czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 9

   Rodzinne dramaty


Tafla wielkiego lustra zalśniła, kiedy odbił się w nim blask rzucanego zaklęcia. Czarownica uśmiechnęła się zalotnie do swojego odbicia clustrze, dotykając lekko dłonią ognistorudych włosów.

     - Caroline, jesteś już gotowa? Rodzice się niecierpliwią.

     Elliot spojrzał zaskoczony na siostrę. Dziewczyna zazwyczaj ubierała się w lniane lub wełniane spódnice, w zależności do pory roku, skromne bluzki i niewiarygodnie drogie marynarki. Dziś wyglądała jak zupełnie nie ona
.
     - Wow, wyglądasz niesamowicie. To sukienka Alexandry?

     - Nie. Dlaczego?

     - Bo ledwo ci tyłek zasłania.

     Caroline pokazała bratu język i wypchnęła go na korytarz. Chwyciła malutką torebeczkę, ostatni raz spojrzała w lustro i wyszła za nim z pokoju. Na dole czekali już gotowi do wyjścia Harry i Ginny.

     - Nareszcie. Kto to myślał, żeby córka szykowała się na sylwestra dłużej niż matka. Ślicznie wyglądasz , córeczko. - Ginny strzepnęło niewidzialny pyłek z czarnej sukienki Caroline, uśmiechając się do niej.

     - Czy ta sukienka nie jest na ciebie za krótka?

     - Nie znasz się, tato. To jest impreza. Mam iść w garniturze?

     - Nie słuchaj go, skarbie. Tata po prostu zapomniał jak to jest młodym i chodzić na szalone imprezy.

     - O, a myślałam, że w młodości tata był nudziarzem i nie chodził na żadne imprezy. Zawsze tak nam mówiłaś. - W drzwiach kuchni pojawiła się Leslie, wpychając do ust gigantyczną babeczkę. Wytarła dłonie o nogawki ciemnych dżinsów i zdjęła z wieszaka ciepłą kurtkę, unikając rąk ojca próbującego potargać jej włosy. Nie to, żeby jakoś specjalnie wiele czasu poświęciła na układanie fryzury. Uskakując do tyłu nadepnęła niechcący Alexandrę.

     - Przestań skakać jak małpa – krzyknęła jej siostra. - Ubieraj się i chodźmy wreszcie.

     Kiedy wszyscy włożyli już ciepłe okrycia, wyszli z domu i kolejno się teleportowali. Harry i Ginny na elegancki bal organizowany przez Ministerstwo, Caroline na imprezę, na której miała się spotkać ze swoimi starymi przyjaciółmi ze szkoły, a Elliot, Leslie i Alexandra, używając teleportacji łącznej, do domu wujka Billy'ego. O ile państwo Potter i ich najstarsza córka mieli przed sobą niesamowitą noc pełną wrażeń i niezapomnianej zabawy, o tyle na najmłodszych czekał nudny sylwester w gronie najbliższej rodziny. A przynajmniej tej części rodziny, która w ramach ciągle trwającego szlabanu za nielegalną imprezę (to znaczy zorganizowaną bez wiedzy rodziców i zakończoną pożarem Muszelki) z końca wakacji, nie mogli pójść na żadną imprezę u swoich przyjaciół.

     W ciemnym ogrodzie przed domem Billa i Fleur śnieg sięgał prawie do kolan. Elliot, torując sobie w nim drogę różdżką, doszedł do drzwi nawet nie zmoczywszy sobie butów. W przeciwieństwie do bliźniaczek. Godność nie pozwoliła im na skorzystanie ze ścieżki zrobionej przez brata, a że same nie znały odpowiedniego zaklęcia, musiały brnąć przez śnieg.

     Drzwi otwarła im Cornelia, ubrana w zwiewną, błękitną sukienkę i wysokie obcasy. Dziewczyna właśnie wychodziła na tę samą imprezę, na której bawiła się już Caroline.

     - Brakowało tylko was. - Uśmiechnęła się szeroko i wpuściła ich do środka. W jasno oświetlonym korytarzu walało się mnóstwo butów i rzuconych byle jak na niski stolik kurtek i płaszczy. Elliot obrzucił cały ten bałagan zdegustowanym spojrzeniem i odwiesił swój czarny płaszcz na wieszak. - O, Olivier – blondynka zwróciła się do wchodzącego brata. - Zajmij się gośćmi. I pamiętaj – nie baw się zapałkami, nie spraszaj nikogo więcej i nie pij alkoholu.

     - Jestem pełnoletni!

     - Dobrej zabawy. Ja wychodzę. Pa.

     Chłopak popatrzył na zamykające się za siostrą drzwi i wcisnął dłonie w kieszenie dżinsów. To było tak jawnie niesprawiedliwe, że aż chciało mu się wyć. Był dorosły, a rodzice i tak dali mu szlaban. Twierdzili, że póki chodzi do Hogwartu i mieszka w ich domu, ma stosować się do ich zasad.

     - Naprawdę nie będzie nikogo innego? Tylko nasza rodzina? - spytała Alex.

     - Nikogo. Rodzice zostawili skrzata-konfidenta, który ma im co godzinę wysyłać wiadomość.

     W wielkim salonie Weasley'ów, chlubie Fleur, która jego wystrój zmieniał średnio co pół roku, zebrali się prawie wszyscy młodzi członkowie wielkiej rodziny. Do Potterów podeszła Wendy, trzymając w ręku miniaturowego czarodzieja z pomarańczy.

     - Jakie to fajne – zachwyciła się Leslie. - Skąd to masz?

     - Od Harriet, przetransmutowała dużo owoców. Chodź, sama zobaczysz. - Pociągnęła kuzynkę za rękę i poszła z nią do kuchni. Po chwili Alexandra ruszyła za nimi.

     - Świetna impreza, Olivier.

     - Ani słowa. Chodźmy do gabinetu mojego ojca, Nathan ma dla nas jakąś niespodziankę.


***

   Dwóch czternastolatków skradało się na palcach, idąc ciemnym korytarzem na piętrze domu. Za każdym razem, kiedy któryś z nich głośniej stąpnął, drugi szczypał go lub uderzał pięścią, przykładając palec do ust, co w efekcie robiło jeszcze więcej hałasu niż głośniejszy krok.

     Martin wskazał palcem wąską strugę ciepłego światła, wydobywającą się zza niedomkniętych drzwi, a następnie ostrożnie podszedł do nich i oparł się tuż obok o ścianę. Jackson opadł obok niego na kolana, i z tej pozycji zajrzał do pokoju. W środku znajdowała się starsza siostra Martina, Ariana, oraz Bridget. Żadna z nich nie wybierała się na imprezę, na którą poszły Caroline i Cornelia – Ariana, ponieważ w Hogwarcie była Puchonką, a to miało być spotkanie Gryfonów, Bridget, bo nigdy nie lubiła tego typu rozrywek. Nie chcąc odgrywać roli nianiek, przeniosły się do pokoju kuzynki, gdzie mogły w spokoju porozmawiać.

     - Dziwię się, że nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł. Przecież to znakomity temat na powieść romantyczną – zachwycała się Bridget.

     Martin przechylił głowę na bok i zajrzał do środka, jednocześnie kopiąc niechcący Jacksona. Ten syknął zaskoczony i oddał kuzynowi. Przez chwilę wydawało im się, że dziewczyny ich usłyszały i zaraz zrobią im awanturę o podsłuchiwanie. Te jednak zajęte były rozmową i niczego nie zauważyły.

     - Nie do końca o to mi chodzi. Nie chcę zmieniać historii. Dla mnie liczy się to co było naprawdę. Nie chcę snuć domysłów, czy ona naprawdę kochała Draco, czy tylko zastąpił on pustkę po śmierci Corbina. Wydaje mi się, że ona sama tego nie wiedziała. Była taka zagubiona, że momentami sama nie wiem co czytam.

     - Jej pamiętnik musi być bardzo poruszający.

     - O, tak. W końcu nie miała się komu wygadać, od wszystkich się odwróciła. A tyle się działo, że nie mogła wszystkiego dusić w sobie.

     Nagle Jackson, któremu zdążyły już zdrętwieć nogi, poczuł, że ani chwili dłużej nie wytrzyma w tej pozycji, runął do przodu, uderzając boleśnie głową w drzwi i wpadając do pokoju. Zaskoczona Bridget krzyknęła, oblewając się winem, natomiast Ariana zerwała się na równe nogi i podeszła do leżącego na podłodze Gryfona, ciągnąc go za koszulkę. Martin, korzystając z zamieszania, odwrócił się i popędził w kierunku schodów. Ścigał go głos siostry.

     - Martinie Victorze Weasley! Wiem, że to ty! I bądź pewien, że nie ominie cię kara za szpiegowanie mnie!

***

   Krzyki dochodzące z parteru stawały się coraz głośniejsze i przez to coraz trudniejsze do wytrzymania. Elliot już dwa razy próbował wyczarować swojego patronusa i wysłać go do salonu, za każdym jednak razem przekręcał zaklęcie i nic z tego nie wychodziło. W końcu dał sobie z tym spokój.

     Wiadomością, którą dla niego i Oliviera miał Nathan, okazały się dwie butelki ognistej whisky oraz jedna, mniejsza, z domowej roboty nalewką. Takiego specjału nawet Elliot nie odmówił, i tak oto trzy godziny później czuł, że jest kompletnie pijany.

     - Nie jest jeszcze tak źle, skoro zdajesz sobie z tego sprawę – pocieszał go Olivier. Blondyn, znając moc nalewki, zadowolił się tylko whisky, i teraz był najtrzeźwiejszy z ich trójki. - Najgorzej, jak pijany myśli, że jest trzeźwy. - Klepnął Elliota tak mocno, że ten prawie uderzył głową w biurko, przy którym siedział.

     - Zjadłbym coś – wtrącił Nathan. - Może by tak zawołać skrzata?

     - Czyś ty oszalał?! - przeraził się Olivier. - Chcesz, żeby nagle wpadli tu moi rodzice? Już całkiem ci odbiło
.
     - Ale kiedy ja naprawdę muszę coś zjeść – upierał się brunet. - Elliot, może być tak coś przyniósł? Siedzisz najbliżej drzwi.

     - Dobry pomysł. I przy okazji ucisz Elvirę, bo już nie mogę słuchać jej wrzasków. To jednak był zły pomysł, żeby zostawiać im w lodówce piwo. Zapomniałem, że jak wypije, to robi się jeszcze bardziej cięta na Harriet.

     - Elliot, zostałeś przegłosowany. Idziesz po jedzenie.

     - Ja chcę makowiec, gruszki w syropie i... I jeszcze kawałek, albo lepiej dwa, ciasta czekoladowego – wyliczył Olivier.

     - Mnie obojętne, co będę jadł. Byle szybko, bo mój żołądek zaczyna pożerać sam siebie.

     Elliot wziął głęboki oddech i wstał z fotela. Stał przez chwilę nieruchomo czekając, aż pokój przestanie wirować, po czym ruszył w kierunku drzwi.

     Najbardziej obawiał się schodów. Gdyby potknął się i spadł z nich, chyba spaliłby się ze wstydu. Przytrzymując się kurczowo poręczy, schodek za schodkiem, zszedł wreszcie na dół, w sam środek babskiego piekła.

     Na brzegu kremowej kanapy, zakrywając twarz dłońmi i szlochając rozpaczliwie, siedziała Harriet. Irma obejmowała ją ramionami od tyłu, rzucając wściekłe spojrzenia Claudii, która, cała zalana łzami, nawet nie próbowała bronić się przed słownymi atakami Alexandry i Leslie. Stojąca obok bliźniaczek Wendy wyglądała na kompletnie przerażoną i rozdartą. Zauważając Elliota, rzuciła mu zrozpaczone spojrzenie.
Chłopak zdziwiony zmarszczył brwi i poszukał wzrokiem Elviry. Stała z dala od reszty, z rękoma założonymi na piersi. Zagryzała wargi i patrzyła na siostrę, jak gdyby zaskoczona jej rozpaczą. Widząc, że Elliot na nią patrzy, prychnęła i wyszła z salonu. Po chwili dało się słyszeć głośny huk zamykanych drzwi wejściowych. To na chwilę uciszyło panny Potter.

     - Jedna poszła. Może ty też do niej dołączysz, Claudio? - warknęła Alexandra.

     - Nie jesteś tu już mile widziana – dorzuciła Leslie.

     - Harriet, proszę, daj mi wytłumaczyć – zrozpaczona Claudia zwróciła się do łkającej Ślizgonki. - Jesteśmy prawie jak siostry, proszę, wysłuchaj mnie.

     - Nie, Claudio. - Irma wbiła w kuzynkę twarde spojrzenie swoich ciemnych oczu. - Siostry nie robią sobie czegoś takiego. Nie odbijają sobie chłopaków. Już nie jesteś nasza rodziną.

     Elliot zmartwiał, słysząc ten wyrok z ust łagodnej i wyrozumiałej Irmy. Mając trzy siostry, wciąż nie znał się kobietach, nie rozumiał więc dlaczego ta zdrada tak bardzo zabolała jego kuzynki. Na widok zrozpaczonej Claudii krajało mu się serce. Czuł wyrzuty sumienia, że nie rozwiązał tego problemu wcześniej, kiedy tylko się o nim dowiedział. A teraz, w jakiś sposób, zapewne za sprawą Elviry, prawda wyszła na jaw.
Czując, że od tego wszystkiego zaczyna mu być słabo, osunął się po ścianie i usiadł na podłodze. W tej pozycji zastały go Bridget i Ariana, które kilka chwil później postanowiły wreszcie interweniować.

     - Elliot! - krzyknęła zdumiona Bridget. - Ty jesteś pijany!

     - Obawiam się, że tutaj mamy większy problem – zauważyła Ariana, ogarniając wzrokiem salon.

     - Powodzenia życzę – mruknął Elliot i pozwolił swojej głowie opaść. Chwilę później już spał.


----------------------------------------------------

Nie było mnie tak strasznie długo, że sama już zapomniałam co było w ostatnim rozdziale. Zaczęłam już nadrabiać zaległości na blogach, które kiedyś czytałam. Okazuje się, że Wy nie próżnowałyście tak jak ja.
Z okazji powrotu zrobiłam nowy szablon. Podoba się? Mnie bardzo, choć może trochę za dużo napisów. Nie bardzo pasuje na razie do akcji, ale mam napisane już kilka rozdziałów na przód, więc wiem, ze za kilka notek będzie idealny.
Nad css'em siedziałam prawie trzy godziny. Mam nadzieję, że teraz jest już wszystko dobrze. Piszcie jednak, gdybyście zauważyły jakieś przeskakujące linki czy dziwnie zagubiony napis "menu", który gdzieś mi się zagubił podczas ustawiania szablonu.

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 8


    W czasie świąt kuchnia i salon były najmniej bezpiecznymi miejscami w domu rodziny Potter. Alexandra, nie chcąc stać się ofiarą przedświątecznej gorączki matki, przemknęła na palcach przez hol i wbiegła po schodach na piętro. Odetchnęła z ulgą, kiedy udało jej się bezpiecznie dotrzeć do pokoju siostry. W domu była dopiero trzy dni, a już miała serdecznie dosyć swoich rodziców. Matki, ciągle wymyślającej im jakieś zadania do wykonania, i ojca, który ją kontrolował i karcił jak małe dziecko.

     Nacisnęła klamkę i weszła do przytulnej sypialni swojej starszej siostry. Caroline siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Dookoła niej leżały porozkładane książki i notatki. Najstarsza Potter miała już dwadzieścia lat i studiowała aurorystykę na Uniwersytecie Magicznym w Coventry. Alexandra z jednej strony współczuła jej egzaminów dwa razy do roku, ale z drugiej sama wiele by oddała, by od domowych obowiązków móc wymówić się nauką.

     - Wymieniłaś? - spytała Caroline, patrząc na siostrę. Czarnowłosa skinęła głową i z wielkiej torebki przewieszonej przez ramię wyjęła zapakowany w szary papier pakunek.

     - Był ostatni. Założę się, że po świętach połowa dzieciaków z Hogwartu będzie miała takie.

     - Rodziców połowy dzieciaków z Hogwartu nie stać na taki drogi prezent. Pokaż. - Rudowłosa wyciągnęła rękę, zabierając z rąk Alex prezent dla Elliota.

     Już kilka miesięcy temu dogadała się z siostrami, że kupią bratu najnowocześniejszy model aparatu fotograficznego. Zdjęcia nim robione mogły utrwalić nawet kilkuminutowe sceny, a nie, jak do tej pory, najwyżej kilkunastosekundowe. Dzień po przyjeździe z Hogwartu Leslie poszła go kupić, nie zajrzała jednak do pudełka, czy aparat aby na pewno jest koloru czarnego. Dopiero w domu okazało się, że był wściekle żółty.

     - To co, zdjęcie próbne? - spytała Caroline, patrząc w obiektyw, tym razem czarnego aparatu. Alex zapozowała uśmiechając się szeroko, kiedy nagle drzwi za nią otwarły się gwałtownie i do pokoju wszedł Elliot. Dziewczyny pisnęły, a starsza z sióstr szybko schowała aparat pod poduszkę.

     - Pukaj, idioto! - wydarła się Alex, zastanawiając się, czy brat zdążył zobaczyć prezent. Ten jednak wydawał się w ogóle niezainteresowany tym, co też siostry mogą przed nim ukrywać. Ciemny sweter miał cały oprószony mąką, a dłonie oblepione ciastem.

     - Ja z tą kobietą nie wytrzymuję. - Usiadł ciężko na fotelu pod ścianą i westchnął żałośnie. - Jesteście dziewczynami, to wy powinnyście pomagać jej w kuchni.

     - Tylko bez takich tekstów – upomniała go Alex. - To, że jesteśmy kobietami nie oznacza, że nasze miejsce jest w kuchni. Chcesz jeść ciasto, to go sobie upiecz.

     - Ja przez rok nie zjem tyle ciasta, ile jest w naszej kuchni. To jest po prostu chore. Po co nam tyle jedzenia? Zawsze zostają tego tony po świętach. I wpycha nam to później do kufrów, a co się nie zmieści, to wysyła pocztą. Ale spróbuj się tylko sprzeciwić to grozi, że nie da kasy. Ja nigdy nie będę w ten sposób szantażował swoich dzieci.

     - Ty będziesz dokładnie taki sam – stwierdziła Alex. - Już teraz masz skłonności do nadopiekuńczości i rozkazywania innym. To chyba ta odznaka prefekta tak cię zmieniła. Pójdę jednak do kuchni. Może uda mi się przekonać mamę, żeby sobie trochę odpoczęła.

     - Powodzenia – powiedzieli Caroline i Elliot jednocześnie.

     Alex poszła do swojego pokoju, gdzie zostawiła torebkę i przebrała się w stary dres. Związała włosy w kucyk i zbiegła po schodach. Przechodząc obok salonu zajrzała do niego. Na kanapie, z podkulonymi nogami, siedziała Leslie, czytając jakąś grubą książkę.

     - Buu! - zawołała tuż nad jej głową. - Gorączkę masz? Dlaczego czytasz w święta?

     Leslie jak oparzona zamknęła książkę i nakryła ją leżącą obok poduszką. Spojrzała z wyrzutem na siostrę.

     - Nie twoja sprawa. Zjeżdżaj stąd – warknęła.

     Alexandra pokazała jej język i wyszła z salonu. Chciała być miła, ale Leslie zachowała się jak zwykle chamsko. Na dodatek próbowała ukryć przed nią, że czyta książkę matki. Jakby też taką tajemnicą było, że od kilku tygodni ma fioła na punkcie Demelium. Mimo wszystko jednak Potter poczuła złość. Jej siostra znowu knuła coś i nie miała zamiaru jej w to wtajemniczyć. Najpierw zmówiła się z Nathanem i Olivierem, że nauczą się magii Demelium, żeby pokonać Slytherin. Później, zamiast pomóc jej ratować imprezę, włóczyła się po lochach. A teraz znowu coś planowała. Bystremu wzrokowi Alexandry nie umknęło spóźnienie siostry w dniu przyjazdu z Hogwartu, a rozmowa z Elliotem tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że Leslie coś chodzi po głowie. I że to coś nabiera coraz bardziej realnych kształtów.

     Była pewna, że ma to związek z rozmową podsłuchaną przez nią w szatni po meczu kilka tygodni temu. Wiedziała również, że nie spocznie, dopóki nie dowie się, co tak właściwie Leslie i jej kuzyni robią, oraz czego już się dowiedzieli. Żeby jednak tego dokonać, potrzebowała wsparcia. Musiała stworzyć własną drużynę.

     Zanim jednak zdążyła ją skompletować w myślach, matka zapędziła ją do robienia marynaty, co pochłonęło całkiem jej myśli. Przez całe popołudnie praktycznie nie wychodziła z kuchni. Jak nie ucierała czegoś, kroiła albo mieliła, to sprzątała, układała w pojemniczkach i półkach w spiżarni. Dopiero kiedy wieczorem wrócił z pracy jej ojciec, atmosfera w domu zrobiła się mniej napięta. Ginny stwierdziła, że przygotowała dość jedzenia i pozwoliła córce pójść do siebie. Zmęczona Alex poszła do pokoju, który dzieliła z Leslie. Siostry nie było w pokoju, na jej łóżku dostrzegła za to dziwne wybrzuszenie pod kocem. Kiedy zajrzała pod niego okazało się, że leży tam schowana książka, którą wcześniej widziała w rękach Leslie.

     Alexandra szybko ją przekartkowała, szukając jakichś śladów. Żadna jednak strona nie wyglądała na szczególnie zniszczoną, poplamioną lub pogiętą. Już miała zrezygnowana pójść się kąpać, kiedy w oczy rzucił jej się jeden z początkowych rozdziałów, opisujący pewne stare domostwo czarodziei.
Jesteś wariatką, Leslie – mruknęła pod nosem i odłożyła książkę. Nie mogła uwierzyć, że siostra planuje wybrać się do Wolf's Lair.

***

     Godziny dłużyły się niemiłosiernie. Leslie co chwila zerkała na zegarek by sprawdzić, czy to już pora. Nie mogła nastawić budzika, bo zbudziłby on śpiącą obok Alexandrę, i wtedy cały plan spaliłby na panewce, dlatego też całą noc musiała czuwać. Wbrew własnym obawom, wcale nie chciało jej się spać. Poprzedniego dnia ciągle się obijała i prawie nic nie robiła, nie zmęczyła się więc tak jak jej rodzeństwo, tyrając w kuchni. Dlatego, kiedy wreszcie zegarek pokazał czwartą rano, rześko wyskoczyła z łóżko, porwała ubrania leżące na krześle i zakradła się do łazienki, ani razu nie ziewając.

     Opłukała twarz zimną wodą, by się otrzeźwić, i wciągnęła przez głowę gruby, zielony sweter. Na stopy włożyła trzy pary skarpet, a wokół szyi okręciła szalik Elliota, który ten wkładał zawsze na zimowe zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Opatulona od stóp do głów, przejrzała się w wielkim lustrze.

     Miała zarumienione policzki i błyszczące z podniecenia oczy. Mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok. W wielkiej czapce opadającej jej na oczy i kolorowych rękawiczkach, wyglądała jak dziecko, które wybiera się na sanki.

     Na tę myśl posmutniała odrobinę. Co ona wyprawia? Dlaczego tak się uczepiła myśli o magii Demelium? Chciała wygrać puchar quidditcha, to oczywiste. Ale czy naprawdę była gotowa użyć czarnej magii, by pokonać Ślizgonów?

     Za późno na zastanawianie się – powiedziała do swojego odbicia w lustrze. Zgasiła światło i wyszła na korytarz, przewieszając przez ramię czarny plecak. Po cichu zeszła na dół i otwarła drzwi, nasłuchując, czy nikt się nie obudził. Kiedy upewniła się, że wszyscy śpią, wyszła z domu i biegiem ruszyła w dół ulicy. Śnieg tłumił jej kroki, ale też ją spowalniał. Nim dotarła na miejsce, dyszała jak po wyjątkowo ciężkim treningu.

     W ciemnej uliczce za księgarnią czekał na nią Nathan. Miał na sobie długą, ocieplaną szatę czarodzieja. Leslie pożałowała, że sama nie wpadła na ten pomysł. Matka miała w szafie magiczne szaty, które dostosowywały swoją temperaturę do temperatury otoczenia. Popatrzyła z rezygnacją na swoją starą już, puchową kurtkę, która ciasno opinała jej biodra.

     - Gotowa?

     Potter kiwnęła głową i chwyciła kuzyna za rękę. Chwilę później teleportowali się.

***

     Wendy rozejrzała się z paniką w oczach po otaczającym ją ciemnym lesie. Słońce wstało już dobre dwie godziny temu, ale tutaj, między posępnymi, wiecznie zielonymi świerkami i jodłami, panował mrok. Leżący między drzewami śnieg sięgał dziewczynie ponad kolana, wsypując się do wysokich, szarych kozaków, a spadające z gałęzi mokre grudy wpadały jej za kołnierz.

     - Alex, wracajmy. Nigdy nie znajdziemy w tym lesie żadnych ruin. Na pewno przysypał je śnieg i zarósł dziki bluszcz. Jeśli zahaczymy o jakieś pędy, możemy połamać nogi.

     Czarnowłosa jednak nie słuchała. Z uporem przedzierała się przez las, idąc cały czas w jednym kierunku, oświetlając sobie drogę różdżką.

     - Wolf's Lair musi być gdzieś tutaj! Nie możemy się teraz poddać.

     - Naprawdę uważam, że powinnyśmy wracać. Rodzice na pewno zauważyli, że nas nie ma. Alex, proszę, wracajmy.

     - Chcesz, to wracaj. Ja nie mam zamiaru, dopóki nie znajdę ruin. - Nagle odwróciła się, świecąc niebieskim światłem z różdżki Wendy po oczach. - Leslie i Nathan mogli się teleportować. Nawet jeśli nie do samego Wolf's Lair, to na pewno w jego pobliże. A to znaczy, że na pewno są już na miejscu. A może nawet w domach. Nie zamierzam być od nich gorsza. Znajdę to miejsce, choćbym miała odmrozić tu sobie tyłek i połamać wszystkie paznokcie.

     - Wiesz co, Alex? Naprawdę ci odbiło. Czy wy naprawdę całe życie musicie ze sobą rywalizować? To jest chore. Jesteście siostrami, a zachowujecie się, jakbyście były największymi wrogami. Ja nie mam zamiaru brać udziału w twoich szaleństwach. Wracam do wioski. Poczekam na ciebie dwie godziny, a później wysyłam sowę do Charlize, żeby mnie odebrała.

     Młoda Weasley odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku, z którego dopiero co przyszły. Cieszyła się, że w śniegu widać ich ślady. Sama nie wiedziała co by zrobiła, gdyby zgubiła się sama w tym wielkim lesie.

     Po kilku minutach dogoniła ją Alex. Chwyciła ją za rękę, zatrzymując w miejscu.

     - Wiesz, miałam ochotę powiedzieć ci coś niemiłego, ale się powstrzymałam.

     - Doceniam to. - Wendy popatrzyła na kuzynkę chłodnym spojrzeniem.

     - Przepraszam, po części miałaś rację.

     - Po części? W czym dokładnie?

     - Wczoraj. Napisałaś mi, że to bez sensu i że nam się nie uda. Miałaś rację. Dzisiaj nam się nie uda. Musimy się lepiej przygotować. I może faktycznie poczekać, aż śnieg stopnieje.

     Wendy zacisnęła usta w wąską kreskę. Miała ochotę zostawić Alexandrę w tym lesie. Niech sobie dalej szuka tych swoich ruin, niech snuje szalone domysły i teorie. Ona nie musiała brać w tym udziału. Nagle jej uwagę zwrócił jakiś odgłos.

     - Co to było? - Wendy zacisnęła mocniej palce na różdżce, rozglądając się dookoła. Jednak mrok panujący między drzewami nie pozwalał jej widzieć dalej niż na kilka metrów. - Jest tu kto? - zawołała.

     Nagle zza kępy obsypanego śniegiem jałowca wyszły dwie postaci, przyświecając sobie zapalonymi różdżkami.

     - To chyba jakieś żarty! - krzyknęła mniejsza z nich, w której Weasley rozpoznała Leslie. - Co ty tutaj robisz, Alex?! I jeszcze przeciągasz na swoją stronę Wendy.

     Drugim z przybyszów okazał się Nathan. Chłopak dźwigał pod pachą, sądząc po kształcie, jakąś deskę zawiniętą w stare, butwiejące płótno.

     - Nie powinnyście były przychodzić tu same. W razie niebezpieczeństwa nie mogłybyście się nawet teleportować.

     - No i co z tego? Co cię to w ogóle obchodzi? - Alexandra rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Tak samo jako wy, my też mamy prawo tu być.

     - Hm – wtrąciła rudowłosa. - Tak właściwie, to nikomu nie wolno tu być. Ministerstwo zakazało zbliżać się do miejsc dawnych bitew czarodziei, ze względu na echa starych zaklęć.

     - Widzisz? Ona wcale nie chciała tu przychodzić. Powinnyście obydwie zostać w domu. Dlaczego ty zawsze starasz się mnie prześcignąć?

     Alex zacisnęła usta, a jej oczy ciskały gromy. Trudno jej było to przyznać, ale Leslie miała rację. Starsza z sióstr zawsze była uważana za tę ładniejszą i słodszą z bliźniaczek, była bardziej popularna, miała więcej przyjaciółek i wielbicieli. Ale były takie rzeczy, w których to Leslie górowała, jak na przykład latanie na miotle, transmutacja czy właśnie wymykanie się z domu nad ranem. Alex zawsze wtedy stawała do walki, ze wszystkich sił starając się przebić siostrę. Nigdy jej się to jednak nie udawało.

     - A dlaczego ty zawsze mnie od wszystkiego odsuwasz? - W oczach Alexandry błysnęły łzy, kiedy odwróciła się i ruszyła przez las w kierunku wioski. Leslie popatrzyła na nią zdziwiona. Lubiła droczyć się i rywalizować z siostrą. Dla niej to była dobra zabawa, przygotowanie do prawdziwych walk, które czekały na nią w dorosłym życiu. Nigdy nawet do głowy jej nie przyszło, że Alex może czuć się z tego powodu odrzucona. Harriet tak, to było w jej stylu. Ale nie popularna i przebojowa Alexandra.

     - Alex, przepraszam. Ja... nie miałam pojęcia, że chciałaś.

     - Chciałam. Zawsze chciałam. Ale co ciebie to obchodziło?

     Starała przypomnieć sobie, jak zła była kilka minut temu, smutek zastąpić wściekłością, żeby tylko się nie rozpłakać. Nagle poczuła, że ktoś podchodzi do niej od tyłu i obejmuje ją.

     - Chcesz? – usłyszała przy uchu szept Leslie. - Pokażę ci co ja i Nathan znaleźliśmy w ruinach. Spodoba ci się.

***

     Irma z rozbawieniem wpatrywała się w brata. Przez cały obiad Nathan kasłał, chrząkał i stukał szklanką w stół, żeby zwrócić na siebie uwagę Oliviera. Blondyn jednak uparcie go ignorował. W ogóle nie patrzył w tę stronę wielkiego stołu, gdzie siedział Fred z rodziną. Rozmawiał z Myronem, mężem swojej najstarszej siostry, i Elvirą, która opowiadała o swojej wizycie we Francji i egzaminach klasyfikujących w Beauxbatons.

     - Pokłóciliście się? - spytała w końcu Irma szeptem.

     - Nie. - Nathan wbił wzrok w resztki pieczeni na swoim talerzu.

     - No to o co chodzi?

     - Olivier po prostu stał się nagle nudziarzem.

     Dziewczyna zmarszczyła brwi. Poszukała wzrokiem Alexandry i Leslie. Siostry, o dziwo, dzisiaj świetnie się dogadywały. Siedziały z dwóch stron Elliota i cały czas robiły mu zdjęcia jego nowym aparatem. Chłopak denerwował się i próbował im go odebrać, ale siostry przekazywały go sobie z rąk do rąk za jego plecami i nad jego głową.

     Po deserze skrzaty zaczęły sprzątać ze stołu, a goście przeszli do salonu. Anabelle i Angela, dwie młode matki, zabrały swoje pociechy do ogrodu. Dołączyły do nich Claudia i Harriet, które uwielbiały bawić się z najmłodszymi członkami rodziny Weasley. Maude, niezadowolona z tego, że ona nie wzbudza już takiej sensacji, uczepiła się Irmy i nie chciała dać jej spokoju. Krukonka została zmuszona do obejrzenia stosu albumów rodziny Potter, oraz do wysłuchania, przeważnie niepochlebnych, komentarzy Maude na temat każdego zdjęcia.

     Znudzona rozglądała się po salonie, gdzie jej wujkowie i ciotki popijali wino i rozmawiali głównie o pracy. Nagle zauważyła, że w holu Nathan kłóci się o coś z Olivierem. Blondyn oparł się o ścianę i ze znudzeniem przysłuchiwał żywo gestykulującemu kuzynowi. Od czasu do czasu wtrącał coś od siebie, co jeszcze bardziej złościło bruneta. W końcu Nathan chwycił kuzyna za ramię i pociągnął za sobą w stronę schodów prowadzących na piętro.

     Irma, ciekawa o co może chodzić tym razem, zsunęła z kolan album i ruszyła w kierunku drzwi.

     - Irma! - krzyknęła za nią oburzona Maude.

     - Zaraz wracam.

     W drzwiach prawie zderzyła się z wychodzących Elliotem. Popatrzyli na siebie rozbawieni.

     - Śledzisz Nathana? - spytał chłopak.

     - A ty?

     -Skądże.

     Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo i ruszyli po schodach. Na pierwszym piętrze znajdowały się cztery wielkie sypialnie Potterów, gabinet i pracownia krawiecka, w której Ginny projektowała nowe kolekcje do swoich butików.

     Elliot zajrzał po kolei do gabinetu i pracowni, następnie sprawdził, czy drzwi jego pokoju nadal są zamknięte. Były. Irma zapukała i ostrożnie zajrzała do pokoju Caroline oraz sypialni wujostwa – tam również nikogo nie było.

     - Oczywiście – mruknął Elliot, patrząc w stronę drzwi oblepionych naklejkami ulubionych zespołów muzycznych swoich młodszych sióstr. Ruszył w ich kierunku i gwałtownie szarpnął za klamkę. Irma podbiegła do niego, zaglądając do środka.

     Naprzeciwko drzwi, oparci o szeroki parapet, stali Nathan i Alexandra. Na krześle przy biurku przysiadła Wendy, na kolanach trzymała czerwony brulion, z którego wystawały kolorowe karteczki samoprzylepne. Leslie stała obok łóżka, zasłaniając sobą coś, w co z fascynacją wpatrywał się Olivier.
Zaskoczeni nagłym otwarciem się drzwi Gryfoni drgnęli wystraszeni.

     - Co to ma niby znaczyć?! - Jako pierwsza opamiętała się Leslie, opierając dłonie na biodrach i patrząc ze złością na brata. - Drzwi ci się pomyliły? To mój pokój! Pukaj, jeśli już koniecznie musisz wejść.

     Nathan oderwał się od parapetu, chwycił leżący na biurku niebieski koc i ruszył z nim w kierunku łóżka. Ale Irma była szybsza. Zanurkowała pod ramieniem Elliota i w kilku susach znalazła się obok brata, odpychając go z całej siły. Jej wysiłki nie zdały się oczywiście na nic. Nathan jedną ręką zasłonił jej oczy, unieruchamiając ją jednocześnie, a drugą rzucił koc na łóżko . Ale było już za późno. Irma zdążyła zobaczyć, co tam leżało.

     - Nathan, przestań! - krzyknęła Wendy.

     - Nie, nie przestanę. - Chłopak zaczął ciągnąć szamoczącą się dziewczynę w stronę drzwi. Te jednak zostały nagle zatrzaśnięte przez Elliota, który oparł się o nie z uporem wymalowanym na twarzy.

     - Żądam, żebyście natychmiast powiedzieli mi, co tu się dzieje.

     - To sobie żądaj – zadrwiła Leslie. - Nic nie musimy ci mówić.

     - Mam tu przyprowadzić rodziców? A może od razu wysłać sowę do Ministerstwa? To coś aż cuchnie czarną magią. Nie czujecie, jak powietrze drży?

     Wszyscy popatrzyli na Elliota ze zdumieniem. Chłopak zmarszczył brwi. Już kiedy stanął pod drzwiami poczuł, jakby ktoś atakował go pędzącymi wściekle pęcherzykami powietrza. Uczucie było tak silne, że sprawiało mu wręcz ból.

     - Ja nic nie czuję – powiedziała Wendy. - To tylko zwykły portret.

     - Wendy! - krzyknęli nagle Nathan i Leslie.

     - Dość tego. - Alex, stojąca dotąd cicho, podjęła decyzję. - Jesteśmy rodziną, nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Jeśli pokazaliście to mnie, Wendy i Olivierowi, równie dobrze mogą zobaczyć to Elliot i Irma.

     Stanowczym ruchem ściągnęła z łóżka Leslie koc, nie zważając na gniewne spojrzenia siostry. Na zielonej kołdrze leżała podłużna płyta z białego marmuru, poprzecinanego czerwonymi żyłkami. W dolnej części znajdowało się kilkanaście linijek wyrytego tekstu. Po krótkim przyjrzeniu mu się Elliot stwierdził, że to po staroangielsku, i że jeden z jego słowników pomógłby mu odczytań inskrypcję.

     Jednak to nie sam napis ale to, co było nad nim, przyciągało wzrok.

     - Skąd to macie? - wykrztusił Elliot, z podziwem wpatrując się w portret niezwykle bladej, ubranej w delikatną koronkową suknię, czarownicy. Długie czarne włosy spływały jej lśniącą falą na plecy, a zimne niebieskie oczy wpatrywały się w trzymany w rękach pusty, kunsztownie zdobiony puchar. Obok kobiety, na kamiennej posadzce, leżał ogromny wilk. Łeb oparł na wyciągniętych przed siebie łapach, wpatrując się czerwonymi ślepiami w stojącą w rogu obrazu klepsydrę, w której nie było ani jednego ziarenka piasku. Wielkie czarno – granatowe skrzydła miał opuszczone na bloki. - Na Merlina, to musi być..-

     - Darcy Demelium – dokończyła za niego Irma, wpatrując się w szeroką, srebrną obrączkę na palcu czarownicy.

***

     Aromat mocnej, świeżo zmielonej kawy sprawił, że Elliot szerzej otworzył oczy i ziewnął rozdzierająco. Wygrzebał się z pościeli i zszedł na śniadanie. Jego rodzina siedziała już przy stole, jedząc naleśniki z syropem klonowym, jajecznicę na boczku i musli z jogurtem.

     - Gdybym cię nie znał, synu, pomyślałbym, że dzisiejszej nocy wymknąłeś się na jakąś imprezę – stwierdził Harry Potter, patrząc z rozbawieniem na syna. - Czy to pełnia nie pozwoliła ci zasnąć?

     - Uczyłem się. - Elliot odsunął krzesło i usiadł na nim. Z wdzięcznością przyjął od Caroline kubek gorącej kawy.

     - Uczyłeś się? Przecież jest przerwa świąteczna.

     - Zapomniałem o jednym eseju. Chcę go napisać jak najszybciej, żeby zdążyć jeszcze wykorzystać te kilka dni wolnego.

     - Tak właściwie, to Elliot nie miał żadnej zaległej pracy do napisania. Wszystkie referaty i eseje skończył już dawno temu, żeby teraz mieć spokój. Prawda była taka, że od dwóch dni praktycznie nie spał, bo przetrząsał bibliotekę rodziców w poszukiwaniu jakiejś wzmianki o tym, co Nathan i Leslie znaleźli w ruinach Wolf's Lair.

     Nieruchome portrety były w świecie czarodziei rzadkością. A fakt, że namalowano go na marmurowej płycie, czynił go wręcz unikatem. Nawet gdyby nie przedstawiono na nim Darcy Demelium, piątej założycielki Hogwartu, obraz byłby wielką gratką dla historyków i poszukiwaczy skarbów.

     Jak się okazało, jego siostry zdążyły już wcześniej przetłumaczyć wyryty w kamieniu tekst. Była to lista przodków Darcy, do dziesiątego pokolenia włącznie, oprócz imion i nazwiska zawierająca ich tytuły, miejsce zamieszkania oraz liczbę posiadanych dzieci. Oprócz tego, przy każdym nazwisku, powtarzały się dwa słowa, których w żaden sposób nie mogli przetłumaczyć. Wendy wysnuła podejrzenie, że mogły to być jakieś dawno zapomniane określniki czystości krwi.

     Im dłużej Elliot wpatrywał się w płytę, tym bardziej wydawało mu się, że widział już kiedyś coś podobnego. Fakt, że pod portretem znajdowała się długa lista przodków, oznaczał, że musiało to być coś w rodzaju dokumentu, opisującego genealogię, a więc również miejsce w świecie czarodziei. A to z kolei prowadziło do podejrzeń, że sam portret również zawierał jakieś informacje o statusie i pozycji Darcy Demelium.

     - Wybieram się dzisiaj do biblioteki w centrum – powiedziała Caroline. - Jeśli masz ochotę, Elliot, zabierz się ze mną. Londyn to nie Hogwart, ale może znajdziesz coś do swojego eseju.

     - Ja też mogę iść? - spytała nagle Alex. Siostra spojrzała na nią z niedowierzaniem, ale skinęła głową na znak, że się zgadza.

     - To ja też idę – dodała Leslie, uśmiechając się szeroko. - Właśnie sobie przypomniałam, że ja też mam kilka zaległych esejów do napisania.

     - Chyba raczej kilkanaście – mruknęła Alex, popijając herbatę. Siostra zmroziła ją wzrokiem i wstała od stołu.

     To była świetna okazja, żeby poszukać czegoś o Demelium. Elliot twierdził, że znaleziony przez nią i Nathana obraz to nie jest zwykły portret, potrzebowali więc o nim jakichś informacji. A ogromna biblioteka w Londynie, gdzie dla kogoś z kartą studencką nie istniało coś takiego jak Dział Ksiąg Zakazanych, była idealnym miejsce na rozpoczęcie poszukiwań.

***

     Wielki gmach Czarodziejskiej Biblioteki Królewskiej tętnił życiem. W przestronnym holu czarodzieje mijali się w pośpiechu, taszcząc ze sobą książki, ubrani w ciężkie płaszcze i futra.

     Alexandra zamieszała swoje cappuccino i upiła łyk gorącego napoju. Spojrzała na zegarek i westchnęła ciężko.

     - Zaraz spóźnimy się na quidditcha u Rebecci. Gdzie oni są?

     Siostry siedziały w kawiarence, obserwując przez szklaną wystawę hol i dwie pary barwionych na czerwono drzwi, które prowadziły do ogromnej sali wypełnionej półkami i tysiącami książek. Jakieś trzy godziny temu weszły tam razem z Caroline i Elliotem, z silnym postanowieniem, że nie opuszczą biblioteki dopóki nie znajdą czegoś o Demelium. Brat wyśmiał ich naiwność i zniknął w dziale poświęconym sztuce.
Bliźniaczki nie uważały, żeby w obrazie było coś wyjątkowego czy tajemniczego. Argumenty Elliota po prostu do nich nie przemawiały, dlatego też zamiast dalej interesować się znaleziskiem, potraktowały go po prostu jako cenny portret i nic więcej. Okazję do przejrzenia bogatych zbiorów Biblioteki Królewskiej wolały wykorzystać w inny sposób.

     Spędziły ponad dwie godziny przeglądając książki z dziedziny historii magii, ale oprócz kilku pozycji pomocnych przy pisaniu eseju na zajęcia, nie znalazły nic. Ciężko im było przyznać się do porażki, ale żadna z nich nie miała zamiaru spędzić w bibliotece ani chwili dłużej.

     Nagle drzwi kafejki uchyliły się, i do środka wszedł Elliot. Kiwnął tylko ręką na siostry i wyszedł, by dołączyć do stojącej przy głównych drzwiach Caroline. Siostry zaczęły szybko zbierać swoje rzeczy, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Nie musiały nic mówić, obydwie przecież widziały.

     Elliot znalazł coś w bibliotece. I starał się to przed nimi ukryć.



__________________________________________________________

Akcja powoli, bardzo powoli idzie do przodu. Nie chcę jednak skupiać się tylko na głównym wątku, dlatego też wplatam tu tylu bohaterów z ich własnymi problemami i przygodami.
Poprzednia notka opublikowana była bardzo dawno temu. Nie oznacza to, że mam zamiar zawiesić albo porzucić tego bloga – chciałam najpierw nadrobić zaległości oraz przeczytać kilka nowych blogów, linki do których już od dawna czekają sobie na selekcję. Czy mi się to udało? Częściowo.
Zauważyłam, że coraz częściej na blogach z opowiadaniami pojawiają się zwiastuny do nich. Chyba sama wybiorę się na wycieczkę po blogach, które robią filmiki i poczytam, na czym polega zamawianie. Może znacie takie blogi? Polecacie jakieś?

Luie, dziękuję za polecenie Delirium. Książkę przeczytałam i bardzo mi się spodobała.


środa, 24 lipca 2013

Rozdział 7


    Ostatnie dwa tygodnie nauki minęły jak z bicza strzelił, i zanim uczniowie się obejrzeli, już pakowali kufry i jechali do Hogsmeade. Pogoda tego dnia wyjątkowo dopisywała. Jasne słońce wręcz oślepiało, odbijając się od otaczających Hogwart gór śniegu. Listopad w tym roku był wyjątkowo, nawet jak na Szkocję, deszczowy. Grudzień za to przeszedł sam siebie co do ilości śniegu. Było go tak wiele, że powozy ledwo dawały radę przejechać między wysokimi zaspami po bokach drogi. Jadący w kilku pierwszych zaprzęgach nauczyciele musieli ciągle rzucać zaklęcie, by odblokować drogę.

     Na szczęście poza doliną, w której leżał Hogwart, sytuacja nie była aż tak krytyczna. Śnieg, choć było go wiele, nie stanowił żadnej przeszkody dla mknącego po torach pociągu.

     Łagodne kołysanie sprawiało, że wszystkim chciało się spać. Nathan odchylił się do tyłu i oparł o zagłówek. Zamknął oczy i wsłuchał się w znajome skrzypienie i zgrzyt kół sunących po szynach. Pomyślał, że to jeden z najpiękniejszych dźwięków świata i zawsze już będzie kojarzył mu się z Hogwartem. Błogą ciszę, jaka panowała w przedziale, przerwało nagłe wtargnięcie do środka Oliviera i Charlize.

     - Co tu taka cisza? - spytał chłopak, rzucając na siedzenie stos słodyczy. - Żarcie przyszło – obwieścił.

     Nathan uchylił powieki i zerknął na stosik batonów, czekoladowych żab i toreb cukierków. Wypatrzył wśród nich swoje ulubione karmelki. Kiedy jednak wyciągnął po nie rękę, Olivier uderzył go w nią z całej siły.

     - Zapłać!

     - Nie bądź sknerą. Bratu nie dasz?

     - Nie jesteś moim bratem. A nawet jakbyś był, to bym nie dał.

     Zły Nathan wygrzebał z sakiewki kilka knutów i podał je blondynowi. Ten przeliczył je skrupulatnie i dopiero wtedy pozwolił kuzynowi zabrać karmelki.

     - No, to chce się ktoś jeszcze poczęstować? - spytał z szerokim uśmiechem.

     - Elliot obdarzył go wyniosłym spojrzeniem i wrócił do czytania książki, a Lara zaprzeczyła ruchem głowy i zapatrzyła się w okno.

     - Calvin?

     - Nie, dzięki. Nie przełknę już ani jednej czekoladowej żaby – odparł chłopak, krzywiąc się znacząco.

     - Kiedy zdążyłeś się tak obeżreć? - spytała go Charlize, odwijając z opakowania batonika zbożowego. - Jesteśmy w pociągu dopiero pół godziny.

     - W powozie – odpowiedział za przyjaciela Elliot. - Podczas pakowania się znalazł zapasy słodyczy, o których zapomniał. A że nie chciały się zmieścić do kufra, zjadł je w powozie.

     - W naszym dormitorium były jakieś ukryte słodycze? Jak mogłeś je przed nami ukryć? – oburzył się Olivier. - To bardzo niekoleżeńskie, wiesz?

     Chociaż słodyczy, które przyniósł do przedziału blondyn, wystarczyłoby dla co najmniej czterech osób na całą podróż, on i Nathan pochłonęli je w ciągu godziny. Elliot przyglądał się temu z wyrazem zniesmaczenia na twarzy zza swojej książki, nie komentował tego jednak. Dla nich święta właściwie już się zaczęły. Każdy myślał o rodzinie, domu, o tym, co będzie robił przez najbliższy tydzień. Takie myśli potrafią bardzo przyjemnie nastroić każdego, dlatego też Calvin i Charlize ani razu się nie pokłócili, Elliot nie odjął żadnych punktów wrzeszczącym na korytarzu uczniom, a Lara wydawała się mniej zagubiona niż zazwyczaj.
Wszyscy byli po prostu szczęśliwi.

     Kiedy pociąg zaczął zbliżać się do Londynu, Olivier stwierdził, że pora się ogarnąć i spróbować jakoś usunąć z bluzy i dłoni roztopioną czekoladę. Wyszedł z przedziału i ruszył w kierunku łazienki. Kiedy wracał z powrotem, na korytarzu czekał na niego Nathan.

     - Kąpałeś się, czy jak? Ile czasu można myć ręce? A ta plama na bluzie wygląda ohydnie – stwierdził, przyglądając się krytycznie kuzynowi. - Dlaczego nie użyjesz zaklęcia czyszczącego?

     - Bo wtedy będzie to wyglądało jeszcze gorzej. Dorwę Wendy na peronie, ona to zrobi. Idziemy?

     - Zaczekaj. Chcę pogadać.

     Blondyn popatrzył na Nathana nieufnie. Zaczekał chwilę, aż minie ich grupka Ślizgonek, po czym oparł się o parapet i spojrzał na kuzyna.

     - O czym? - spytał.

     - Tak sobie pomyślałem, że, korzystając z wolnego, moglibyśmy zrobić sobie małą wycieczkę.

     -Dokąd niby?

     - W miejsce historyczne. To będzie taka wycieczka edukacyjna.

     Olivier parsknął śmiechem.

     - Wycieczka edukacyjna? Dokąd niby?

     - Do Wolf's Lair.*

     Blondyn popatrzył z niedowierzaniem na szeroko uśmiechniętego kuzyna. Znał go całe życie, ale nigdy nie pomyślałby, że Nathan może wpaść na tak głupi pomysł. I to niespełna miesiąc po tym, jak Elvira została wyrzucona ze szkoły.

     - No przecież ze szkoły nas za to nie wyrzucą, bo to poza terenem Hogwartu – uprzedził go Nathan.

     - Ty jesteś nienormalny – wkurzył się Olivier. - Przecież do tego miejsca nie można się zbliżać. Zresztą, po co? To ruiny. Chcesz łazić po przysypanych śniegiem stosach gruzu? Niby w jakim celu? Wytłumacz mi to. – Skrzyżował ramiona na piersi i czekał na wyjaśnienia. Wiedział jednak, że cokolwiek Nathan nie powie, on w tym udziału nie weźmie.

     - Chcesz całą przerwę świąteczną gnić w domu?

     - Oczywiście, że nie. Dlatego zabiorę moją dziewczynę do Londynu, pójdziemy do mugolskiego kina, połazimy po mieście. Później odwiedzę moją siostrę i pozwolę Tobiasowi opluć się kaszką. A jeśli już naprawdę będzie mi się nudziło, odwiedzę ciebie, pójdziemy nad rzekę i poślizgamy się na lodzie, tak jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi.

     - Już nie jesteśmy dziećmi.

     - Czyżby? Bo ty właśnie tak się zachowujesz – Olivier stracił cierpliwość. Zdawał sobie sprawę, że to on wywołał tę lawinę głupich pomysłów. Ale on, w przeciwieństwie do Nathana, wiedział kiedy się wycofać. - Opamiętaj się, zanim całkiem ześwirujesz. Nie widzisz, że stajesz się podobny do Marshalla Zabiniego?

     - Co wam odbiło z tym Zabinim?! Najpierw Irma, teraz ty. Nie jestem nim, i nigdy nie będę.

     - Więc odpuść. Bo ja nie mam zamiaru zachowywać się jak szczeniak. Wracam do przedziału. Dołącz, kiedy ochłoniesz. I nie waż się nawet wspominać o Wolf's Lair przy Elliocie, bo cię zeżre żywcem.

***

     Kilka przedziałów dalej, w towarzystwie swoich przyjaciółek, siedziała Harriet. Ostatnimi czasy Ślizgonka w ogóle się nie uśmiechała. Czuła się podle i miała wyrzuty sumienia. Kiedy jej siostra opuszczała Hogwart, Harriet nie poszła się z nią pożegnać. Dzień wcześniej minęły się w drzwiach Wielkiej Sali, ale Gryfonka obdarzyła ją takim spojrzeniem, że starsza z dziewcząt poczuła się, jakby zanurzyła się w zimnej wodzie. Następnego dnia nie miała odwagi opuścić lochów. Zaszyła się w kącie pokoju wspólnego, patrząc ze łzami w oczach na stare zdjęcie, na którym ona i Elvira były jeszcze dziećmi. Szczęśliwymi siostrami, które dzieliły ze sobą swoje sekrety, pragnienia i obawy.

     Wszystko zmieniło się, kiedy poszły do Hogwartu i kiedy każda z nich znalazła się w innym domu. To rozdzieliło je na zawsze, a teraz było już za późno, żeby dało uratować się ich siostrzaną miłość.

     Tamtego dnia Jeremy namawiał ją, żeby jednak poszła pożegnać się z siostrą. Ale prawda była taka, że Harriet po prostu bała się stanąć z nią twarzą w twarz. Wiedziała, że była tam cała jej rodzina, a nie chciała na własnej skórze przekonać się, że w momencie, gdy Elvira zacznie ją oskarżać o swoje kłopoty, nikt nie stanie po jej, Ślizgonki stronie. Dlatego wolała zostać w pokoju wspólnym i wypłakiwać sobie oczy czując, że zostaje zupełnie sama.

     Przez dziesięć miesięcy w roku była sama. Nawet teraz, siedząc w przedziale, od czasu do czasu migała jej za drzwiami twarz któregoś z członków jej rodziny. Ale oni byli daleko od niej, choć tak blisko. Oni byli tam, w Gryffindorze, razem. Ona była w Slytherinie. Sama.

     - Ziemia do Harriet, zbliżamy się do Londynu. - Kara obciągnęła krótki sweterek i potrząsnęła swoimi blond lokami. Zerknęła w małe lusterko i zadowolona z efektu, schowała je do torebki.

     Weasley rozejrzała się lekko zdezorientowana po przedziale. Siedzący obok niej Jeremy przyglądał się jej z troską, ale nic nie mówił. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco wiedząc, o czym dziewczyna musiała myśleć. Harriet odpowiedziała słabym uśmiechem i odwróciła wzrok. Wiedziała, że jej chłopak stara się jej pomóc, ale tym razem nie mógł nic zrobić. Jak niby miałby jej pomóc wrócić na łono rodziny? Ona sama musiała to zrobić. Teraz, w te święta.

     - Nie wierzę, znowu pada śnieg – jęknął Elias, wyglądając przez okno. Przez chwilę mruczał pod nosem przekleństwa, narzekając na angielską pogodę.

     - Przestań kaprysić, panienko. - Jeremy klepnął go w ramię, żeby zwrócić jego uwagę. - Zabieraj się lepiej za kufry. Nie chcę ich ściągać, jak pociąg będzie hamował, żeby znowu zwaliły mi się na głowę.

     Chłopcy zajęli się ściąganiem bagaży z półek, a dziewczyny tymczasem zaczęły się ubierać. Harriet, po chwili namysłu, odwinęła z szyi zielono-srebrny szalik i wpakowała go do torebki. To nic, że w Londynie właśnie trwała śnieżyca. Wolała nie kłuć nikogo po oczach swoją przynależnością do Slytherinu.
Zauważyła, że Charisma patrzy na nią ze zdziwieniem, ale udała, że tego nie widzi. Nie miała ochoty przed nikim się uzewnętrzniać, dlatego też szybko chwyciła swoją torebkę i wyszła na korytarz, żeby jako jedna z pierwszych opuścić pociąg.

                                                                         ***

     Leslie ze zniecierpliwieniem rozglądała się po peronie. Ponad połowa uczniów zdążyła już opuścić pociąg i przejść przez barierkę oddzielającą świat czarodziei od świata mugoli, a tego, na kogo czekała, dalej nie było.

     - No ileż można się guzdrać? - mruknęła pod nosem, przytupując z zimna. Po raz kolejny pożałowała, że nie pomyślała o rękawiczkach. Ręce zamieniały jej się w dwie bryły lodu, i czuła, że jeśli postoi na tym zimnie jeszcze chwilę, nie da rady nawet otworzyć drzwi samochodu matki, by do niego wsiąść.

     Alexandra i Wendy dawno już zniknęły jej z oczu, tak samo jak Dilshad i Tiffany. Tylko ona jedna sterczała jak głupia w gęsto padającym śniegu, potrącana przez spieszących uczniów. Nagle jednak dostrzegła swojego brata wysiadającego z pociągu. Tuż za nim na peronie pojawił się Calvin, Olivier i Nathan.

     - Oczywiście, ci jak zwykle na samym końcu – mruknęła, chwytając kufer i ciągnąc go po śniegu. Z niemałym trudem podeszła do grupki Gryfonów, którzy dopiero teraz wiązali szaliki i zapinali kurtki.

     - Nathan, mam sprawę.

     Elliot popatrzył na nią, marszcząc brwi. W jego mniemaniu miało to wyglądać groźnie, ale na niej nie zrobiło wrażenia. Były święta, a oni opuścili Hogwart, byli w Londynie. Tutaj władza prefekta nie sięgała.

     - Teraz? Nie może to zaczekać? Ojciec pewnie już na mnie czeka.

     - Nie później, teraz. Chodź.

     Odeszła kawałek na bok czekając, aż Nathan pożegna się z pozostałymi i dołączy do niej. Nie wyglądał na szczęśliwego. Sprzeczka z Olivierem skutecznie popsuła mu humor. Ale ona, Leslie, miała zamiar to naprawić.

     - Następnym razem, jak zechcesz rozmawiać o rzeczach niedozwolonych, upewnij się, kto siedzi w przedziale, pod drzwiami którego stoisz.

     - Podsłuchiwałaś, ty harpio - raczej stwierdził niż zapytał. - Czy nikt ci nie mówił, że to niekulturalne? Kiedyś naprawę usłyszysz coś, czego wolałabyś nie słyszeć.

     - Tak, być może kiedyś, w odległej przyszłości. Póki co dowiedziałam się jednak, że planujesz odwiedzić ruiny Wolf's Lair.

     - I co ci do tego?

     - Chciałabym się załapać – uśmiechnęła się szeroko, wciskając dłonie jeszcze głębiej w kieszenie.

     Nathan popatrzył na nią sceptycznie.

     - Nie słyszałaś Oliviera? - spytał po chwili. - To chyba jednak głupi pomysł. Tam nic nie ma.

     - Oj, no coś na pewno jest. Inaczej Caroline i Cornelia nie jeździłyby tam aż trzy razy tego samego lata.

     Chłopak zrobił wielkie oczy, słysząc tę informację. Po chwili uśmiechnął się lekko i rozejrzał dookoła.

     - Wiesz jak tam trafić?

     - Oczywiście, że tak. Caroline ma mapę. To znaczy, miała. Poszukam jej. Ale nawet, jeśli jej nie znajdę, pamiętam drogę.

     - Mniej więcej pamiętasz czy pamiętasz?

     - To nie Śródziemie, tylko Anglia. Trafimy. Tylko – popatrzyła na kuzyna poważnie – Alex ma o tym nie wiedzieć. Niech dalej robi sobie te swoje pidżama party, maratony zakupowe i inne głupoty. O tym wiedzieć nie może.

                                                                               ***

* Wolf's Lair - rodzinny dom Hermiony, rozegrała się w nim część akcji pierwszej części opowiadania. Mieszkali w nim między innymi stary archiwista i Diana, córka trucicielki Demelium. Wszyscy oni zginęli, kiedy Zakon Feniksa pokonał Demelium. Wolf's Lair zburzono.



Niedawno zaliczyłam pierwsze zniechęcenie do pisania, odkąd założyłam tego bloga, i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jestem za stara na fanficki i czy nie powinnam dać sobie z tym spokoju. Na szczęście już mi to minęło, i ostatnio zabrałam się znowu za pisanie. I to tak się zabrałam,  że rozdział 10, nad którym aktualnie pracuję, będe musiała opublikować w dwóch cześciach, żeby nie zanudzić tych nielicznych, którzy odwiedzają mojego bloga.

A teraz z innej beczki. Poleciłby ktoś jakąś książkę? Najlepiej taką, żeby nie kończyła się na jednym tomie. Zazwyczaj czytam fantastykę, ale jeśli ktoś zna coś innego, porządnie napisanego i wciągającego, chętnie przeczytam. 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 6

   


    Jak to często bywa, pogoda wydawała się odzwierciedlać powszechnie panujące nastroje. Blade słońce skryło się za kłębiastymi, burzowymi chmurami. Temperatura gwałtownie spadła, niebezpiecznie zbliżając się do dolnej części termometru, a szara kurtyna deszczu przesłaniała widok na jezioro i Zakazany Las. Tego dnia zostały odwołane wszystkie zajęcia odbywające się poza zamkiem, ponieważ błonia dosłownie tonęły w błocie, które miejscami zamieniło się w rwące błotne potoki. Wszyscy bali się, że jezioro w końcu wyleje i Hogwart zostanie odcięty od Hogsmeade oraz reszty świata.

     Wendy nie interesował jednak poziom wód, zalane szklarnie i porywisty wiatr, który wciskał się w każdą szczelinę. Siedziała zasmucona w pokoju wspólnym, skulona na wielkim fotelu. Chociaż Gryfoni z szóstego roku mieli teraz odwołane zielarstwo, oprócz niej w salonie nie było nikogo. Wendy nie miała siły nikogo szukać, chociaż rozpaczliwie potrzebowała towarzystwa. Chciała, żeby była tutaj Leslie i Dilshad, żeby razem gapiły się w ogień. Nawet mogłaby porozmawiać z nimi o ich ukochanym quidditchu.

     Ale nie było nikogo.

     Wendy objęła się ramionami, drżąc przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Dlaczego tak się to musiało skończyć? Dlaczego oni po prostu nie mogli przestać, zrozumieć, że nie są już dziećmi i że będą musieli zapłacić za każdy swój błąd? To było naiwne myśleć, że wszystko im ujdzie na sucho. Ale przecież ona też tak myślała. Ile to razy sama łamała regulamin, żeby się zabawić, poczuć dreszczyk emocji? Wszyscy - rodzice, nauczyciele - uważali ją za rozważną, odpowiedzialną i spokojną. Była taka. Ale poza tym, była też Weasley.

     Tam gdzie twoja rodzina, tam i ty. To było ich motto, jej, Leslie i Alexandry. I Elviry.
Ciche kroki na schodach wyrwały Wendy z transu. Do pokoju wspólnego weszła Claudia, opatulona w gruby, wełniany sweter i szalik, oraz z płaszczem przeciwdeszczowym przewieszonym przez ramię.

     - Wendy, nie wiedziałam, że tu siedzisz – powiedziała zaskoczona, przystając obok kuzynki. - Myślałam, że jesteś... Sama nie wiem. Gdzie Leslie i Alexandra?

     - Nie mam pojęcia. Nie wiem, gdzie są wszyscy – Wendy zrobiła żałosną minę. - Chyba się tu ukrywam. Boję się, że jeśli zejdę do Sali Wejściowej, rozpłaczę się.

     - Ja na pewno się rozpłaczę. Jeśli starczy mi łez. – Młodsza z dziewczyn poklepała kuzynkę pokrzepiającą po zimnej dłoni. - Ale to nie powód do wstydu. Obydwie ją kochamy i to normalne, że już za nią tęsknimy.

     - Uważasz, że naprawdę na to zasłużyła?

     Claudia popatrzyła tylko bezradnie. Nie musiała nic mówić. Obydwie wiedziały, że Elvira solidnie przesadziła, włamując się do gabinetu dyrektorki.

     - Gdyby to był jej pierwszy wybryk, wszystko rozeszłoby się po kościach. Ale ona robiła takie rzeczy od sześciu lat. Tylko kwestią czasu było, aż ją wyrzucą.

     - Tak, kwestią czasu.

     Wendy zapatrzyła się w szalejącą za oknem wichurę. Kto z nich będzie następny? Komu teraz powinie się noga?

     - Idziesz ze mną? Za pół godziny będzie tu wujek George.

     - Tak. Zaczekaj chwilę, tylko przyniosę sobie płaszcz.

     Dziesięć minut później dwie Gryfonki zbiegały po szerokich schodach, bojąc się, że przybędą za późno. Lada chwila ich kuzynka Elvira miała opuścić Hogwart na zawsze. I to nie dlatego, że właśnie świetnie zdała egzaminy końcowe i czekało teraz na nią dorosłe życie. Wyjeżdżała, bo została przyłapana na tym, jak włamała się do gabinetu dyrektorki, a Dilshad przyznała się, że chwilę wcześniej obie były w zakazanej dla ich rocznika części biblioteki, zamkniętej o tej porze. Wyjeżdżała, bo została wyrzucona ze szkoły.

     Na widok blondynki siedzącej na swoim kufrze w Sali Wejściowej, Wendy poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Rzuciła się kuzynce na szyję, ściskając ją mocno.

     - Hej, Wendy, spokojnie – Elvira poklepała ją po plecach. - Nie jest tak źle.

     - Jak to nie jest tak źle? Wyrzucili cię – chlipnęła Wendy. - Co ty teraz zrobisz?

     - Moja matka próbuje załatwić jej miejsce w Beauxbatons – wtrącił Olivier. - Ma układy z dyrektorką.

     Wendy pokiwała głową. Wiedziała, że francuska szkoła magii jest prawie równie dobra jak Hogwart, więc jeśli zgodzą się przyjąć Elvirę, nie będzie tak źle. Ale z drugiej strony, nie wyobrażała sobie następnych miesięcy bez niej. Sześć lat temu stały ramię w ramię w Wielkiej Sali czekając, aż zostaną wyczytane ich nazwiska. Od tej pory zawsze były razem. Nawet jeśli niespecjalnie były ze sobą zżyte, mieszkały razem, uczyły się i spożywały posiłki razem. Teraz zostaną im tylko wspólne święta i kilka dni wakacji.

     - Panno Weasley. - Ze schodów zeszła McGonnagall. - Widzę, że sporo osób przyszło cię pożegnać.

     - Jesteśmy rodziną – powiedziała Leslie, patrząc ze złością na profesorkę. Nie potrafiła pohamować swojej wściekłości. - Kiedy jedno z nas jest traktowane niesprawiedliwie, reszta się z nim jednoczy.

     Elliot drgnął na te słowa i pociągnął siostrę za łokieć. Tylko tego brakowało, żeby jej niewyparzony język ściągnął na Leslie kłopoty. Czy ona nie widziała, że McGonnagall jest zła? Tyle lat musiała znosić ich wygłupy, wymykanie się do Hogsmeade, Zakazanego Lasu a nawet Londynu, włamywanie się do wszystkich możliwych klas, cieplarni i składzików, że wreszcie straciła cierpliwość. Elvira miała po prostu pecha, że padło na nią. To mógł być każdy z nich.

     - Mam więc rozumieć, że panna Potter, w ramach rodzinnej solidarności, również opuszcza dziś Hogwart? - McGonnagall skrzyżowała ramiona i popatrzyła twardo na uczennicę. - Gdzie w takim razie twój kufer?

     Leslie zacisnęła usta i nie powiedziała już nic więcej. Nikt się nie odezwał. Dopiero kiedy dyrektorka otworzyła drzwi i wyszła przez nie w ulewę, Elvira szepnęła do Potter.

     - Dzięki, Les, ale nie rób sobie kłopotów. Nie warto. To już mi nie pomoże.

     Była Gryfonka chwyciła kufer i po raz ostatni omiotła wzrokiem Salę Wejściową, wysokie, teraz zamknięte drzwi Wielkiej Sali, szerokie schody, z których spadła na pierwszym roku, i całą swoją rodzinę. Wszyscy oni przyszli tu dla niej.

     Miała za bardzo ściśnięte gardło, żeby wykrztusić chociaż jedno słowo pożegnania. Po prostu kiwnęła głową i wyszła w deszcz.

                                                                        ***

    Chociaż pogoda zupełnie nie zachęcała do opuszczania murów zamku, Irma postanowiła oderwać się od podręczników i pójść na boisko. Jej najlepsza przyjaciółka trenowała tam właśnie razem z drużyną Krukonów, Weasley więc mogła zrobić jej przyjemność, i poprzyglądać się grze. Brandice nie raz miała do niej pretensje, że nie interesuje się żywo szkolnymi rozgrywkami. Sama kochała quidditch ponad życie, i nie mogła zrozumieć, jak ktoś może być tak obojętny w stosunku do tej gry.

     Irma uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła żywo machającą do niej blondynkę. Z wysokości pięciu metrów Brandice wypatrzyła ją, kiedy do trybun pozostała jej jeszcze daleka droga. Brązowowłosa pomachała przyjaciółce i ruszyła dalej, starannie omijając wielkie kałuże, pamiątkę po ulewie z zeszłego tygodnia. Ostrożnie zaczęła wspinać się po drewnianych schodkach, uważając, by nie poślizgnąć się na nich. Nagle usłyszała, że ktoś ją woła. Rozejrzała się, i na trybunach dostrzegła Wendy i Jacksona. Dała im znak, że ich widzi, i ruszyła w ich kierunku.

     - Ty na treningu? - spytał Jackson, robiąc jej miejsce na suchym fragmencie ławki. Dziewczyna podziękowała i usadowiła się wygodnie. - Na kogo przyszłaś popatrzeć?

     - Jackson, przestać – skarciła go siostra widząc, że Irma zaczyna się rumienić. - Irma, ciebie też wysłali tu na przeszpiegi?

     - Na przeszpiegi? - zdziwiła się Krukonka. - Skądże. Przyszłam popatrzeć jak Brandice trenuje. Będzie jej miło. 

     - Ach. Ja jestem tu w roli szpiega. – Wendy zrobiła zbolałą minę. Westchnęła teatralnie i popatrzyła na boisko, krzywiąc się lekko. Irma zachichotała na ten widok. Jej kuzynka była jeszcze mniej obeznana z quidditchem niż ona. Jej pasją było zielarstwo, sztywno trzymała się ziemi i nawet nie miała zamiaru wznosić się ponad nią. W przeciwieństwie do swojego brata.

     Jackson był wielkim fanem gry i strasznie przeżył to, że nie dostał się w tym roku do drużyny. Ciągle jednak powtarzał, że się nie podda i w przyszłym roku spróbuje znowu.

     - Jackson, chyba nie pozwolimy, żeby Wendy opowiedziała Gryfonom o taktyce naszego domu? – z udawanym oburzeniem w głosie powiedziała Irma. - Rodzina rodziną, ale to Ravenclaw musi zdobyć puchar.

     - Jakby cokolwiek mogło pomóc jeszcze Gryffindorowi – zakpił chłopak. - Zresztą, Wendy i tak nic z tego nie rozumie. Jest tutaj, bo Leslie to na niej wymusiła. A nikomu innemu z Gryffindoru Evan nie pozwoliłby obserwować treningu.

     - O, czuję się wyróżniona – uśmiechnęła się Gryfonka, zupełnie tracąc zainteresowanie grą. - Tak właściwie, to przyszłam tu, żeby porozmawiać z moim młodszym braciszkiem. - Jackson zrobił zaskoczoną minę. - Słyszałam, że znowu dostałeś trolla z eliksirów. Co masz na swoje wytłumaczenie?

     Irma uśmiechnęła się pod nosem, widząc minę kuzyna. Wiedziała, jak bardzo ten żałuje, że nie jest na tyle młodszy od reszty swojej rodziny, żeby być w szkole bez nich. Straszny był z niego urwis. On i Libby ciągle płatali psikusy swoim kolegom i koleżankom z Ravenclawu oraz nauczycielom. Były to jednak na tyle nieszkodliwe wybryki, że wszyscy je tolerowali. W przeciwieństwie do starszych uczniów Hogwartu, im nigdy w głowie nie powstała myślę, by robić coś niebezpiecznego.

     - Czasami trzeba zdobyć się na takie poświęcenia, jak troll z eliksirów.

     - Poświęcenie? Nie rozumiem.

     - Przecież potrafię warzyć eliksiry. Po prostu ten konkretny miał wybuchnąć, to wszystko.

     Tłumaczenie Jacksona tak bardzo przypominało tłumaczenie, które usłyszała dwa dni temu od swojej młodszej siostry, że mimowolnie parsknęła śmiechem. Maude też już zaczynała sprawiać kłopoty, chociaż była dopiero na pierwszym roku.

     - Ja was naprawdę nie rozumiem – westchnęła Wendy. - Co jest złego w zwyczajnym uczestnictwie w zajęciach, odrabianiu prac domowych i uczeniu się do egzaminów? Czy wy naprawdę nie możecie znaleźć sobie jakiegoś kreatywnego hobby? Dlaczego nie zaczniesz hodować jakichś roślin? Albo zwierząt? Chcesz, to kupię ci kota.

     - Oj, lepiej nie. Libby miała ostatnio zwariowany pomysł, w którym główną rolę odgrywa kot.

     Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Rodzice naprawdę wymagali od niej za dużo. Jak ona miała niby upilnować Jacksona, kiedy ta szalona Libby ciągle mieszała mu w głowie? 

     - Genialne! - krzyknął nagle chłopak, podskakując na ławce. - Wendy, zamknij oczy. Nie możesz tego zobaczyć. No nie patrz – zasłonił siostrze oczy, dalej ekscytując się zagrywką, którą właśnie trenowali Krukoni. - Slytherin nie ma z nami szans – zawyrokował.

***

    Wielka książka wyślizgnęła się z dłoni chłopaka i z hukiem upadła na ziemię. Elliot skrzywił się, rozglądając się, czy nigdzie nie widać bibliotekarki.

     - Co ty robisz? - usłyszał szept Charlize. - Miałeś tę książkę zdjąć, nie zrzucić.

     - Przepraszam, wypadła mi z rąk. – Elliot szybko zszedł z drabiny i ruszył za koleżanką do zajmowanego przez nich stolika. Siedziała już przy nim Lara, wertując jakąś cienką książeczkę w wyblakłej żółtej okładce. Podniosła na chwilę wzrok i zmarszczyła brwi widząc, co takiego chłopak przyniósł.

     - Tak, wiem. Też mi się nie podobają rozmiary tej książki – westchnęła blondynka, siadając ciężko na krześle. - Czy tylko mnie tak zimno? Brrr.

     Przez chwilę słychać było tylko cichy szelest kartek i skrzypienie trzech piór sunących po pergaminie. Nauczyciele zadali im w tym tygodniu masę prac domowych, jakby zupełnie zapomnieli, że to już prawie koniec semestru. Elliot nie chciał zostawiać żadnych esejów do napisania w święta, teraz więc każdą wolną chwilę spędzał w bibliotece. Zazwyczaj towarzyszyła mu Lara, a dziś wyjątkowo przyłączyła się też Charlize. Jak się jednak prędko okazało, dziewczyna raczej przeszkadzała niż pomagała.

     - W tej książce nie ma nic przydatnego – narzekała, szybko przewracając stronice. - W czym mi to niby ma pomóc? To na pewno nie ta książka.

     - To dobra książka. Daj. – Lara wyciągnęła rękę. Wzięła podręcznik i odnalazła odpowiedni rozdział. - Dwa dni temu sama pisałam z niej wypracowanie. Jest tu wszystko, czego potrzebujesz.

     - Wiesz czego jeszcze potrzebuję? - uśmiechnęła się Charlize. - Twojej pracy do porównania. Jeśli dałabyś mi na chwilę..-

     - Nie – ucięła brązowowłosa. - I nie zaczynaj. Napisz sama, ja ci sprawdzę.

     - Bez łaski – mruknęła Drew i pochyliła się nad stolikiem.

     Elliot miał ochotę zatkać sobie uszy. Po co on się zgodził, żeby Charlize szła z nimi? Przecież ją znał. Dziewczyna nie potrafiła usiedzieć spokojnie w miejscu przez pół godziny, już nie mówiąc o pracy w ciszy. Na zajęciach siadał jak najdalej niej, żeby tylko nie słyszeć jej irytującej paplaniny. A teraz z własnej woli skazał się na znoszenie jej marudzenia.

     - Odnieść jakieś książki? Idę poszukać czegoś na astronomię.

     - Nie, wszystko jeszcze będzie mi potrzebne.

     - Tak, mnie też – bąknęła Charlize.

     Elliot zebrał ze stolika trzy książki, z których właśnie skończył robić notatki na historię magii, i wszedł między regały. Szedł powoli, ostrożnie omijając oparte o regały drabiny i lewitujące w powietrzu podręczniki. Sam nigdy nie używał zaklęcia przywołującego. Wolał własnoręcznie ściągnąć książkę z półki i przejrzeć ją na miejscu. 

     To miejsce działało na niego uspokajająco. Było tu nie tylko cicho, ale też niezwykle przytulnie. Niezależnie od pory roku w bibliotece panowała zawsze ta sama temperatura, świece i lampy naftowe dawały tyle samo światła, a książki i stare drewno, z których zrobione były półki i stoliki, pachniały identycznie, jak w dniu jego pierwszej wizyty w tym miejscu. To wszystko razem było bardzo pokrzepiające, dawało nadzieję, że chociaż świat szybko się zmieniał, Hogwart zawsze pozostanie taki sam.

     - Nie ma jej na żadnej mapie. Wiem co mówię, mój ojciec wykłada historię magii na Uniwersytecie Magicznym w Coventry. Ma mnóstwo map Hogwartu, a zamek zna lepiej niż własną kieszeń.

     Gryfon uśmiechnął się lekko, słysząc przechwałki siedzącego przy najbliższym stoliku Puchona. Chłopak miał obok siebie wierne grono słuchaczy, którzy wlepiali w niego oczy i słuchali z zainteresowaniem.

     - Tata mówił mi, że w Hogwarcie jest mnóstwo ukrytych komnat. A ja wiem o nich coś, czego nie wie nikt inny – Puchon zawiesił głos, sprawdzając, jaką reakcję wywołają jego słowa. - Czytałem tajne zapiski o lochach. Są tam całe kilometry nieodkrytych korytarzy, w których szaleje magia, która zabije każdego, kto tylko się tam znajdzie. Podobno założyciele Hogwartu ukryli tam potwora straszniejszego niż bazyliszek.

     - Nie wierzę – prychnął jeden z jego kolegów. - Gdyby tak było, Ślizgoni na pewno coś by o tym wiedzieli. Mój brat jest w Slytherinie i bardzo dobrze zna lochy. Tam nic nie ma.

     - Ale ty jesteś głupi, Shane – oburzyła się siedząca obok niego dziewczyna. - Twój brat ledwo zdaje z roku na rok. Ktoś o tak małej wiedzy magicznej na pewno nie jest w stanie znaleźć żadnego ukrytego korytarza. Już o pokoju wspólnym nie mówiąc.

     Elliotowi zadrżała ręką, w której trzymał właśnie odkładaną na półkę książkę. Odetchnął głęboko kilka razy. Czy to szaleństwo naprawdę wydostało się już poza Gryffindor? Szybko wrócił do stolika i zaczął zbierać swoje rzeczy.

     - Coś się stało? - spytała zdziwiona Lara.

     - Głowa mnie już boli. Wystarczy mi na dzisiaj nauki. Do zobaczenia na kolacji.

     Pożegnał się z dziewczynami i wyszedł z biblioteki. Zły jak osa przemierzał szkolne korytarze. Miał ochotę wrócić do tamtego stolika i potrząsnąć przemądrzałym Puchonem tak, żeby raz na zawsze przestał powtarzać te głupoty o ukrytych komnatach. Co takiego było w rzeczach nieodkrytych, że tak pociągały ludzi? Czemu przez tysiące lat czarodzieje ginęli, próbując odkryć nowe rośliny, stworzenia i miejsca? 

     Ledwo wszedł do pokoju wspólnego, już znaleźli się przy nim Calvin i Spencer. Rodzeństwo było podekscytowane i uśmiechało się szeroko.

     - Mamy niesamowity pomysł – obwieściła dziewczyna, patrząc znacząco na Pottera. Ten zmrużył oczy i obrzucił ich uważnym spojrzeniem.

     - Jeśli ma to jakiś związek z Demelium... 

     - Demelium? Dlaczego przyszło ci to do głowy? - zdziwił się Calvin. - Zresztą, nieważne. To coś innego. 

     - Wchodzisz w to? - przerwała mu siostra.

     - Spencer, daj sobie na wstrzymanie. To Elliot. Na nic się nie zgodzi, dopóki nie pozna wszystkich
szczegółów. 

     Potter zacisnął zęby, próbując nie wybuchnąć. Jeśli jego najlepszy przyjaciel wraz ze swoją siostrą wpadali na „świetny pomysł”, oznaczało to tylko jedno: wielkie kłopoty dla niego. Chłopak już z góry wiedział, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie miną dwa dni, a Calvin i Spencer zaczną skakać sobie do gardeł. A on, zupełnie niewinny, znajdzie się między młotem i kowadłem. Nie stanie po stronie dziewczyny, bo jej brat odebrałby to jako zdradę. W końcu on i Potter przyjaźnili się od początku szkoły. Ale po jego stronie też nie mógł stanąć, inaczej Spencer wygadałaby wszystkim, że Elliot zapłacił jej za to, żeby poszła z nim na ślub jego kuzynki Angeli.

     - Słucham – powiedział w końcu, starając się nie zdradzić swojego poirytowania. - Na czym ten wasz pomysł miałby polegać?

     - Zostańmy animagami – powiedzieli Calvin i Spencer jednocześnie.



***

Uwierzycie, że dla mnie wakacje jeszcze się nie zaczęły? W tym tygodniu będę musiała napisać jeszcze jeden egzamin, na szczęście już ostatni. W ogóle ta sesja strasznie się przedłużyła. Na początku czerwca miałam wolne, a praktycznie wszystkie egzaminy teraz, w ostatnim tygodniu. Nie ma to jak zakuwać w lipcu. Dobrze przynajmniej, że ten lipiec bardziej do kwietnia jest podobny. 

Tak sobie myślę, że wypadałoby wreszcie zabrać się za zrobienie nowego szablonu. Nie chcę go nigdzie zamawiać, a z wolnych żaden tak do końca nie pasuje do opowiadania. Tylko kogo mam umieścić na szablonie, skoro mam aż tylu bohaterów?








czwartek, 13 czerwca 2013

Rozdział 5


     - Potter traci kafla. Przejmuje go Armitage. Zręcznie omija pałkarzy Gryffindoru, nurkuje tuż pod miotłą Weasley i jeeeeest!!! Kolejne punkty dla Slytherinu! Dom Węża prowadzi 180 do 50!
    Elliot zwiesił głowę, nie mogąc dalej patrzeć na boisko. To było nie do pomyślenia. Tak źle Gryfoni nie grali jeszcze nigdy. Za każdym razem, gdy któremuś z nich udawało się przejąć kafla, Ślizgoni go odbierali. Pałkarze dwoili się i troili, by bronić swoich i atakować przeciwników, ale to nic nie dawało. Drużyna była po prostu w kiepskiej formie. A może to Ślizgoni byli w wyjątkowo dobrej?  

     - Nie mogę na to patrzeć – jęknęła siedząca obok Charlize. - Nathan, łap znicza!
     Chłopak spojrzał na ekscytującą się Gryfonkę. Blondynka podskakiwała na trybunach, krzyczała i skandowała razem z innymi, kiedy tylko ich drużyna przejmowała kafla. Gdyby o wygranej miała decydować skala dopingu, Gryffindor by wygrał.

     Tymczasem mijały minuty, Ślizgoni zdobywali kolejne punkty, a Nathan dalej krążył nad nimi wszystkimi, wypatrując znicza. Elliot domyślał się, że kuzyn musi być zły i coraz bardziej zniecierpliwiony. Zamiast zataczać szerokie koła nad boiskiem miotał się w powietrzu, a to oznaczało, że miał mniejsze szanse na zauważenie znicza.

     - 230 do 50! Gryfoni nie mają szans w tym starciu – podsumował Boswelle. Jako wychowanek Domu Węża miał wielką frajdę, mogąc relacjonować przebieg meczu.
     Nagle Elliot poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił się w stronę Calvina, ale ten nie odrywał wzroku od boiska. Zaczął się rozglądać po trybunach, ale nie zauważył nikogo, kto mógłby mu się przyglądać. Wrócił do oglądania meczu, jednak dziwne uczucie nie mijało. Kiedy dwadzieścia minut później Gryfoni na trybunach zawyli ze szczęści na widok lądującego na ziemi i ściskającego w dłoni znicza Nathana, Elliot jako jeden z nielicznych nie przyłączył się do nich.

     - Czy naprawdę tylko ja potrafię liczyć? - powiedział do Calvina, który skakał i wrzeszczał obok niego.

     - O co ci chodzi?

     - O to, że złapanie znicza to 150 punktów, co daje Gryfonom razem 200. Ślizgoni zdobyli już 250. Przegraliśmy. Znowu.
     Blondyn usiadł na ławce. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że lądujący na boisku Gryfoni wcale się nie cieszą. Wściekły Olivier rzucił pałką o ziemię, aż błoto opryskało stojącego obok Jeremy'ego. Ślizgon zamachnął się na pałkarza Gryffindoru, ten jednak zdążył uskoczyć. Z wysokości trybun Elliot nie mógł usłyszeć, o czym mówią, widział jednak, że między kłócącymi się stanęła Leslie. Po chwili drużyny rozeszły się do swoich szatni. Ślizgoni otoczeni wiwatującymi przyjaciółmi, którzy zdążyli zbiec do nich na boisko. Gryfoni samotni i przygnębieni kolejną porażką.


***

    W szatni zawodników Domu Lwa nikt się nie odzywał. Gryfoni w ciszy przebrali się i zaczęli opuszczać pomieszczenie. Leslie wyjęła z torby szczotkę i zaczęła rozczesywać splątane wiatrem włosy. Kilkanaście minut temu stanęła pomiędzy Jeremym i Olivierem, ale teraz żałowała, że nie pozwoliła kuzynowi uderzyć Ślizgona. Za to, co ten powiedział.

     Ale czy tak właściwie nie miał racji? Przecież sława Gryffindoru naprawdę przeminęła. Nie mieli Pucharu Domów, ani Pucharu Quidditcha. Nie byli zdolni, nikt o nich nie mówił ze strachem, nikt ich nie podziwiał. Czerwień Gryffindoru zblakła, podczas gdy kolory innych domów nabrały żywszych odcieni.

     - Co jest z nami nie tak, że nic nam nie wychodzi? - odezwał się nagle Nathan. Oprócz niego i Leslie w szatni został tylko Olivier. Cała trójka popatrzyła po sobie bezradnie. - Przecież na treningach jesteśmy świetni, mamy dobrą taktykę. Dlaczego więc na boisku nic nie wychodzi nam tak jak na treningach?

     - Może to wina naszej krwi – mruknął Olivier, szukając pod ławką swoich adidasów.

     - Krwi? - zdziwiła się Leslie. - Jesteśmy Weasleyami. Spośród wszystkich uczniów Hogwartu to my mamy największe predyspozycje do tego, by być wybitnymi.

     - A może właśnie najmniejsze? To nasi rodzice byli wybitni. Prefekci, kapitanowie drużyn, świetni zawodnicy i czarodzieje. Może wykorzystali cały przydział zajebistości w rodzinie, a nam już nic nie zostało.
     Leslie uśmiechnęła się lekko. To było nawet logiczne. Jej dziadek i ojciec byli tak sławni, że w przekazanej jej krwi nic już musiało nie zostać z talentów rodziny Potter. A co z Nathanem i Olivierem? Ich ojcowie i matki też nie byli szarymi ludźmi, każde z nich się czymś wyróżniło.

     - Dajcie spokój, genetyka tak nie działa.

     - A skąd tym, Nathan, wiesz jak działa genetyka? Zresztą, co za różnica? Jesteśmy tak czy inaczej upośledzeni, i nic tego nie zmieni. - Olivier wrzucił swoją zmiętą szatę do torby. - Idziecie?

     - Zaczekajcie!
     Leslie odrzuciła szczotkę i stanęła na środku szatni, zastanawiając się nad czymś. Dzisiejsza przegrana i kpiny Ślizgonów przelały czarę goryczy. Dziewczyna nie mogła dłużej znosić ciągłych porażek ich domu.

     - Musimy to zmienić. Nie możemy tylko ciągle narzekać i się dąsać, że coś nam nie wychodzi. Trzeba się wziąć ostro do roboty i to zmienić.

     - Niby jak? - spytał Nathan. Jako kapitan drużyny wiedział, że nie mogą zrobić już nic więcej. Na treningach wyciskali z siebie siódme poty, a i tak nic to nie dawało.

     - Inaczej niż do tej pory. - Leslie uśmiechnęła się znacząco. - Pomyślcie. Chcieliśmy mieć dobre stopnie i zdobywać dużo punktów dla Gryffindoru. Co robiliśmy?

     - Uczyliśmy się? - powiedział niepewnie Olivier.

     - Właśnie. I co nam z tego przyszło? Zarwane noce, nerwy, stres i... punkty dla innych domów. Bo zawsze okazywało się, że oni uczyli się lepiej. Kiedy chcieliśmy wygrać mecz? Trenowaliśmy jak głupi, nabawiali się kontuzji, opuszczali posiłki i część zajęć. I co? I nic! Dalej przegrywamy.  
     Gryfoni popatrzyli na kuzynkę zdziwieni. Nie mieli pojęcia o co jej może chodzić. No bo czy jest inny sposób na wygranie meczu, niż regularne i ciężkie treningi? Jak zdać dobrze egzamin, nie ucząc się na niego?

     - Panowie, byliśmy za uczciwi. Od lat powtarza się, że Gryfoni są sprawiedliwi i odważni. Za bardzo skupiliśmy się na pierwszej cesze, zapominając jednocześnie o drugiej. Może czas najwyższy zmienić priorytety, i zamiast robić wszystko zgodnie z regulaminem zacząć robić tak, żeby były z tego jakieś efekty.

     - Masz na myśli oszustwo?

     - Inteligentne oszustwo – poprawiła blondyna Leslie. - Na co mamy czekać? Aż wszyscy Ślizgoni zapadną nagle na ciężką chorobę i cały skład drużyny będzie musiał zostać zmieniony? Po co czekać, aż szczęście spojrzy na nas łaskawym okiem. Użyjmy wyobraźni i czarów, złapmy szczęście i zamknijmy je w złotej klatce w wieży Gryffindoru.

     - Ty chyba żartujesz?! Mamy używać czarów, żeby wyeliminować przeciwników?

    - Właśnie tak. Nathan, nie rób takiej miny. Czy twój ojciec kiedykolwiek przejmował się regulaminem? Albo moja matka. Nie! Oni go nałogowo łamali. A i tak wszyscy ich kochali i podziwiali.

     - Ale oni nie niszczyli swoich wrogów – wtrącił Olivier. - Poza tym, myślisz, że nas nie złapią? Wywalą nas z Hogwartu i odbiorą różdżki! Skończymy jak Hagrid.

     - Po pierwsze, nie musimy nikogo zabijać czy trwale okaleczać. Miałam na myśli małe świństewka i psikusy, które nie tyle podadzą nam zwycięstwa na tacy, co po prostu ułatwią zdobycie ich własnym wysiłkiem. Po drugie, nie złapią nas, jeśli będziemy uważni i sprytni.

     - Ciekawe jak sprytnie pozbędziesz się śladów użytych zaklęć z różdżki – wypomniał dziewczynie Nathan, ciągle mając w pamięci swoją rozmowę z Irmą sprzed kilku dni.

     - Nie będziemy używali różdżek.

     - Eliksiry?

     - Nie, zaklęcia. - Leslie dała kuzynom chwilę do namysłu. Ponieważ jednak nie należała do cierpliwych osób, już po chwili tłumaczyła im, na czym tak właściwie polegać ma jej plan. - Hermiona Granger, piąta klasa, lekcje z Natalie. Czego Krukonka jej uczyła? Czarować bez pomocy różdżki.

     - To szaleństwo! Przecież do tego potrzeba energii życiowej! Hermiona zabijała, żeby ją zdobyć – przypomniał Olivier.

     - A po co nam aż tak duża moc? Żeby wywołać u kogoś kilkudniową słabość wystarczy kilka martwych roślinek. To nie jest czarna magia. To po prostu zaawansowana formia czarowania, tak jak metamorfomagia.  
     Przez chwilę w szatni panowała cisza. Leslie powiedziała już to, co powiedzieć miała. Nie było sensu namawiać Gryfonów dalej. Teraz każdy z nich musiał sam stoczyć bitwę ze swoim sumieniem. Czy naprawdę zwycięstwo było dla nich na tyle ważne, że gotowi byli sięgnąć po tę zakazaną metodę czarowania? Nie bez powodu przecież nie uczyli się jej w szkole. Linia między dobrem a złem była bardzo cienka, i ktoś o słabszym umyśle nieświadomie mógł ją przekroczyć. A co jeśli ta magia tak bardzo im się spodoba, że porzucą wszelkie skrupuły, i zaczną zabijać jak Hermiona, by zdobyć większą moc?
Gdyby Leslie zaproponowała im coś takiego dzień wcześniej, bez zastanowienia odmówiliby. To była czarna magia, magia Demelium. I żadne tłumaczenia ani obietnice, że skończy się tylko na kilku martwych roślinkach, nie mogły tego zmienić.

     Ale dziś to było co innego. Właśnie po raz kolejny przegrali mecz. Ślizgoni zmieszali ich z błotem, przypomnieli im wszystkie porażki. Tego dnia pragnienie pokazania, że sława Gryffindoru nie przeminęła, było silniejsze niż kiedykolwiek. Nie tylko u członków drużyny, ale u wszystkich Gryfonów.

     - Jak się tego nauczymy? - spytał cicho Nathan.
     - Z książek ukrytych w Pokoju Wspólnym Demelium.

***

    Alex prawie biegła do zamku. Nie mogła pozwolić na to, żeby Olivier, Nathan albo Leslie zobaczyli, że dopiero teraz wraca z boiska. Od razu domyśliliby się, że ich podsłuchiwała.

     W dziewczynie aż gotowało się ze złości. Jej siostra po raz kolejny pokazała, jak wredną zołzą potrafi być. Jak ona mogła wykluczyć ze wszystkiego Alexandrę, swoją bliźniaczą siostrę? Powinny dzielić się ze sobą wszystkimi sekretami.

     - Nareszcie jesteś. Chciałaś wszystkie przygotowania zostawić na mojej głowie? - Lydia popatrzyła krytycznie na wchodzącą do dormitorium przyjaciółkę. - W porządku, ty się teraz szybko wykąp, bo śmierdzisz boiskowym błotem, a później przyjdź na dół. Tiffany zagoniła drugoklasistów do dekorowania Pokoju Wspólnego. Ja i Spencer idziemy zwinąć jakieś jedzenie z kuchni. Jak spotkasz Elliota to poproś go, żeby pokombinował coś ze światłem. Ostatnio fajnie mu to wyszło.
     Alexandra kiwnęła głową i powlokła się do łazienki. Miała ochotę czymś rzucić, najlepiej w swoją siostrę. Podsłuchana rozmowa zepsuła jej humor jeszcze bardziej niż przegrany mecz.
Porażką nie przejęła się za bardzo. Grali dobrze. To nie ich wina, że Ślizgoni byli lepsi. Poza tym, to oni mieli znicza. Coś takiego warto było uczcić. Dlatego też razem z przyjaciółkami organizowały tę imprezę – żeby pokazać wszystkim, że Gryfoni potrafią się dobrze bawić nawet wtedy, kiedy nie wszystko idzie po ich myśli. Puchar Quidditcha? Jak nie w tym roku, to w następnym. To jeszcze nie koniec świata, być na ostatnim miejscu w rankingu.

***

    Harriet miała ochotę pchnąć mocno przyjaciółkę między łopatki i wypchnąć ją z kryjówki.. Już od prawie dwudziestu minut stały między regałami w bibliotece, z ukrycia obserwując Evana. Chłopak dwa dni temu opuścił Skrzydło Szpitalne i teraz nadrabiał zaległości w nauce. Siedział pochylony nad stolikiem, a jego najlepszy przyjaciel kilka minut temu poszedł szukać jakieś książki. To był najlepszy moment, by Charisma wkroczyła do akcji.

     Kiedy Margolis odzyskał wzrok i słuch okazało się, że nie potrafi sobie przypomnieć, z jaką dziewczyną rozmawiał ostatnio. Dyrektorka po raz drugi wezwała anonimową winowajczynię do przyznania się, ale kiedy nikt się nie zgłosił, sprawę uznano za zamkniętą. Trzy Ślizgonki mogły odetchnąć z ulgą. Zapłaciły suto Sencie za milczenie, i teraz czuły się bezpieczne.

     - Jeśli natychmiast tam nie pójdziesz i nie zagadasz do niego, kopnę cię w tyłek i wyskoczysz stąd jak z katapulty – zagroziła Harriet. Miała dość sterczenia jak ostatnia idiotka w bibliotece. Za dwie godziny w Pokoju Wspólnym Ślizgonów zaczynała się impreza po wygranym meczu. Weasley chciała wziąć relaksującą kąpiel w łazience prefektów i na spokojnie się przyszykować. Tymczasem jej przyjaciółka stała i nerwowo obgryzała paznokcie. Bez magii już nie była taka pewna siebie.

     - Char, masz jakieś trzydzieści sekund, zanim ta słodka brunetka przysiądzie się do Margolisa i oczaruje go swoją wiedzą. Dwadzieścia sekund – powiedziała Kara.  
     Ślizgonka jak oparzona wyskoczyła zza regału i, prawie przewracając po drodze Irmę, usiadła na krześle obok Evana.

     - Możemy już iść. Z tego i tak nic nie będzie. - Kara ruszyła do drzwi, ciągnąc za sobą Weasley.

***

    Bardzo łatwo było wymknąć się z zatłoczonego Pokoju Wspólnego, w którym trwała impreza. Leslie uśmiechnęła się i ruszyła biegiem przed siebie. Po chwili dotarła do umówionego miejsca, gdzie już czekali na nią Olivier i Nathan. Mieli ze sobą Mapę Huncwotów, a różdżki trzymali w pogotowiu.

     - Wiecie, że dzisiaj tak naprawdę po raz pierwszy robimy coś niezgodnego z prawem? Wszystkie tamte... wybryki się nie liczą – powiedział Olivier, z szerokim uśmiechem na twarzy.

     - Czyli dopiero teraz tak naprawdę jesteśmy Weasleyami. I Potterami – poprawił się szybko Nathan. - Zaczynamy? Dobrze. Tutaj ja i Elliot skończyliśmy poszukiwania – pokazał miejsce na mapie. - Tutaj nie warto moim zdaniem zaglądać, tak samo jak tutaj i tutaj. Za blisko Slytherinu. A ponieważ wszystkie Pokoje Wspólne nie zmieniły swojego miejsca od otwarcia Hogwartu zakładam, że Demelium nie umieszczono obok Slytherinu w myśl tej samej zasady, która kazała im pozostałe domy rozrzucić po całym zamku.

     - Zostaje więc ta część – Leslie wskazała palcem białą plamę na mapie. - Na przeszukanie tych korytarzy będziemy musieli poświęcić ze dwa tygodnie.

     - A spieszy nam się gdzieś? - spytał Olivier. - To jak, zaczynamy?

     Nathan zwinął mapę i schował ją do kieszeni bluzy. Ruszyli szybkim krokiem w stronę lochów. Odkąd umarł Filch, wędrowanie nocą po zamku było jeszcze bardziej niebezpieczne. Jako duch woźny widział i słyszał więcej niż za życia.

     Tym razem jednak szczęście sprzyjało trójce Gryfonów. Nie napotkawszy żadnego ze szkolnych duchów, dotarli do miejsca, gdzie korytarz kończył się... ścianą.

     - Jesteś, Nathan, pewien, że to tutaj?

     - Według mapy. Skoro Huncwoci zaznaczyli korytarz za tą ścianą to znaczy, że w jakiś sposób odkryli, że dalej coś jest. Tylko nie potrafili tam dotrzeć. Elliot chciał tu wypróbować kilka zaklęć ale nie zdążył, bo się wystraszył i wycofał.

     - Jakich zaklęć? - spytała Leslie, stukając swoją różdżką w ścianę. - Tu nie pomogą zaklęcia – stwierdziła w końcu. - To ściana widmo.

     - Czy tak zachowuje się widmo? - spytała Olivier, opierając dłonie na zimnych kamieniach i naciskając z całych sił.

     - To tak jak z wejściem do Pokoju Życzeń. Ściana istnieje w twojej głowie. Odsuńcie się.
     Gryfoni posłusznie odsunęli się, tymczasem Leslie zaczęła chodzić wzdłuż ściany. Cztery kroki w lewo, cztery w prawo. Nagle kamienie zaczęły się rozmywać, tracić kształty, aż w końcu opadły na ziemię z głośnym plaśnięciem, zamienione w błoto i szlam.
     - Fuj! - Potter odskoczyła do tyłu, próbując uniknąć śmierdzącej brei.
     Nathan skierował różdżkę w widoczny przed nimi korytarz i oświetlił go. Po chwili cała trójka kroczyła nim, drżąc na dźwięk własnych kroków i oddechów. Mieli świadomość, że są prawdopodobnie pierwszymi od setek lat, którzy postawili stopy w tym miejscu.

***

    - Możesz się tak nie guzdrać, Dilshad? - poganiała koleżankę Elvira. - I staraj się oddychać ciszej. Zło nie śpi, więc uważaj.

     - Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne.
     Dilshad podbiegła truchtem do czającej się za załomem korytarza Elviry. Dziewczyny ostrożnie wyjrzały zza ściany. Jakieś trzy metry przed nimi słabe światło księżyca oświetlało wysokie drzwi biblioteki, teraz zamkniętej na cztery spusty.

     - Jesteśmy głupie. Zamiast upić się na imprezie, my włamujemy się do biblioteki – mamrotała Dilshad, kiedy Weasley łamała zaklęcie blokujące drzwi.

     - Nie bądź nudna. Głupie to my byśmy były, gdybyśmy zostały na tej imprezie. Z czego ta Alex się tak cieszy, że urządza zabawę? Poza tym, zostali tam sami gówniarze. Większość drużyny gdzieś zniknęła.
     Dilshad przyznała Elvirze w duchu rację. Właśnie dlatego zgodziła się z nią iść. W Pokoju Wspólnym nie było nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Obrażony na cały świat Norman siedział w swoim dormitorium, Leslie gdzieś zniknęła, nic nikomu nie mówiąc, a Wendy cały czas szwendała się za Alexandrą i jej świtą. Nawet Claudii nie było.
     Gryfonki stąpały cicho po kamiennej posadzce biblioteki, mijając wysokie regały. Po chwili dotarły do grubego złota sznura oddzielającego dział Ksiąg Zakazanych od tego zawierającego powszechnie dostępne książki. Ostrożnie przeszły ponad nim i weszły między półki, z których tylko część była zapełniona książkami.

     - Ciekawe, dokąd wywieźli resztę książek – szepnęła Dilshad. - No wiesz, po wojnie. Mama mi opowiadała, że kiedy pokonano Voldemorta i Demelium, Dumbledore postanowił usunąć z biblioteki część książek. Całkiem sporą część, jak widać.

     - Moim zdaniem wcale ich nie usunął, tylko przeniósł. One na pewno są gdzieś w Hogwarcie.

     - Co takiego mogły zawierać, że postanowił je ukryć?
     Dilshad dotknęła w zamyśleniu skórzanej okładki wielkiej księgi. Tyle tu było zakazanej wiedzy, tyle tajemnic. A jak wiele musiało się ich kryć w prywatnych gabinetach nauczycieli, zamkniętych starych salach, do których uczniom nie wolno było chodzić. Nigdy nie była wielką fanką książek, ale tej nocy poczuła do nich szacunek.

     Szacunek i strach przed tym, co mogą one kryć.

***

    Elliot przenosił się z fotela na fotel. Pomimo trwającej imprezy, w Pokoju Wspólnym nie było dużo osób. Najmłodsi już dawno temu zostali wyrzuceni przez Alex, ci starsi powoli zbierali się do snu. Nikt nie miał dzisiaj nastroju na zabawę.

     Chłopak wypatrzył po drugiej stronie pokoju swoją siostrę. Stała w towarzystwie Lydii, Spencer i Charlize, zła jak osa. Obwiniała wszystkich nieobecnych za rujnowanie jej imprezy. Elliotowi wcale nie było jej żal. Mogła wykazać się większym taktem, w końcu sama należała do drużyny. Naprawdę tak trudno jej było zrozumieć, że Nathan, Olivier i Leslie nie chcą świętować zwycięstwa Ślizgonów?

    - Hej, Elliot. Widziałeś może Elvirę? - Obok jego fotela przystanęła Tiffany, ubrana w jasnofioletową bluzeczkę na ramiączkach i krótką, czarną spódniczkę.
    Potter w pierwszej chwili miał ochotę uciec do swojego dormitorium. Opanował jednak ten odruch. Przecież to była tylko dziewczyna, nie żaden smok kolczasty. Czego się tak bał?

     - Widziałem ją przed kolacją, później już nie.

     - To dziwne. Z kolacji jak zwykle wyszła wcześnie, ale później nikt jej nie widział. Leslie też gdzieś wcięło. Tak samo jak Dilshad.

     - Myślałem, że Leslie jest w swoim pokoju. Nie o to Alex się tak wścieka?

     - Alex wścieka się ogólnie, na wszystkich i za wszystko. Leslie nie ma odkąd zaczęła się impreza. No trudno, może ktoś inny będzie wiedział gdzie je znaleźć.
     W głowie Elliota zapaliła się czerwona lampa. Leslie. Olivier. Nathan. Elvira. To mogło oznaczać tylko jedno.

     - Tiffany, zaczekasz chwilkę? - zawołał do dziewczyny. - Tylko szybko coś sprawdzę.
     Popędził biegiem do swojego dormitorium. Tak jak podejrzewał, było puste. Oliviera i Nathana nie było w nim. Wrócił do Pokoju Wspólnego, do czekającej na niego Tiffany.

     - Mam do ciebie prośbę.
     Dziewczyna zrobiła minę, jakby żałowała, że w ogóle się do Elliota odezwała.

     - Słucham.
     Elliot westchnął. Wiedział, że Tiffany wcale go nie lubi i nie miała ochoty mu pomagać. Ale nie mógł zwrócić się do nikogo innego. Lydia i Wendy trzymały się za blisko Alex, a nie mógł dopuścić, by siostra się o tym dowiedziała. Zaczęłaby się wtrącać tak samo, jak zrobiłaby to Spencer, gdyby to ją poprosił o pomoc.

     - Mogłabyś przynieść mi coś z kufra Leslie? Ja nie mogę wejść do waszego dormitorium.

     - Z kufra Leslie? - Tiffany zmarszczyła brwi, robiąc niepewną minę. - Chyba mogę. Co to takiego?

     - Srebrna pelerynka.  
     Po chwili zastanowienia dziewczyna kiwnęła głową i poszła do swojego dormitorium. Elliot zerkał co chwila na Alex, czy aby dziewczyna nie zauważyła jego rozmowy. Kiedy Tiffany wróciła, szybko jej podziękował i wyszedł z Pokoju Wspólnego.

     Będąc już na korytarzu, zarzucił na ramiona pelerynę niewidkę i ruszył w kierunku podziemi.  
Jako Prefektowi wolno mu było chodzić po zamku nawet po ciszy nocnej, ale wolał, żeby nikt go nie widział. Sam nie wiedział, po co tak właściwie to robi. Chciał się z nimi pokłócić? Siłą zaciągnąć młodszą siostrę z powrotem do wieży Gryffindoru? A może tak naprawdę liczył na to, że któreś z nich zaproponuje mu dołączenie do nich? Zgodziłby się?

     Zanim jednak zdążył dotrzeć do miejsca, które mgliście kojarzył z białą plamą na mapie Nathana, niedaleko pokoju wspólnego Slytherinu ujrzał widok, który kazał mu się zatrzymać.

     - Claudia?! - krzyknął zaskoczony, zrywając z siebie pelerynę niewidkę.
     Jego kuzynka jak oparzona odskoczyła od Jeremy'ego. Spojrzała ze łzami w oczach na Elliota.

     - Elliot, proszę, nie mów Harriet.

     - Czego mam jej nie mówić? Że jej chłopak zdradza ją z tobą? Na Merlina, Claudio, jesteście rodziną! Czy to naprawdę nic dla ciebie nie znaczy?
     Dziewczyna zaczęła płakać. Oczywiście, że rodzina była dla niej ważna, jeszcze do niedawna sądziła, że najważniejsza. Ale kilka miesięcy temu coś się zmieniło. Na urodzinach Nathana poznała Jeremy'ego. Przyszedł z Harriet, i od razu skradł serce młodej Weasley. Od tamtego dnia nie mogła przestać o nim myśleć – kilka zamienionych z nim zdań całkowicie ją odmieniło. Zakochała się tak bardzo, że momentami nie była w stanie racjonalnie myśleć.

     Nigdy nie cieszyła się z powrotu do szkoły tak, jak w tym roku. Będąc w Hogwarcie mogła widywać go codziennie. Mogła do niego zagadać, spotkać się przypadkowo w bibliotece czy na błoniach. A ponieważ była sprytna i inteligentna, udało jej się takich „przypadkowych” spotkań zorganizować całkiem sporo. Na tyle dużo, że udało jej się zaprzyjaźnić z chłopakiem, a wreszcie go w sobie rozkochać.
Jedynym, co ją smuciło, była myśl, że krzywdzą Harriet. Ale czy Harriet była tak naprawdę zakochana w Jeremym? Chodzili ze sobą od ponad dwóch lat i stale się kłócili. Claudia była pewna, że są ze sobą tylko z przyzwyczajenia. Obydwoje byli popularni i piękni, ich wizerunki uzupełniały się. Ładnie razem wyglądali, więc trwali w tym związku bez miłości.

     - To wy sobie może wyjaśnijcie wasze nieporozumienie, a ja tymczasem wrócę na imprezę.
     Jeremy uśmiechnął się bezczelnie. Co go obchodził Potter? Niech się rzuca, wścieka i prawi morały. I tak nikomu nie wygada tego, co zobaczył. Był za szlachetny, żeby w ten sposób zranić Harriet. Będzie nalegał, żeby to on i Claudia się przyznali. Ale czym on ich mógł zastraszyć? Jako prefekt mógł odebrać mu punkty za byle błahostki? Niech spróbuje. Elias i Kara tak zgnębią Gryfonów, że w końcu nie zostanie im nawet marne dziesięć punktów.
   
     - Tak, lepiej wracaj na tę swoją imprezę. Wielki zwycięzca – zadrwił Elliot.
     Chwycił swoją kuzynkę za ramię i zaczął ciągnąć ją za sobą. Zapomniał, po co tak w ogóle znalazł się w lochach. Co go obchodziły sprawy świata, zachwianie magicznej równowagi, kiedy w jego rodzinie lada dzień miało dojść do wojny?

***

    Trójka poszukiwaczy pędziła korytarzami zamku, jakby gonił ich sam Voldemort. Zdyszani zatrzymali się pod portretem Grubej Damy, oglądając się za siebie.

     - Żeby tak się bać Elliota – wydyszała Leslie, kręcą z niedowierzaniem głową.
     Czego się tak właściwie wystraszyli? Przecież jej brat nie mógł im zaszkodzić. Nie doniósłby na nich, nawet rodziców by nie poinformował. O co więc im chodziło?

     Ukryty korytarz okazał się pełen niezwykłości. Nie znaleźli tam żadnych drzwi, obrazów czy posągów, podejrzanych zacieków na ścianach czy stosów kości. Podłoga się pod nimi nie zapadła, a ze ściany nie wyjrzał żaden duch.

     Za to czas... Czas tam szalał. Czasami jedno z nich zaczynało coś mówić, przerywało na kilka minut, zatrzymując się w miejscu, a następnie kończyło jakby nigdy nic swoją wypowiedź. Łapali się na tym, że ciągle i ciągle przeżywają deja vu, jakby cofali się w czasie. Kiedy wreszcie zorientowali się, że to czas jest za wszystko odpowiedzialny, wiedzieli już, gdzie się znaleźli. To musiało być to miejsce, w którym znalazła się Hermiona po powrocie z podróży w czasie. Jak to ujął Olivier, „to tutaj wypluło ją lustro”.  
Leslie wcale a wcale się to nie podobało. Zdawała sobie sprawę z tego, jak mało wiedzą o mechanizmie podróży w czasie. Gdyby nagle jedno z nich po prostu zniknęło, straciliby go prawdopodobnie na zawsze. Dlatego też zaczęła czym prędzej namawiać kuzynów do wycofania się. Nie było sensu kręcić się dłużej po korytarzu. Wiedzieli więcej niż kilka godzin temu, znaleźli jakiś nowy trop. Teraz jednak musieli się nad tym zastanowić w bezpiecznym pokoju wspólnym, opracować strategię.

     Kiedy z powrotem znaleźli się w zaznaczonej na mapie części zamku, usłyszeli odległe echo rozmowy. Wiedzeni ciekawością, kto jeszcze oprócz nich zawędrował tej nocy do lochów, podkradli się bliżej, akurat na czas aby zobaczyć, że to Elliot kłóci się o coś z Claudią i Jeremym. Nie naradzając się nawet między sobą, ruszyli biegiem w stronę wieży Gryffindoru.

     - Jutro, po kolacji – szepnęła Leslie. - Przyniosę zwykłą mapę Hogwartu. Wy poszukajcie czegoś w swoich podręcznikach o czasie. Tylko nie ważcie się iść do biblioteki. Zaraz ktoś by się zorientował, czego szukamy.
     Gryfoni pokiwali w milczeniu głowami i przeszli przez dziurę za obrazem.
W pokoju wspólnym czekała na nich niespodzianka w postaci wściekłej Alexandry. Dziewczyna siedziała jak królowa na fotelu, oświetlona od tyłu przez ogień buzujący w kominku. Dookoła niej walały się puste opakowania po słodyczach, resztki jedzenia, brudne szklanki i talerzyki. Oprócz niej w pomieszczeniu nie było żywej duszy.

     - Zanim zarzucisz nas swoimi żalami – powiedziała Leslie, patrząc ze znudzeniem na siostrę – powiem ci coś. To nie twoja sprawa. Dobranoc.

     - Nawet nie próbuj uciekać – Alex zerwała się z fotela i stanęła na wprost swojej siostry bliźniaczki. - Jesteś najpodlejszą, najwredniejszą, najbardziej chamską siostrą w historii złych sióstr! A wy – zwróciła się do Nathana i Oliviera – właśnie pokazaliście, jak łatwymi do zmanipulowania troglodytami jesteście!
     Nathan właśnie miał jej coś odpowiedzieć o idiotyzmie organizowania imprezy z okazji przegranej, kiedy obraz ponownie się odsunął i w pokoju wspólnym pojawił się Elliot i Claudia. Dziewczyna była cała zapłakana i co chwila podciągała nosem.

     - Przepraszam, Alex, że nie było mnie na twojej imprezie – bąknęła cicho, wciskając dłonie w kieszenie długiego swetra.

     - Och, wybaczam ci – powiedziała jadowitym głosem Potter. - Na pewno masz jakieś wytłumaczenie, prawda? Tak jak wy wszyscy. Każdy z was miał do załatwienia coś równie pilnego, jak Elvira.

     - Elvira? - zainteresował się Olivier. - A co ona ma z tym wspólnego?

     - Otóż nasz kochana kuzyneczka postanowiła..-

     - Czy to jest peleryna niewidka?! - wydarła się nagle Leslie. Rzuciła się w kierunku brata i wyszarpnęła mu z ręki cienki materiał. - Ty złodzieju! Ona była w moim kufrze! W moim dormitorium! Jak tam wszedłeś?! Ktoś ci pomógł. Kim jest ten zdrajca? To ty, prawda? - zwróciła się w stronę Alexandry. Jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Peleryna niewidka była największym skarbem dzieci Harrego. Mapę oddał bliźniakom Weasley z racji tego, że to oni ją znaleźli, i tylko dzięki ich dobrej woli mógł jej używać przez tyle lat. Ponieważ pierworodna córka George'a okazała się całkowicie antyhuncwotem, mapę dostał syn Freda.  
     Zarówno Leslie jak i Alexandra uważały to za wielką niesprawiedliwość. Nie liczyło się dla nich to, że miały praktycznie tylko dla siebie pelerynę (Elliot i Caroline nigdy nie wykazywali ochoty, by zostać huncwotami), tylko to, że nie miały mapy. Potterowie ustanowili kilka zasad, dotyczących bezcennej pamiątki po dziadku. Każdy z nich miał ją na własność przez określony okres czasu, po czym musiał oddać ją następnemu z rodzeństwa. Problem polegał na tym, że tylko Elliot przestrzegał tej zasady. Bliźniaczki przetrzymywały pelerynkę nawet po kilka miesięcy, wiecznie się o nią kłócąc.

     - Nawet nie zaczynaj, Leslie. Peleryna powinna być u mnie od ponad tygodnia.

     - Ale była u mnie!

     - A teraz jest u mnie – zły na wszystkich dookoła Elliot odebrał siostrze przedmiot sporu i upchnął go w kieszeni. - Nie wyobrażaj sobie, że będę tolerował twoje fochy. Ciebie też to dotyczy, Alex. Wykazałaś się ogromnym nietaktem, organizując swoją imprezę w dniu wygranej Ślizgonów. Nie miej teraz pretensji do swojej rodziny, że nikt na nią nie przyszedł.
     Alex otwarła usta w zdumieniu. Nie przywykła do tego, żeby jej starszy brat zwracał jej uwagę. Nathan zachichotał na ten widok.

     - Dla twojej wiadomości, na moją imprezę przyszło mnóstwo osób – odpowiedziała urażona Alex. - A teraz wybaczcie, idę spać. Ten dzień był wystarczająco okropny z tymi wszystkimi kaflami, zepsutymi kranami i nauczycielami robiącymi mi nalot. Żegnam
     Leslie bez słowa poszła w ślady siostry. Nie chciała zaczynać kłótni z Elliotem o pelerynkę. Wolała odzyskać ją później, po kryjomu, i ukryć tak, żeby nikt nigdy jej nie znalazł.
W tej chwili bardzo zatęskniła za Caroline. Przy niej Elliot nigdy nie musiał udawać silnego i krzyczeć na którąkolwiek z sióstr, żeby coś na niej wymusić. Przy ich starszej siostrze w ogóle mniej się kłócili. Najstarsza Potter łagodziła wszystkie spory jeszcze w zarodku. To było naprawdę niesprawiedliwe, że nie mogli się widywać przez wiele długich miesięcy.

     Kiedy kilkanaście minut później leżała już pod kołdrą, temat czasu ciągle do niej powracał. Może w pokoju wspólnym Demelium znajdą zaklęcia, które pozwolą im go kontrolować? Mogłaby wtedy cofnąć się do przeszłości, znowu być na pierwszym roku, zacząć wszystko od początku. Wiele rzeczy mogłaby wtedy zrobić inaczej, podjąć inne decyzje. Jak wtedy wyglądałoby jej życie? Lepiej? A może swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem doprowadziłaby do tego, że nie byłoby żadnego życia?