzony.
- Czy ty oszalałeś? Teraz chcesz się wycofać? Nie bądź durniem.
- Będę durniem, jeśli dalej będę ci pomagał w poszukiwaniach. To było naprawdę głupie. Cudem nikt nas nie nakrył do tej pory.
- Elliot, nie wymiękaj. Jeszcze kilka godzin i znajdziemy tę komnatę. Zostało nam kilka korytarzy do przeszukania. Nie możesz się teraz wycofać! Przecież to zrządzenie losu, że Olivier i Elvira wpadli. Teraz to im wszyscy patrzą na ręce. Mamy czas, żeby...
- Nie – przerwał mu Elliot. - Czy my się tak właściwie zastanowiliśmy, co my chcemy znaleźć?  
- Tak – Nathan skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał wyzywająco na kuzyna. - Rozmawialiśmy o tym, zgodziłeś się, że nie ma w tym nic złego. I dalej tak myślisz, tyle tylko, że teraz boisz się, że cię złapią i znowu okażesz się rozczarowaniem dla ojca. On zawsze potrafił wszystko doprowadzić do końca. Nie to co ty. Wieczny nieudacznik.
Weasley trzasnął drzwiami i zbiegł głośno po schodach.
Elliot usiadł na łóżku i zwiesił głowę. To prawda, był nieudacznikiem. Nic mu się nie udawało, nie potrafił sprawić, żeby ojciec był z niego dumny.
Ale nie mógł pozwolić, by pragnienie zaimponowania ojcu, zaprowadziło go tam, gdzie od setek lat mogło drzemać zło.


* Istnieje rozróżnienie między prawdziwymi Demelijczykami a Cieniami. Demelijczycy to uczniowie Hogwartu, którzy dostali się do Demelium, piątego domu. Cienie to potomkowie tych, którzy byli kiedyś w Demelium, i którym udało się przezyć masowe egzekucje. Dopiero po tym, jak zlikwidowano piąty dom w Hogwarcie, Demelium nabrało nowego znaczenia - stało się czymś w rodzaju Zakonu Feniksa, który cały czas mścił się za dawne krzywdy.
***
Ogólnie rozdział nie wydaje mi się zły, tylko scena spotania Irmy z Evanem jest nie do końca taka, jaka chciałam, żeby była. Nabierze ona sensu po przeczytaniu kolejnego rozdziału, dlatego też musiałam ją dodać.
Dziękuję serdecznie za opinie pod poprzednim postem. Naprawdę się postarałyście - uwielbiam długie komentarze. Jak chyba każdy pisząy bloga. Ogromnie mnie one motywują do pisania. Jeszcze raz dziękuję.